wtorek, 14 lutego 2017

Rozdział XI.2

Gdy teleportował się razem z Alexandrem, czuł zawroty głowy. Wszyscy jak leci oberwali serią Cruciatusów. Jednak to Lucjuszowi dostało się najbardziej – szczerze wątpił, aby blondasek się z tego wygrzebał. Teraz jednak najważniejsze było dostać się do zamku.

Biegł tak szybko, że Al nie umiał go dogonić. Zwolnił dopiero przy Skrzydle Szpitalnym. Jeśli jej tam nie ma…

- Jesteście! - w drzwiach zatrzymała go Minerwa. Była blada a na policzkach miała ślady łez. O nie. O nie...onieonieonie….
- Hermiona… co z Hermioną?! MÓW! - złapał starszą kobietę za ramiona i zaczął szarpać.
- Uspokój się! - McGonagall odepchnęła go siłą i zatarasowała drzwi. - Żyje. Ale jest w bardzo ciężkim stanie.
- Ja… ją...trafiłem… Ja… muszę…
- Poppy, daj mu coś na uspokojenie!
- NIE CHCĘ! - ryknął. - Wpuść mnie! - próbował staranować kobietę, ale drogę zastawiła mu pielęgniarka.
- Nie możesz teraz. Granger jest w naprawdę kiepskim stanie. Czymś ty w nią rzucił?
- Nie w nią! To było w Mulcibera… był koło niej… ja...chciałem…- nogi się pod nim ugięły. Kobiety wymieniły spojrzenia. Poppy westchnęła i bezceremonialnie wbiła mu igłę w ramię. Po minucie poczuł przyjemne odrętwienie.

- Jaki stan? - Alex wpatrywał się w głowę Zakonu. McGonagall westchnęła.
- Tonks ciężko ranna, okazało się, że jest w ciąży… walczymy o nią i o dziecko, choć boję się, że raczej ono nie przeżyje... Molly, Bill i Fleur lekko ranni, wyliżą się.
- A Szalonooki?
- Poturbowany jak zawsze, ale przytomny.
- Jakieś straty?
- Tak.
- Kto?
- Kingsley.

Zapadła cisza.

- Wracam do rannych. Severusie, wypij eliksir i idź spać.
- Nie ruszę się stąd. - siedział dalej, czując, jak odrętwienie ustępuje niemocy połączonej z furią. W nosie miał to, że był we własnej postaci, w stroju Śmierciożercy, z maską zawieszoną u szyi. Hermiona…

Wstał i znowu naparł na kobiety.

- Nie bądź śmieszny.
- Muszę tam wejść, Poppy, czy to ci się podoba, czy nie!
- Pozwól mu. - Minerwa położyła dłoń na ramieniu koleżanki. Ta tylko fuknęła, ale skinęła głową.
- Dobrze, ale niech, na Merlina, wypije eliksir zanim wszystko się wyda!

Mężczyzna zniecierpliwionym gestem sięgnął za pasek po fiolkę, upił łyk i już we właściwej postaci wszedł do Skrzydła Szpitalnego. Hermiona leżała na ostatnim łóżku. Była nienaturalnie blada i spocona. Oddychała płytko a cały bok jej twarzy pokrywały bąble.

- Co to była za klątwa?
- Siekacz połączony z żądlącą. - mruknął niechętnie i opadł na krzesełko obok łóżka dziewczyny. - Poppy, ona przeżyje, prawda?
- Mam taką nadzieję. - kobieta poklepała go po ramieniu. - Nie będę ukrywała, że straciła sporo krwi. Za dużo, Severusie.
- Musisz coś zrobić!
- Zrobiłam, ile mogłam. Wlałam w nią trzy fiolki Pocałunku oraz cztery uzupełniacza krwi. Wcześniej wyglądała jeszcze gorzej. - zacmokała niechętnie i wyszła. On za to siedział, wpatrując się tępo w dziewczynę. Trzy fiolki i taki stan? Merlinie!

Był na siebie wściekły. Kiedy kilka godzin temu usłyszał, że Minerwa każe jej walczyć, miał ochotę przekląć McGonagall najgorszą z klątw jakie znał. Paradoksalnie ta klątwa właśnie spowodowała, że siedzi obok łóżka dziewczyny, która jeszcze kilka miesięcy temu doprowadzała go do szewskiej pasji na lekcjach. Kiedy w lipcu dowiedział się, że ona ma mu pomagać, miał ochotę się wycofać z tego całego planu. Kiedy jej nie znosił, ale dla dobra wszystkich odsunął na bok swój standardowy image Nietoperza z Lochów. Sam nie zorientował się jak i kiedy otworzył się przed nią i to w zaledwie kilka tygodni.

Ale nie tylko fakt, że ją polubił sprawił, że decyzja McGonagall go zdenerwowała. Granger była całkowicie niedoświadczona w walce. Więcej umiejętności w tej kwestii miał Potter, który parokrotnie walczył z Czarnym Panem. Merlinie, nie chciał z nią walczyć! Ale gdy przyszło co do czego, bez problemu zaszedł ją od tyłu. Musiał to zrobić – widział, jak Nott się na nią czai, a i Mulciber ostrzył sobie na nią zęby. Rozpoznała go bez problemu. Zdumiało go, jak łatwo się poddała. Było jej obojętne, czy umrze. A teraz… leży nieprzytomna. Znał działanie tej klątwy – Siekacz powodował ogromne spustoszenie w niemalże wszystkich narządach wewnętrznych. W połączeniu z Klątwą Żądlącą był niemalże wyrokiem śmierci. Wiedział o tym za dobrze. W końcu sam to wymyślił…

Znienacka przypomniał sobie noc śmierci Potterów. Nie, żeby przez ostatnie dwadzieścia lat zdołał o tym zapomnieć choć na chwilę. Po prostu teraz stanęły mu przed oczami wszystkie szczegóły. Czarny Pan oświadczający, że dorwie ich za wszelką cenę. Widok Glizdogona na spotkaniu Śmierciożerców. Potem zrujnowany dom. Merlinie… tego widoku nigdy nie zapomni. I ich ciała… Jamesa znalazł tuż za progiem. Leżał, z otwartymi oczami i wyciągniętymi rękami jakby chciał tak powstrzymać Voldemorta. Głupiec! Potem wszedł głębiej. Długo nie mógł znaleźć Lily. W końcu, wiedziony krzykiem Harrego, wszedł na piętro. Mały darł się wniebogłosy, więc wziął go na ręce. O Kirke, gdyby Potter wiedział, że kiedyś na rękach nosił go sam Snape! W życiu by nie uwierzył! Dopiero, gdy dzieciak się uspokoił i zasnął, rozejrzał się po pomieszczeniu. Lily leżała niedaleko kołyski, tuż obok wyrwy w ścianie. Jej ciało było poranione od eksplozji, która wysadziła dom. Ukląkł przy niej i zaczął wyć z rozpaczy. Ściskał jej ciało, nienawidząc siebie samego jak nigdy dotąd.

I to właśnie uczucie teraz wróciło ze zdwojoną siłą. Znów doprowadził do tragedii. Znów ktoś, na kim mu zależy, cierpi przez niego. I co gorsza… praktycznie w tym samym miejscu… Przeklęta Dolina Godryka! Jak on mógł...jakonmógłjakonmógł….

- Nie umrze. - Usłyszał znienacka tuż obok siebie. Koło niego stał Alexader, już bez ubrań Śmierciożercy. Ściskał go mocno za ramię.
- Skąd…
- Wiem? Jest silna. Poza tym znam twoje klątwy. Gdyby nie była wytrzymała, na miejscu padłaby martwa.
- Bardzo pocieszające.
- To nie jest Lily.
- Al, ona chciała umrzeć.
- Lily?
- Nie. Hermiona. - poczuł jak wielka gula rodzi mu się w gardle.
- Co ty mówisz?
- Tam… w Dolinie Godryka… zaszedłem ją od tyłu… a ona stwierdziła, że mam ją zabić.
- Zdaje mi się, czy ponoć sam ją przed sobą ostrzegłeś?
- Tak, ale…
- Nie nadinterpretuj, Sev. - starszy z mężczyzn przywołał drugie krzesło i również usiadł. - Skoro była do ciebie tyłem, nie miała teoretycznie szans. Swoją drogą, nie zastanowiło jej to, dlaczego od razu jej nie zabiłeś?
- Nie. - Matt mruknął, pocierając czoło. Wyrzuty sumienia paliły go żywym ogniem, co nie przeszkadzało poczuć senności. - Nie zorientowała się.
- Idź się prześpij. A przede wszystkim przebierz. Głupio by było, gdyby po obudzeniu zobaczyła cię w stroju Śmierciożercy. A teraz i tak niewiele zrobisz. Posiedzę przy niej i jak się coś będzie działo, przyślę ci patronusa.

Marcus skinął głową. Przyjaciel jak zwykle miał rację. Nic tu po nim, przynajmniej w takim stroju. Wstał i ruszył w kierunku wyjścia.

- Sev!
- Co? - odwrócił się do Ala.
- Przyznasz wreszcie, że ci zależy?
- Po moim trupie. - warknął i oddalił się w kierunku własnych komnat.

4 komentarze:

  1. Jejku cudowny! Ale te kończenie w takich momentach przyprawi mnie o zawał :D pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj wiem, że jestem z tym okropna, ale... cóż może być lepszego od dreszczyku oczekiwania co dalej? :D

      Usuń
  2. Emocjonujący i cudowny. Koza

    OdpowiedzUsuń