Najedzeni wyszli z knajpy. Matt zaproponował spacer, a ona, rozluźniona przez wino i dobre jedzenie, zgodziła się. Poszli nad morze i rozmawiali. Zauważyła, że Matt po alkoholu znacznie się odprężył i otworzył. Już bez tak wielkiego skrępowania opowiadał o sobie.
- Nie chcę wracać. - mruknęła, kiedy wtulona w jego ramię, siedziała na piasku. Oboje wpatrywali się w morze, nad którym świecił jasno księżyc.
- Wiesz, że musimy.
- Wiem, ale…
- Ale co?
- Tutaj w ogóle nie czuć tego, że jest wojna. - Hermiona poczuła się głupio. Wiedziała, że zabrzmiało to jak żale małego dziecka a nie takie wrażenie chciała wywrzeć. Zamiast spodziewanej kpiny, usłyszała tylko:
- Wiem. Dlatego lubię tutaj przyjeżdżać. Obiecuję, że jeszcze się tu wybierzemy.
- Serio? - ucieszyła się i wtuliła mocniej. Marcus parsknął śmiechem i zaczął ją gładzić po ramieniu. Było jej dobrze. W takich chwilach jak ta, żałowała, że nie należy już do świata mugoli i że nie może mieć tego wszystkiego zwyczajnie w nosie. Będąc po tej części świata, uważałaby, że most zburzył podmuch wiatru a kamienica legła w gruzach od wybuchu gazu. Zazdrościła mugolom tej prostoty i nieświadomości.
– Chodź, zbieramy się.
- Jeszcze chwila. - oparła głowę o jego ramię i przymknęła oczy. Poczuła dłoń na swoim karku. Westchnęła cichutko. Po chwili poczuła jak ją przewraca na piasek.
- Co się…? - zdumiona otwarła oczy i zobaczyła nad sobą twarz Matta. Przygniatał ją swoim ciałem, ale jego twarz nie wskazywała na żadne erotyczne zamiary. Był spięty i uważnie rozglądał się dookoła.
- Śmierciożercy. - mruknął. - Udawaj, że się zabawiamy, to nie zwrócą na nas uwagi.
- Skąd…?
- Znam ich. I na nasze nieszczęście znają mnie. Nie mogę teraz nas teleportować, bo wyczują magię. Dlatego, z łaski swojej, daj się poobłapiać.
Roześmiała się nerwowo, czując strach. Śmierciożercy? Tutaj? Matt pochylił się nad jej uchem.
- Wiem, że to mało romantyczne, ale postaraj się. - ugryzł ją delikatnie w ucho. Jakimś cudem przełamała swój opór i zaczęła go gładzić po plecach, chichocząc nienaturalnie. Matt warknął, czując jej nieudolne próby i poddźwignął się na ramieniu. Po chwili czuła, drugi raz w ciągu dwóch dni, jego usta na swoich. Poddała się temu, zapominając o zagrożeniu. Z pasją oddawała jego pieszczoty, wzdychając. On z kolei jedną rękę trzymał na różdżce, drugą, gładził udo dziewczyny.
- Avery, patrz, dzieciaki się zabawiają! - wzdrygnęła się, gdy usłyszała głos tak blisko nich. Wyczuła napięcie Marcusa. Cholera. Wystarczy, że użyją Lumos…
- Mam lepsze rozrywki. Mieliśmy znaleźć Greybackowi jakiegoś dzieciaka na dzisiejszą noc.
- No to mówię, masz tu dwójkę!
- Lumos! - drugi Śmierciożerca rzucił zaklęcie, oślepiając ich. W tym samym momencie Matt się poderwał i machnął krótko różdżką.
- Uciekaj! - warknął do niej.
- Ale….
- JUŻ! - ryknął.
Cała drżąc, obróciła się i skupiła na celu. Hogsmeade. Hogsmeade… Po chwili stała na ulicy Głównej cała drżąc. Nie wiedziała co robić. Wzywać pomoc? Jak? Kogo? Zanim podjęła decyzję, koło niej przeleciała srebrna łania.
- Nic mi nie jest. Czekaj, tam gdzie jesteś. - oniemiała, usiadła na ziemi, czując łzy spływające jej po policzkach. Gdy usłyszała trzask teleportacji, nawet nie drgnęła, wciąż zanosząc się płaczem.
- Już, głupia. Jestem. Nic mi nie jest. - Matt stał przed nią z rozciętą wargą.
- Krwawisz.
- To nic.
- Jakim cudem nic ci nie jest?
- Rozumiem, że żałujesz?
- Nie… po prostu…
- Wystraszyli się. Liczyli na to, że trafili na mugoli. Teleportowali się zaraz po tobie. - zagarnął ją do siebie. - Nie płacz już. Już dobrze. Chodź, wracamy do zamku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz