Był zły. Nie, to niewłaściwe słowo. Był wkurwiony. Na Weasleya. Od chwili, gdy go zobaczył, wiedział, że to mały sukinkot, ale zawsze miał nadzieję, że to tylko błędna ocena. Dziś ten mały pomiot rudego szatana przegiął pałę i to naprawdę do przesady. Dlatego postanowił poniańczyć Gryfonkę, by nie skupiała się wyłącznie na tym, że jej przyjaciel, który notabene nawet je nie odwiedził przez ten tydzień, jest zwykłym skurwysynem. O, pardon, chamem i gburem. „Skurwysyn” to w sumie obraza dla Molly, która, jakby nie patrzeć, zawsze była w porządku. I, szczerze mówiąc, od dawna zastanawiał się, jakim cudem ta kobieta potrafiła urodzić pięcioro normalnych synów a szóstego tak spieprzyła. Może to przez plamy na słońcu? Pokręcił głową. Przyczyn się nie dowie, a jedno jest pewne – Ronald Weasley to największy niewypał Artura i Molly.
- Wiesz, miło się na was patrzyło dzisiaj. Naprawdę stawałeś na głowie, by o tym wszystkim nie myślała. - Al poklepał go po plecach, skutecznie udaremniając zjedzenie ostatniego kawałka makowca.
- Co miałem robić? Inaczej bym przez tydzień słuchał lamentów…
- Skończ. - Al warknął na niego i poczuł się tak, jakby wrócił znowu do szóstej klasy. Wtedy powiedział mu, że planuje dołączyć do Śmierciożerców. Ton głosu mężczyzny był identyczny jak ten teraz. - Czemu nie możesz przyznać, że dobrze się z nią bawiłeś?
- Mam ci wymienić wszystkie powody, czy tylko ograniczyć się do podstawowych?
- Matt, podaj choć jeden.
- Za cztery tygodnie będzie moją uczennicą. I nawet jeśli teraz się czuję dobrze w jej towarzystwie, to nie mogę tego dalej pociągnąć. Po rozpoczęciu roku to będzie po prostu niestosowne. Zresztą, słyszałeś Weasleya, już zaczynają krążyć plotki. - wypluł na talerz zabłąkaną rodzynkę.
- Żadne plotki, tylko Ron i alkohol to złe połączenie. - Al westchnął. - A co do niestosowności… przecież nie każę wam chodzić na randki. Jedynie chcę, abyś przyznał, że ją lubisz.
- Po co?
- Dla mojej dziecięcej radości. - starszy z mężczyzn uśmiechnął się szeroko i zamrugał rzęsami. Matt momentalnie odłożył ciastko na bok, krzywiąc się niemiłosiernie. Zerknął na zegarek i sięgnął za pasek po fiolkę. Wypił z niej spory łyk, skrzywił się jeszcze mocniej, po czym schował ją na miejsce.
- Oto drugi powód. - stuknął palcem w fiolkę. - Wątpię, aby jej się to spodobało.
- Mógłbyś zaryzykować.
Matt przeczesał swoje blond włosy palcami i lekko je zmierzwił. Ten gest podpatrzył ładnych kilkanaście lat temu u Pottera. I, choć nienawidził go z całego serca, musiał przyznać, że ten gest lubił się przylepiać do człowieka. Miał ochotę co chwilę się czochrać po głowie. „Jak krowa o stodołę” - przemknęło mu przez myśl.
- Idź do niej i ładnie odprowadź do łóżka. Nie nagniesz zasad a zachowasz się miło. - Al wdarł się w jego wewnętrzny monolog, niczym wąż. Niestety nie mógł skrytykować tej rady, bo i tak miał zamiar to zrobić. Cały czas się bał o Hermionę – zbyt dużo alkoholu się dzisiaj polało, aby dziewczyna mogła bezpiecznie wracać sama do Nory. Niby nie miała daleko, ale…
- Muszę iść. - rzucił na pożegnanie i ruszył w kierunku drugiego końca namiotu. Hermiony nie było tam, gdzie ją zostawił. Przez chwilę uznał, że widocznie dziewczyna sama sobie poradziła z powrotem do domu i wyszedł na zewnątrz. Niebo było bezchmurne a księżyc lśnił swoim blaskiem. Zganił się w myślach za te romantyczne bzdury i ruszył przed siebie. Chciał wyjść poza strefę czarów ochronnych Nory i jak najszybciej teleportować się do Hogwartu.
- Przestań… - usłyszał jakieś głosy.
- Super, ktoś się zabawia w krzakach. - westchnął Matt, zapalając różdżkę.
- Ron...proszę...błagam…
Odgłos uderzenia. Lekka szarpanina. Dziwne odgłosy… które niezbyt mu się spodobały...
Matt poczuł się tak, jakby ktoś go smagnął batem. Bezszelestnie zbliżył się do pary. Widział, jakżeby inaczej!, najmłodszego syna Weasleyów, który wyraźnie się z kimś szarpał.
- Ron… błagam…!
- ZAMKNIJ SIĘ! - gdy chłopak znowu podniósł rękę, Matt ugodził go zaklęciem. Chłopak padł do tyłu jak długi. Przeszedł po nim i dopadł dziewczyny.
Jeden rzut oka i poczuł jak krew mu się burzy w żyłach a oczy przysłania czerwona mgiełka. Hermiona na wpół leżała na jakiejś zdezelowanej ławeczce, cicho płacząc. Oczy miała wielkie jak galeony, dziwnie puste, jakby Weasley wyssał jej duszę. Cała twarz dziewczyny była spuchnięta i zakrwawiona. Piękna sukienka, którą miała na sobie, była w strzępach. Stanik trzymał się na słowo honoru. Marcus zauważył też liczne siniaki na szyi, rękach i udach dziewczyny, które były dobrze widoczne przez podciągniętą do pasa sukienkę.
Marcus odwrócił się do Rona i jednym szarpnięciem postawił go na nogi.
- Nie wiem jaki błąd popełniła twoja matka w wychowaniu ciebie, ale wierz mi, od dzisiaj radzę ci mnie unikać szerokim łukiem. Jeśli jeszcze raz cię zobaczę, to wierz mi, zabiję cię gołymi rękami jak mugol. I będę miał z tego dziką satysfakcję, słysząc, jak pęka ci krtań. - wysyczał. Chłopak wyraźnie nie kontaktował – jego wzrok był mętny i był na skraju zaśnięcia. Marcus rzucił nim o ziemię. Miał ochotę kopać go aż do utraty tchu, ale szybko wziął się w garść. Teraz najważniejsza była Hermiona.
- Słyszysz mnie? - zwrócił się do dziewczyny. Starał się, by jego głos brzmiał łagodnie, ale sam czuł, że dalej noszą go nerwy. Dziewczyna się wzdrygnęła, ale nawet na niego nie spojrzała. Próbował dotknąć jej twarzy, by ją zbadać, ale ona zaczęła się tylko bardziej trząść. Świetnie.
- Posłuchaj, nie chcę ci zrobić krzywdy. To ja, Matt. Jestem tu. Pomogę ci. Serio. Proszę, pozwól mi się zbadać. - wyciągnął do niej rękę jak do rannego zwierzęcia. Hermiona zawiesiła na niej puste spojrzenie. Powoli zbliżył dłoń do jej twarzy. Nie odskoczyła, ale drżenie się nasiliło. Stopniowo przesuwał ręką po jej buzi. Złamana kość jarzmowa. Mocno obita prawa strona twarzy. Podbite oczy. Chyba złamany nos, ale nie był pewien.
Matt klęknął przed Hermioną i spróbował nią potrząść. Nic. Zero reakcji. W końcu wziął ją na ręce. Przeszli kilka kroków, przekroczyli barierę i teleportował ich prosto do Hogsmeade.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz