Jeśli ktoś by ją zapytał o to, co działo się aż do ostatniego dnia szkoły przed przerwą świąteczną, Hermiona nie umiałaby odpowiedzieć. Spłonęłaby rumieńcem – tego była pewna. Jednak gdy po pewnym czasie próbowała sobie przypomnieć, co wtedy się wydarzyło, miałaby spore problemy. W Paryżu spędzili zgodnie z zapowiedzią cały weekend. Jednak wbrew pierwotnym zamierzeniom, wcale nie zwiedzili stolicy Francji. Zwiedzali siebie nawzajem, rozmawiali…
Najcięższy był pierwszy tydzień po powrocie. Ciężko było jej się przestawić z powrotem na tor nauczyciel-uczennica. Ale obiecała sobie jedno – nie pozwoli sobie na rozkojarzenie. Nie teraz. To by tylko wszystko zepsuło.
Od tamtego weekendu po każdej praktyce zostawała u niego na noc. Nie raz jednak zdarzało się, że znienacka w nocy się budził i wychodził. Nie pytała o to, gdzie idzie i po co. To było nieistotne.
Czy go kochała? Nie umiała na to odpowiedzieć. Była zadurzona. Drżała na samą myśl o nim. Jednak cały czas podskórnie czuła, że coś jest nie tak jak być powinno. Nie chciała tego precyzować, skupiając się na tym, że jest im po prostu dobrze razem. Nawet jeśli chodziło tylko o seks.
- Granger, uważaj! - siedziała teraz na ostatnich w tym semestrze eliksirach a Matt właśnie do niej doskoczył. Spojrzała na niego osłupiała. Zgodnie z instrukcją miała dodać łuski trytona.
- Ale…
- Żadne ale! - był wściekły. Rozejrzała się wokół. Parkinson, która notabene mogła w swoim stroju pracować w burdelu, patrzyła na nią złośliwie. - Chcesz nas zabić dziewczyno?!
- Profesorze, przecież…
- DWADZIEŚCIA PUNKTÓW OD GRYFFINDORU! - ryknął znienacka. Patrzyła na niego z opadniętą szczęką.
- Że co?
- To co słyszałaś, Granger!
- Odejmuje mi pan punkty za dobry składnik! - poczuła nagle złość.
- Jeszcze słowo, a…
- Chcę tylko, aby pan wyjaśnił, dlaczego…
- Szlaban, Granger. - uśmiechnął się złośliwie. - Dzisiaj, w moim gabinecie.
- Ale dzisiaj wracamy do domów!
- Cóż, trzeba było nie pyskować. - puścił ją i poszedł w stronę kociołka Parkinson.
Chciało jej się płakać. Jak on mógł?! Za co?! Dlaczego?
Po lekcjach wparowała do jego gabinetu z siłą tornada.
- JEŚLI MI NIE WYTŁUMACZYSZ CO TO MA, NA MERLINA, ZNACZYĆ!
- Silencio!
Otwierała usta, ale nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa. Krew ją zalała i rzuciła się na niego z pięściami.
- USPOKÓJ SIĘ KOBIETO ALBO CIĘ PRZEKLNĘ! - ryknął, chwytając ją za nadgarstki. Szarpnęła się i ze zbuntowaną miną spojrzała na niego.
- Mówiłem ci kiedyś, że będę musiał dać ci szlaban. Jak obiecasz, że nie będziesz wrzeszczeć, to cofnę klątwę. - powoli skinęła głową. Machnął różdżką a ona odzyskała głos.
- Musiałeś odebrać punkty?
- Wiesz, że tak. - uśmiechnął się złośliwie. - A teraz chodź, nie mamy czasu do stracenia. Wyszli z lochów i udali się do Sali Wejściowej. Po chwili szli już przez błonia w kierunku Bramy Głównej. Tuż za nią rzucił na nich zaklęcia zwodzące.
- Chwyć mnie za ramię.
- Umiem się teleportować.
- Ale nie wiesz gdzie mamy się udać. Więc z łaski swojej, nie dyskutuj.
Niechętnie chwyciła go za rękę i po chwili poczuła znany ucisk. Po chwili czuła, że coś ją oblewa wodą. Otwarła oczy i pisnęła z przerażenia.
Stali na maluteńkiej wysepce. Wokół rozbijały się gigantyczne fale, których huk był przerażający.
- Musimy się dostać tam – Matt, który wylądował obok niej, wskazał ręką na jaskinię.
- Czy to nie…
- Nie, choć jesteśmy w pobliżu. Na nasze nieszczęście, Voldemort i tą opatrzył pewnymi zaklęciami, tak na wszelki wypadek.
- Po co tam idziemy?
- Przez przypadek znajduje się tam źródło Wody Życia.
- CZEGO?!
- To tylko metafora. To krystalicznie czysta, niczym nieskalana woda, która posiada gigantyczne właściwości oczyszczające. Chodź, szkoda czasu!
Weszli do wody. Widziała jak Matt zaczyna płynąć w kierunku jaskini, walcząc z falami. Po kwadransie morderczego wysiłku, w końcu dotarli na miejsce. Była całkowicie przemoczona i dygotała. Matt w tym czasie obszedł jaskinię dookoła, badając ściany różdżką.
- Wygląda na to, że jesteśmy tu względnie bezpieczni. - odwrócił się do niej. - Czemu nie rzuciłaś na siebie zaklęcia osuszającego?
- N-n-nie b-b-b-byłam w-w-w s-s-s-t-t-t-t-a-n-n-ie…
Przewrócił oczami i machnął różdżką. Momentalnie poczuła przyjemną suchość ubrań. Nie zdążyła mu podziękować, bo on już poszedł w głąb jaskini. Niepewnie ruszyła za nim, trzymając cały czas różdżkę w pogotowiu. Była Gryfonką, więc nie mogła powiedzieć, że się boi. Ale czuła się mocno niekomfortowo w wąskiej i ciemnej jaskini, która prawdopodobnie ma na sobie kilka paskudnych klątw. Obecność Marcusa tylko trochę pomagała. Najchętniej wróciłaby do Hogwartu i zagrzebała w ciepłą kołdrę.
Nagle wpadła na Matta, który bez ostrzeżenia się zatrzymał. Zmarszczył brwi i przejechał ręką w powietrzu.
- A jednak.
- Co jest?
- Bariera.
- Nic tu nie widzę.
- Powiedziałbym, abyś w takim razie spróbowała przejść, ale obawiam się, że mogłaby ci się stać krzywda. - podrapał się po policzku.
- To co teraz?
- Ty mi powiedz. Potter opowiadał ci o jaskini, prawda? Zabezpieczenia będą analogiczne. Jak przeszli z Albusem dalej?
- Dzięki daninie krwi. Ale tam była lita skała…
- No nic, spróbujmy. - wyjął z kieszeni krótki nóż i zranił się w rękę. Machnął nią w powietrzu, pozwalając ciepłym kroplom rozprysnąć się w przestrzeni.
Hermiona mrugnęła z niedowierzaniem. W momencie, gdy krew zetknęła się z barierą, ukazała się przed nimi ściana z otwartymi ciężkimi drzwiami. Matt pchnął je, po czym machnął różdżką na rękę i zasklepił ranę. Niepewnie weszła za nim, rozglądając się dookoła.
Kolejne pomieszczenie było gigantyczne. Ogromna ciemna przestrzeń przerażała ją swoją nieskończonością. Dopiero gdy wzrok przyzwyczaił się jej do ciemności zauważyła, że to po prostu kolejna jaskinia z idealnie czarnymi ścianami.
- Całe szczęście, że tu nie ma jeziora. - mruknął Matt. - Przynajmniej nie musimy się obawiać inferiusiów. Pytanie tylko, czy nie trafimy na coś bardziej paskudnego.
- Co może być paskudniejszego od inferiusa?!
- No nie wiem, dementor? Snape bez bielizny? Czarny Pan zabawiający się z Nagini?
- Tego ostatniego nie chciałam sobie wyobrażać…
- A przedostatnie tak? - spojrzał na nią z kpiącym uśmiechem.
- Szczerze, to podejrzewam, że widok nagiego Snape'a jest jakieś tysiąc razy lepszy od Sam-Wiesz-Kogo.
- Bo zrobię się zazdrosny!
- O Snape'a? - zachichotała.
- Nie śmiej się, wiem, że się widzieliście ostatnio. - skrzywił się.
To prawda. Tydzień temu postanowiła ponownie odwiedzić profesora Snape'a. Wypytywała go o szczegóły akcji z Dumbledorem oraz horkruksy. Sukcesem było to, że tylko raz zwrócił się do niej per „Granger, jesteś idiotką”. Żałowała, że nie poznała go z tej strony w szkole. Może by go wtedy nawet polubiła?
- On nam pomaga.
- Co nie znaczy, że podoba mi się fakt, że spędzasz z nim czas.
- Czy my nie mieliśmy czegoś zrobić?! - warknęła, machając ręką wokół siebie. Matt westchnął.
- Owszem. Daj mi sekundę. - skinęła głową. Marcus zaczął machać przed siebie różdżką, mrucząc pod nosem skomplikowane inkantacje. Czuła jak powietrze drży a wokół robi się nagle bardzo ciepło. Oczy jej się rozszerzyły ze strachu, kiedy zorientowała się, że nie są w pomieszczeniu sami.
Coś na nich szło. I było tego więcej niż jedno.
- Matt!
- Vae his qui non revelaret arcana…
- Matt!
-...duc me vitae fons…
- MATT!
- aeternitatis gratiam obtinuit ut…
- MATT DO CHOLERY!
Z jego różdżki nagle błysnęło oślepiające światło i wtedy to zobaczyła. Nie była pewna czym są – dymem? Mgłą? Widziała ich pionowe, czarne, puste oczy… i czuła, jak z każdą sekundą temperatura rośnie, uniemożliwiając jej swobodne oddychanie. Jedno ze stworzeń wysunęło się w jej kierunku. Patrzyło i emanowało. Czym? Energią? Nie wiedziała. Czuła tylko, jak z każdą sekundą traci siły. Coraz bardziej i bardziej.
Nie mogła oddychać.
Upadła na ziemię, chwytając się kurczowo za gardło.
- Contra Caligo! - Matt ryknął, celując w stwora. Z jego różdżki wystrzelił złoty promień, który ugodził to coś prosto w mglistą pierś.
Dojmujące uczucie duszenia minęło. Chwiejnie wstała na nogi, chowając się za Mattem, który rozganiał potwory.
- Biegnij w tamtą stronę – wskazał jej wolną ręką kierunek. - Tam jest źródło. Nabierz trzy fiolki i wróć tutaj. SZYBKO!
Posłusznie pobiegła we wskazanym kierunku. Biegła na oślep, potykając się co chwilę o wystające skały. Nagle dotarła do ściany, po której płynął cienki strumyczek wody. Gdyby nie to, że woda w rozbłyskach świateł mieniła się jak tęcza, uznałaby, że to pewnie pomyłka. Pośpiesznie transmutowała kamienie w fiolki i nabrała wodę. Zabezpieczyła ją i pędem wróciła do Matta.
Walczył z pięcioma stworami naraz. Bardzo chciała mu pomóc, ale nawet nie miała pojęcia co zrobić.
- MAM!
- W takim razie biegnij do wyjścia. - Rzucił przez ramię jeszcze kilka klątw i pobiegł za nią. Kiedy zobaczyła wzburzone morze, odetchnęła z ulgą. Wskoczyła do wody, Matt za nią, chwytając ją mocno za ramię. Po chwili poczuła znajome uczucie przeciskania się przez rurkę i wylądowała twarzą na ośnieżonym trawniku Nory. Ledwo mogła złapać oddech. Nie miała siły się ruszyć.
„Tylko na chwilę zamknę oczy...”
Miałaś rację wartka akcja :D czekam na ciąg dalszy :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo widzisz :D Zapraszam jutro o 8 :)
UsuńNo nie.. Nie dowiedziala sie ze to Snape :c No coz czekam na ten moment dalej :D jestem ciekawa jej reakcji.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że gdy do tego dojdzie, będziesz usatysfakcjonowana :)
Usuń