poniedziałek, 13 marca 2017

Podziękowania

Kochani!

Kiedy 21 stycznia tego roku publikowałam pierwszą notkę - bałam się. Czego? Że opowiadanie nikomu się nie spodoba i moja twórczość powróci do szuflady. Mimo iż to jest "tylko" fan fiction, Wasze komentarze i ciepłe słowa dodały mi skrzydeł. 

Dlatego bardzo dziękuję wszystkim komentującym - tym "doraźnym", jak i wiernym czytelniczkom, które były tutaj przez dłuższy czas. 
Szczególnie dziękuję (kolejność przypadkowa!):

PaniSnape - za wytrwałe komentowanie większości rozdziałów. Ty jako pierwsza dodałaś mi skrzydeł do dalszej twórczości. Wybacz wszystkie zawały serca, jakie Ci zafundowałam :)
iGraGitarze - za merytoryczne uwagi i zdrowy krytycyzm. Z pewnością wezmę pod uwagę Twoje komentarze i przy następnym opowiadaniu przyłożę się bardziej do szczegółów. 
Evangeline 99 - za bycie pierwszą komentującą tego bloga. To był dla mnie sygnał, że jednak ktoś tu zagląda!
Samarze Solveig - za rozpromowanie tego bloga na Facebooku. Dzięki temu miałam okazję dotrzeć do ponad  6 tys. osób, co jest dla mnie niesamowitym wynikiem! 
ABC, Darietcie :[, Czarnej Pani 666, Headache, Oli Słapek, Tutti, Rosisi7, Hannie Wnuk i całej rzeszy Anonimków - za to, że każda z Was dawała mi tak pozytywną recenzję, że aż robiło mi się ciepło na serduchu. To bardzo ważne, wiedzieć, że komuś się nasza twórczość podoba. I co najważniejsze - nie były to czcze "ochy" i "achy", lecz rzetelne oceny, które pokazywały mi, że na ten blog trafiają świadomi Czytelnicy i to przez wielkie "C". 

Bardzo Wam wszystkim dziękuję za zaglądanie tutaj, wypowiadanie się i dopingowanie. Za miłe słowa i cenne uwagi, które pozwolą mi na polepszenie warsztatu pisarskiego. W końcu człowiek całe życie się uczy, prawda?

Na koniec kilka ogłoszeń:

  1. Jak już wspominałam w komentarzach - będzie kolejne opowiadanie, jednak zupełnie inne niż "Prawdziwa twarz". Oczywiście w klimacie Sevmione, ale w całkowicie odmiennej wersji. Kiedy się pojawi? Trudno przewidzieć - aktualnie jestem w połowie planowanej akcji i wszystko zależy od tego, ile będę miała czasu na pisanie. A tu niestety wkracza realne życie, w którym posiadam sporo obowiązków. Ale skoro dałam radę z "Prawdziwą twarzą",  to i kolejne ukończę :) Nie będę tego przyśpieszać na siłę ze względu na to, że chciałabym uniknąć takich błędów jak przy aktualnym opowiadaniu - dopiero po publikacji wyłapywałam niektóre literówki czy błędy stylistyczne. 
  2. A skoro o tym mowa - "Prawdziwa twarz" z całą pewnością będzie przeze mnie poprawiana, by wyeliminować wszelkie babole, które się wkradły. To jednak będzie się działo w chwilach, gdy będę miała chwilę, by nad tym przysiąść. 
  3. W razie pytań, problemów, pozdrowień, skarg, zażaleń - piszcie na moją sowę. Tak jak starałam się odpowiadać na każdy komentarz, tak i postaram się odpisać na każdego maila, jaki do mnie przyjdzie. 

Wszelkie informacje na temat nowego opowiadania będę publikowała na tym blogu.

Jeszcze raz bardzo wszystkim dziękuję i... do napisania! :)

Melisa Snape

Epilog

Piętnaście lat później

- Melisa, jesteś spakowana?! - słyszał nawoływanie Hermiony z kuchni. Sam właśnie kończył pakowanie kufra.
- Pytałaś się już o to sto razy! - Severus, odwracając się po koszulę, zobaczył, jak wysoka dziewczyna przemyka wściekle korytarzem.
- Margaret już wstała?
- Zapytaj Margaret!
- MARGARET!
Severus zamknął kufer i wyszedł z sypialni. Zszedł do kuchni, w której panował zwykły rozgardiasz. Hermiona, jak zwykle z rozwianym włosem, miotała się przy blacie, szykując dziewczynkom kanapki na drogę. Melisa siedziała przy stole i jadła kanapkę, wyraźnie pokazując swoją niechęć do świata. Z piętra doszedł dźwięk zatrzaskiwanych drzwi i po chwili w kuchni znalazła się Margaret. Dwunastolatka, z burzą brązowych włosów na głowie, które ewidentnie odziedziczyła po matce, usiadła równie niezadowolona co jej siostra. Severus spojrzał na kobiety swego życia, uśmiechając się pod nosem.
Hermiona, mimo kręcenia się po kuchni, prezentowała się jak zwykle dobrze. Ubrana była w prostą szatę, pod którą miała elegancką garsonkę. Pani Minister Magii w końcu musiała się jakoś prezentować. Przez te lata niewiele się zmieniła – jedynie po dwóch ciążach zaokrągliła się tu i ówdzie. Nadal jednak miała bystre spojrzenie, którym mogła w trymiga wyłapać wszystko co odbiegało od ideału.
- Melisa, nie baw się jedzeniem, tylko jedz! - zbeształa córkę i postawiła na stole wielki dzban kawy. - Dzień dobry, skarbie. - zauważyła go i uśmiechnęła się promiennie. Tak samo jak przez ostatnie piętnaście lat, każdego dnia.
- Dzień dobry. - usiadł obok Melisy i sięgnął po kawę. Starsza córka siedziała dalej obrażona na matkę. Zawsze się z Hermioną śmiali, że Severus nawet jakby bardzo chciał, to nie wyrzeknie się swojej starszej córki. Była do niego podobna, jakby ktoś ich sklonował. Jedynie nosa nie odziedziczyła po nim, za co dziękował Merlinowi każdego dnia. Jednak jej bladą, szczupłą twarz, okalały długie czarne włosy, równie cienkie jak jej ojca. Oczy były koloru obsydianu a usta wykrzywiały się we wrednym uśmiechu. No i oczywiście była Ślizgonką.
- Tato, Margaret znowu zabrała mi odznakę prefekta!
- Margaret, to prawda?
- Wcale nie! Dała ją do kufra, tylko o tym nie pamięta!
Dziewczynki zaczęły się kłócić a on patrzył na nie z dziwną pobłażliwością, za którą Hermiona nie raz go karciła. Jak to Al stwierdził – po urodzeniu się Melisy, poziom wredności Severusa zmalał o 50%, a po ślubie o kolejne 30%.
Pamiętał ten dzień doskonale. Pamiętał ten strach, który mu wtedy towarzyszył. Mimo iż z Hermioną mieszkali razem już ładnych kilka miesięcy a córka zdążyła już zdążyła podrosnąć, nadal się bał, że Hermiona znienacka ucieknie.
- Severusie Tobiaszu Snape, czy bierzesz tę oto Hermionę Jane Granger za swoją żonę i przyrzekasz na swą duszę chronić ją, kochać szczerze i trwać wiernie przy jej boku?
- Tak.
Severus stał ubrany w mugolski garnitur, ściskając rękę Hermiony. Ubrana była w prostą białą suknię. Obok stał Alexander, trzymając na ręku półroczną Melisę, gaworzącą coś w swoim niemowlęcym języku.
- Hermiono Jane Granger, czy…
Ich ślub był skromny. Oprócz Alexandra, byli również Potter, Lupinowie, McGonagall i Weasleyowie, z Ronem w pakiecie. Ten ostatni na wieść o zaręczynach Severusa i Hermiony przyjechał do Londynu i przeprosił dziewczynę za swoje zachowanie.
- Musisz go naprawdę kochać, skoro się na to zgodziłaś. - mruknął, gdy Severus zostawił ich samych w salonie.
- Kocham nad życie, Ronaldzie.
Wiele czasu zajęło, zanim pojął, że mówiła prawdę. Ale przez piętnaście lat nie było dnia, w którym by mu tego nie okazywała. W zdrowiu, w chorobie, w gorszych i lepszych chwilach. Zawsze, gdy tego potrzebował. Zawsze.
- Dziewczynki, już późno, idźcie na górę po swoje rzeczy i za chwilę widzimy się w samochodzie!
Głos Hermiony wyrwał go z zamyślenia. Po chwili poczuł na policzku pocałunek.
- Chodź, trzeba je odwieźć na pociąg.

***
- Scorpius! - Melisa widząc swojego chłopaka na peronie, od razu oddzieliła się od rodziców. I choć Severus miał ochotę Scorpiusa Malfoya obedrzeć ze skóry za sam fakt zainteresowania Melisą, wiedział, że taka była kolej rzeczy.
- Hermiona, Severus! - Draco i Ginny podeszli do nich uśmiechnięci. Ginny gładziła swój pokaźny brzuch, w których skrywało się ich trzecie kolejne dziecko. - Co słychać?
- W porządku, dziękujemy. Nic się nie zmieniło od wczoraj, kiedy byliście u nas na kolacji. - Hermiona uścisnęła Ginny. - Jak Georgia?
- Rośnie jak na drożdżach…
Kobiety wdały się w dyskusję a Severus wpatrywał się w tłum ludzi na dworcu. Wielu z nich gapiło się prosto na nich. Nic dziwnego. Bohaterski szpieg Severus Snape, bohaterka wojenna, Minister Magii Hermiona Snape oraz ich dzieciaki zawsze wzbudzały zainteresowanie.
- Margaret, Melisa, chodźcie się pożegnać! - Hermiona krzyknęła i dziewczynki po chwili były już przy nich.
- Do zobaczenia na uczcie. - przytulił do siebie Melisę a następnie Margaret.
- Do zobaczenia, tato.  Pa, mamo! - teraz Hermiona je przygarnęła. Po chwili już oboje stali obok siebie, ściskając się za ręce, patrząc jak tył Expresu Londyn-Hogwart znika w oddali.
- Wszystko w porządku? - poczuł, jak Hermiona gładzi go po policzku. Skinął głową i uśmiechnął się. Od piętnastu lat było w porządku.

KONIEC

niedziela, 12 marca 2017

Rozdział XXVI

-  Kolejny rok dobiega końca. Był to rok przełomowy, podczas którego nie tylko zdołaliście nabyć nowe umiejętności. Byliście również świadkami niezwykle ważnego wydarzenia: pokonania Lorda Voldemorta. Niestety, przez to, nie wszyscy mogą być dziś z nami. Proszę o powstanie i uczczenie minutą ciszy poległych, a w szczególności profesor Sprout i profesor Sinistrę. - McGonagall patrzyła na zgromadzonych ze swojego podium dyrektora. Uczniowie i nauczyciele powstali i posłusznie schylili głowy.
- Dziękuję. Wierzę, że ich ofiara na zawsze pozostanie w waszej pamięci. A teraz pora na coś weselszego. Z dumą pragnę oświadczyć, iż w tym roku Hogwart ukończyła szóstka uczniów. Zapraszam państwa do siebie po odbiór dyplomów!
Hermiona wstała od stołu Gryfonów. Miała na sobie odświętną szatę a plakietka prefekta błyszczała na jej piersi. Wyminęła pozostałych uczniów i podeszła do stołu prezydialnego. Nauczyciele ustawili się w rzędzie, gratulując poszczególnym absolwentom zdobycia dyplomu.
Hermiona podeszła do McGonagall.
- Panno Granger, to był zaszczyt panią uczyć. Pani średnia zapisuje się na kartach historii jako najwyższa. Udało się pani przebić nawet samą Helenę Ravenclaw, córkę Roweny. Proszę, o to pani dyplom. - nauczycielka nieoczekiwanie schyliła się i ją mocno do siebie przytuliła. - Obyś i w życiu dawała sobie zawsze radę.
- Dziękuję, pani profesor. - dziewczyna uśmiechnęła się i podeszła do kolejnego nauczyciela. Flitwick życzył jej wielu sukcesów na polu zawodowym, Hagrid uściskał ją tak mocno, że zaczęła bać się o Melisę a profesor Vector pogratulowała zdolności.
- Hermiono, to był zaszczyt. - Alex uściskał ją mocno. - Choć mam wrażenie, że jeszcze nie raz się spotkamy.
- Z pewnością. - uśmiechnęła się szeroko. Na samym końcu stał Snape, który miał nieprzenikniony wyraz twarzy.
- Panno Granger. - skinął jej głową.
- Profesorze Snape. - odkłoniła się i uśmiechnęła.
- Gratuluję wysokich wyników. Dawno nie miałem tak zdolnej uczennicy.
- Miło to w końcu usłyszeć, po siedmiu latach. - parsknęła i wróciła do stołu. Nałożyła sobie sporą porcję ulubionej pieczeni i spojrzała ostatni raz na Wielką Salę. Była w niej ostatni raz. Poczuła łzy spływające po policzkach.
Ostatni raz.

***
Podróż z Hogwartu do Londynu minęła stanowczo za szybko. Hermiona spędziła ją głównie  na rozmyślaniu. W zasadzie dalej nie wiedziała na czym stoi z Severusem. Po wiadomości o córce, Snape wyszedł i więcej jej nie odwiedził. Ciężko jej było zrozumieć jego zachowanie. Nie miała siły się na niego obrażać czy rozpaczać. Ważne, że wie. Ale, tak jak sobie obiecała, nie będzie go do niczego zmuszać. Widać zadecydował, że nie chce uczestniczyć w ich życiu.
- Halo, wysiadamy! - głos Ginny sprawił, że się ocknęła. - Zostaw ten bagaż, Fred i George są na peronie, oni go wezmą!
Skinęła głową. Sama i tak nie dałaby rady ściągnąć ciężkiego kufra. A dzień po trafieniu do św. Munga do szpitala wparowała pani Weasley z torbami rzeczy dla maluchów. Ginny wypaplała swojej rodzinie o dziecku, więc Hermiona mogła w pełni korzystać z faktu posiadania przyszywanych braci.
- No, cześć mamuśka! - Fred uśmiechnął się bezczelnie. - Daj no te bagaże!
Rudzielec sięgnął na półkę i ściągnął kufer Hermiony. George z kolei sięgnął po koszyk z Krzywołapem i obaj wyskoczyli z wagonu.
- Widziałaś? To są bracia! Tobie pomogli a moich rzeczy już nie wzięli! - Ginny marudziła, kiedy wyszły na peron. Hermiona jedynie wzruszyła ramionami. Nie chciała dopiekać Rudej, że takie są uroki ciąży, że wszyscy pomagają.
- Hermiona! Ginny! - pani Weasley uściskała je obie, jakby obie były jej córkami. - Kochana, blado wyglądasz. Jedziemy do domu, musisz porządnie zjeść!
- Ale, pani Weasley, ja…
- Masz dokąd iść?
- Ja...bo… - Hermiona pomyślała o swoim dawnym domu na przedmieściach Londynu. Domu, który od roku stał pusty, bo jej rodzice byli w Australii. Prawdę mówiąc, nie pomyślała o tym, że nie miałaby się gdzie z Melisą podziać.
- Prawdę mówiąc.. - zaczęła.
- Prawdę mówiąc, ma. Witaj Molly. - Hermiona odwróciła się gwałtownie. Stał, uśmiechając się bezczelnie, targając jednocześnie swoje blond włosy.
- Matt! - Molly uściskała go serdecznie. Granger patrzyła oniemiała.
- Fred, George, wezmę te bagaże. - Matt błysnął idealnie białymi zębami i wziął ją pod ramię. Bezwolnie przeszła kilka kroków, po czym znienacka stanęła.
- NIGDZIE NIE PÓJDĘ! - ryknęła.
- Posłuchaj, ja…
- MYŚLISZ, ŻE MOŻESZ TAK PO PROSTU PRZYJŚĆ I MNIE ODEBRAĆ Z DWORCA?!
Ginny parsknęła śmiechem. Hermiona sama musiała przyznać, że nie było to najinteligentniejsze zdanie, jakie wypowiedziała w swoim życiu.
- Owszem, taki mam plan.
- Ale…
- Nie ma ale. Chodź. - pociągnął ją do wyjścia. Bez problemu złapał taksówkę i wpakował do niej bagaże i Hermionę.
- Dokąd?
- Spinner's End.
Taksówkarz skinął głową. Po kwadransie byli na miejscu. Matt zręcznie wyjął bagaże, zapłacił mugolskimi pieniędzmi i poprowadził ją do mieszkania. Gdy otworzył przed nią drzwi, zamrugała ze zdziwienia.
Po starej, śmierdzącej, zdezelowanej norze, nie było ani śladu. Mieszkanie było świeżo odremontowane. Ściany były pastelowozielone, na podłogach były puszyste dywany. Zauważyła, że pojawiło się również wiele nowych mebli, w tym część z gabinetu z Hogwartu.
- Witaj w domu. -  postawił bagaże przy wejściu do salonu. - Chodź. - wziął ją za rękę. Minęli kuchnię i weszli na piętro, którego nigdy wcześniej nie dostrzegła. Gdy otworzył kolejne drzwi, oniemiała.
Pokój był pomalowany na bladą żółć. Na podłodze znajdował się zielono-czerwony dywanik.
- Podoba się?
Hermiona podeszła bez słowa do łóżeczka, w którym siedział wielki pluszowy królik.
- Wybacz, że cię nie odwiedziłem w szpitalu. Ale… informacja o Melisie mnie zaskoczyła. Wróciłem do Hogwartu. Czułem się pijany radością a jednocześnie… z poczuciem, że nic wam nie mogę zaoferować. - Hermiona uniosła wzrok znad łóżeczka i spojrzała na Matta. Ale Matta już nie było. Severus stał, oparty o framugę, z rękami w kieszeniach. Poczuła znajome mrowienie w podbrzuszu.
- I wtedy Alexander stwierdził, że słusznie nazywacie mnie Nietoperzem z Lochów, bo mam równie mały móżdżek. Z jego pomocą udało mi się wyremontować to mieszkanie. Nie chciałem nic mówić, zanim skończę. Pytanie tylko, czy chcesz tu ze mną zostać?
Bez słowa podeszła do niego.
- Jesteś idiotą.
Skrzywił się i oderwał od framugi, chcąc wyjść. Przewróciła oczami i chwyciła go za ramię.
- Czego?!
- Idiota. - przyciągnęła go do siebie i pocałowała. Chwilę później poznała drogę do sypialni.

sobota, 11 marca 2017

Rozdział XXV

- Może mi powiesz, co się z tobą dzieje? - Ginny wparowała do jej dormitorium bez pukania. Hermiona przykryła się mocniej kołdrą, dając wyraźnie znać, że to nie najlepszy czas na rozmowę.
- Daj mi spokój.
- Och, przestań, od kiedy ty tyle śpisz?
- Nie wiem. Daj mi spokój!
- Hermiona, coś ukrywasz. ZNOWU. - Ginny nie odpuszczała. Hermiona wyciągnęła głowę spod kołdry i westchnęła. Prawdę mówiąc ostatnie dwa tygodnie, podczas których musiała przed wszystkimi ukrywać swój stan, mocno jej dojadły. A Ginny i tak, prędzej czy później, wszystkiego się dowie.
- Jestem w ciąży.
Widząc minę Rudej, parsknęła śmiechem. Ginny udało się zrobić z ust idealne „O”.
- Co?! Jak to? Z kim?!
- A jak myślisz?
Młodsza dziewczyna zrobiła wielkie oczy.
- Wie?
- Nie. I się nie dowie, Ginny. Przynajmniej nie teraz. - Hermiona wolała uciąć tę dyskusję w zarodku. Ginny patrzyła na przyjaciółkę całkowicie zszokowana.
- Czemu się nie pochwaliłaś? - rzuciła z wyrzutem.
- Bo nie było czym. - Granger wzruszyła ramionami. - Ustaliłyśmy z McGonagall, że skoro to ostatni rok, to nie ma sensu przerywać nauki. Dotrwam do OWUTEMów, zdam je i skończę szkołę w terminie.
- Ale do tego czasu musisz jakoś chodzić na lekcje…. - Ruda nagle się poderwała. - Merlinie, przecież ty masz z nim codziennie zajęcia!
- Właśnie dlatego nie jest mi to zbytnio na rękę. Wczoraj o mało nie zemdlałam. - skrzywiła się.
- Kto jeszcze wie?
- McGonagall i Alexander.
- Przecież to przyjaciel Snape'a!
- Obiecał milczeć. - Hermiona wykaraskała się spod kołdry i wstała z łóżka. Ginny zdumiona wpatrywała się w jej brzuch.
- Który to miesiąc?
- Połowa czwartego.
- Ale… jak to? Przecież tak szybko...wy przed bitwą….
- Ginny. To nie jest dziecko bitwy. - Gryfonka zaczęła się ubierać.
- Ale wy wcześniej się nie widzieliście od… o rany, urodziny!
- Ironia, prawda? W dniu, kiedy wywalił mnie za drzwi, zaszłam z nim w ciążę. - Hermiona wciągnęła na siebie bluzę. Była sobota i mogła sobie pozwolić na coś innego niż szkolny mundurek. Poza tym, ostatnio ciągle jej było zimno. - A jak z tobą i Draco?
- Dzieci, póki co, nie ma szans być. - Ruda ocknęła się z szoku. Po czym zaczęła się rozwodzić na temat swojego związku. Hermiona słuchała ją jednym uchem, jednocześnie gładząc brzuch.
- On musi być ślepy, że tego nie zauważył. - Ginny nagle wyrwała ją z zamyślenia. Ruda poklepała ją po ramieniu i wyszła. Gryfonka skinęła jedynie głową. Im dłużej Severus tego  nie zauważy, tym lepiej.

***
- Jak się pani czuje, panno Granger? - pani Pomfrey właśnie skończyła ją badać zaklęciem sondującym.
- Dobrze. Choć mdłości i zawroty głowy dają mi w kość. Szczególnie na Eliksirach.
Pielęgniarka westchnęła tylko. Nie skomentowała faktu, że gdyby Hermiona powiedziała o wszystkim Snape'owi to miałaby łatwiej. Zamiast tego wyszła na zaplecze i po chwili wróciła z trzema buteleczkami.
- To na mdłości. - wskazała na niebieską. - To na wzmocnienie. - potrząsnęła fioletową. - A ta jest na dobry rozwój maleństwa. - pokazała ostatnią. - Pozwól jeszcze, że zbadam jak się dziecko rozwija.
Hermiona skinęła głową i położyła się na łóżku. Pielęgniarka zaczęła machać różdżką nad jej brzuchem. Czuła dziwne mrowienie. Pani Pomfrey nagle złagodniała twarz.
- I co?
- Wszystko w najlepszym porządku. Chcesz znać płeć? - Hermiona skinęła głową. - Dziewczynka. Doskonale się rozwija. Za niedługo powinnaś zacząć czuć jak się porusza. Zgłoś się do mnie za miesiąc na kontrolę. Dobrze?
Gryfonka skinęła głową. Wzięła wszystkie butelki i wyszła ze Skrzydła Szpitalnego. Czuła się dziwnie rozczulona. Pogładziła delikatnie brzuch.
Dziewczynka.
Będzie miała córkę.
Córkę Severusa Snape'a.
- Witaj, Meliso. - pogłaskała brzuch. Nikt jej nie odpowiedział. Ale już za kilka miesięcy zobaczy ją, na własnych rękach.

***
Czerwiec. Lato wchodzące nieśmiało przez drzwi i okna. Czas, w którym uczniowie myślą już tylko o zbliżających się wakacjach.
Hermiona właśnie wyszła z ostatniego egzaminu praktycznego.  Co prawda miała wrażenie, że twarz jej modela nie do końca przypominała głowę słonia afrykańskiego, lecz indyjskiego, ale i tak była z siebie zadowolona. Dotrwała do końca OWUTEMów! Teraz pozostawało jej już tylko kilka tygodni względnego spokoju na lekcjach i koniec. Ostatnie tygodnie spędziła na zakuwaniu, co, bez Rona i Harry'ego okazało się zdumiewająco łatwe. Teraz pozostało już tylko czekać na wyniki a potem – spokojnie skupić się na sobie.
Piękna pogoda skłoniła ją do tego, by wyjść na błonia i usiąść nad jeziorem. Jeszcze w zeszłym roku siadała tu z Harrym i Ronem.

***
- Granger, szlaban! - miała ochotę go udusić. Gołymi rękami. Albo nie. Liną. Albo odrąbać łeb.
Severus Snape stał nad nią z sadystycznym uśmiechem, rozkręcając swoją tyradę na temat jej nieudolności. Do szkoły po przerwie wrócił we własnej postaci, co zostało oficjalne ogłoszone podczas uczty. Dzięki temu Nietoperz z Lochów na nowo straszył. A jej zdziesiątkowanej klasie, miał spore pole do popisu. Jedyne co wprawiało w zdumienie to fakt, iż chciało mu się robić takie scenki na kilka dni przed końcem roku szkolnego.
- ...to nie tylko nie jest poziom OWUTEMów, to by nie przeszło nawet u pierwszoklasisty…
A wszystko przez to, że omyłkowo dodała trzy miarki proszku z much siatkoskrzydłych zamiast dwóch. Dla eliksiru nie miało to większego znaczenia – stawał się jedynie mocniejszy.
- MÓGŁBY PAN SKOŃCZYĆ?! - wybuchnęła. Snape'a zatkało. Spojrzał na nią i uśmiechnął się jeszcze wredniej.
- Co powiedziałaś?!
- Zapytałam, czy mógłby pan skończyć tę tyradę. Zrozumiałam, jestem kretynką, idiotką, skończonym imbecylem, tumanem, który nigdy nie powinien dotykać różdżki, jestem Panną-Wiem-To-Wszystko, która RAZ, POWTARZAM, RAZ! Popełniła błąd i to taki, który nie wpływa negatywnie na miksturę, o czym pan doskonale wie! Dlatego, niech sobie pan daruje. Rozumiem, szlaban. Pewnie do końca życia, jakby się dało. A teraz, wychodzę – podniosła swoją torbę i wymaszerowała z lochów, trzaskając głośno drzwiami. W głowie jej pulsowało i miała gigantyczną ochotę coś zniszczyć.
Kopnęła w jedną ze zbrój i ruszyła w kierunku Wielkiej Sali, gdzie uczniowie zaczynali schodzić się na obiad. Dwadzieścia minut później przybył Snape, który w pierwszej kolejności podszedł do jej stołu.
- Zjeść też mi pan nie da? - warknęła.
- Granger, szacunek! Gryffindor traci…
- 50? 100? 500 punktów? - zadrwiła.
- Pięćdziesiąt punktów. Następnym razem będzie więcej. Nie. Waż. Się. Więcej. Tak. Do. Mnie. Zwracać. Zrozumiano?
- Tak, panie profesorze. - zadrwiła i odwróciła się do niego plecami.
- Dziś o 20. W moim gabinecie. Punktualnie.
- Tak jest.
Niechętnie dokończyła obiad i poszła na resztę lekcji. Równo o dwudziestej zapukała do gabinetu, z którym miała zbyt wiele wspomnień. A jedno z nich zaowocowało tym, że już nigdy nie miała być sama.
- Wejść!
Otworzyła drzwi i wkroczyła do środka. Severus siedział w jednym z foteli i obrzucił ją gniewnym spojrzeniem.
- Granger, dzisiaj nie tylko mnie obraziłaś, ale i podważyłaś moje kompetencje. Nie mówiąc już o wystawieniu mnie na pośmiewisko.
- To akurat sam pan uczynił.
- Słuchaj, to, że kiedyś coś nas łączyło, nie upoważnia cię…
- Łączyło, tak? - zadrwiła. Spojrzał na nią zaskoczony. - Sam mówiłeś, że to było jedno wielkie kłamstwo. NIC.
- Cieszę się, że to do ciebie dotarło. Choć, jak widać, dalej sobie pozwalasz na zbyt wiele.
- Bo wie pan, panie profesorze, mimo wszystko trudno mieć szacunek do kogoś, kto rżnął mnie przez kilka ładnych tygodni, wyznał miłość, po czym uznał, że to była tylko gra. A ja byłam prywatną kurwą. - czuła, jak krew uderza jej do głowy. - A, nie mówiąc o tym, że ta sama osoba zerżnęła mnie tuż przed bitwą, potem traktując jak powietrze.
- Myślałem, że oboje wiemy, po co to było.
- Owszem. Wtedy, przed bitwą, nie miałam już złudzeń. Ale wcześniej, wyobraź sobie, że ci wierzyłam. Ufałam. Kochałam, do cholery! – nie wiadomo kiedy zaczęła krążyć po pokoju, ciskając wszystkim, co wpadło jej pod rękę. -  A wiesz co jest najśmieszniejsze?! - wycelowała w niego jego własnym piórem, niczym nożem. - Że jeszcze wybaczyłabym sprawę z Eliksirem Wielosokowym. Uznałabym, że trudno, byłeś zmuszony. Do cholery, sama byłam obecna przy składaniu przysięgi, więc mogłam to pojąć! Ale nie. Ty musiałeś wszystko spalić do cna!!! - rzuciła przez pokój kałamarzem. Szkło rozprysnęło się na ścianie, tworząc malowniczy wzór z atramentu.
- Skończyłaś już?
- Nie. Wiesz co było najgorsze? Uświadomienie sobie w jednej sekundzie, że jestem i byłam dla ciebie nikim. To bolało.
- Jeśli już skończyłaś swój atak histerii, to pragnę przypomnieć, iż przyszłaś tutaj na szlaban.
- Och, oczywiście! Dawna twarz, dawne metody, prawda? Uciekanie, unikanie, byle tylko nie pokazać, że się ma uczucia! - walnęła pięścią w stół. - Tylko, że, Snape, gra się skończyła. Nie jesteś już szpiegiem. I mnie już ta retoryka nie przekonuje. Musiałam cię znosić przez ostatnie miesiące dzień w dzień. Nie warknęłam ani razu, nie komentowałam, nie dawałam się sprowokować, ale dzisiaj już mam dość!!!
- To co byś chciała usłyszeć, co? - wstał nagle z fotela, odgarniając włosy z twarzy. - Że co, że popełniłem błąd? Że jednak cię kocham, głupia dziewczyno? A może powinienem paść na kolana i się oświadczyć?
- Nie, durniu! - jej głos wzbił się o kilka oktaw. - Wystarczyłoby zwykłe PRZEPRASZAM.
- Niby za co?
- Za potraktowanie mnie jak dziwkę?
Severus zmierzył ją spojrzeniem.
Nagle poczuła, że robi jej się słabo. W brzuchu poczuła dziwny skurcz.
Z impetem upadła.
I dała porwać się ciemności.

***
- Jasna cholera! - był wściekły na siebie, że dał się ponieść emocjom. Klepał Hermionę po twarzy, próbując ją ocucić. Jednak na daremno – dziewczyna wyglądała jak spetryfikowana. Zirytowany podszedł do kominka, wrzucił proszek Fiuu i zawołał Poppy.
- Musisz ją zabrać do Świętego Munga.
- Słucham?! Przecież to omdlenie. Nie możesz jej czegoś dać?
Poppy spojrzała na niego jak na największego idiotę. Którym z całą pewnością był. Pomamrotała jedynie pod nosem i pokręciła głową.
- Zabierz ją do Munga. I najlepiej podaj się za jej chłopaka, męża, kogokolwiek z rodziny, bo inaczej nic ci nie powiedzą. No idź już, tu masz świstoklik! Ja im wyślę patronusa z informacją co i jak.
Severus skinął głową i dotknął starego kawałka papieru a drugą ręką chwycił Hermionę za ramię. Po kilku sekundach wylądował w Holu Szpitala św. Munga. Momentalnie obok niego pojawił się Uzdrowiciel.
- Proszę nam ją dać. Zajmiemy się wszystkim. - położył delikatnie Hermionę na noszach. - Proszę tu poczekać.
Mężczyzna wpatrywał się tępo w drzwi, za którymi zniknęły nosze. Teraz, siedząc w sterylnie czystej poczekalni dla rodzin pacjentów, poczuł się jak skończony idiota.
Sam nie wiedział, co go podkusiło, że dał jej dzisiaj ten szlaban. Od bitwy przecież wszystko ułożyło się tak, że nie mogło lepiej. Ona nie nawiedzała go z pretensjami. On mógł mieć ją w nosie.
Problem polegał na tym, że wcale nie chciał. Ale każdy kolejny dzień zwłoki powodował, że trudniej było mu się do niej odezwać i wszystko wyjaśnić. W końcu wrócił do swojej roli Dupka z Lochów, uznając, że to ją odstraszy.
Dziś jednak coś w nim pękło. Chciał zwrócić na sobie jej uwagę. Pokazać, że wcale nie jest mu obojętna.
- Toś pokazał. Że aż do szpitala trafiła. Kretyn. - warknął, wściekły na siebie.

Mijały kolejne minuty a on wpatrywał się tępo przed siebie. Przeżyli wojnę. Udało im się wyjść z tego bez szwanku. A on, zamiast być wdzięczny za to losowi i chwytać nadarzające się okazje, wrócił do dawnej skorupy.
Jak to ona powiedziała? Że Wielosokowy jeszcze mogłaby zrozumieć?
Merlinie! Przecież tylko o to się bał. Że nie zrozumie. Że gdy pozna prawdę, to go odtrąci.
„To ty ją odtrąciłeś. I to w najbardziej bolesny sposób”.

- Pan…? - jeden z Uzdrowicieli wyszedł przez drzwi oddziału i podszedł do niego. Niechętnie wyrwał się z ponurych myśli.
- Snape.
Uzdrowiciel uniósł jedynie lekko brew, ale nie skomentował. Wiedział, kim on jest. Wszyscy już wiedzieli. A jakoś nie umiał pławić się w chwale tak jak Weasley czy Potter.
- Nazywam się Collins i jestem Uzdrowicielem Oddziałowym. Panie Snape, kim pan jest dla pacjentki?
- Jestem jej partnerem. - słowo „chłopak” jakoś nie chciało mu przejść przez usta. I tak miał ochotę schować się za kolumną, bo czuł, że rumieniec wypełzł mu na policzki.
Uzdrowiciel to jednak zignorował.
- To dobrze. W takim razie pragnę pana poinformować, iż obie pańskie dziewczyny czują się dobrze. Choć wystraszyły nas nieźle. Pani Granger zemdlała...
- Obie?
Collins spojrzał na niego zaskoczony.
- Pańska, jak to pan powiedział, partnerka, jest w szóstym miesiącu ciąży. Nie wiedział pan o tym?
Zerwał się z krzesła i wbiegł na oddział. W drugim napotkanym pokoju leżała Hermiona – przytomna, choć nadal lekko blada. Na jego widok straciła jeszcze bardziej kolory.
- Panie Snape! - Collins dopadł go i rzucił z dezaprobatą.
- Jesteś w ciąży?!
Hermiona przymknęła lekko oczy. Dwa kroki wystarczyły, aby znaleźć się przy niej. Wziął ją za rękę.
- Odpowiedz.
Otworzyła oczy. Wpatrywał się w złocisto-brązowe tęczówki, których nie oglądał z tak bliska od pół roku.
Pół roku.
Sześć miesięcy.
- Panie Snape, proszę, ona potrzebuje odpoczynku!
Lekceważąc całkowicie krzyki Uzdrowiciela, usiadł na jej łóżku i przygarnął do siebie. Poczuł, jak się trzęsie a po chwili zalewa płaczem. Collins pomamrotał coś pod nosem, po czym wyszedł.
- Ty kretynko. Ty skończona kretynko. - warknął, kołysząc ją w ramionach. - Czemuś mi nie powiedziała?
- J-j-ja… chciałam...s-s-sama…
- Już, już… przepraszam. Byłem okropnym dupkiem. JESTEM dupkiem. Taka moja natura. Nie powinienem był tego wtedy mówić. Wystraszyłem się. Bałem się, że pokochałaś Matta. A nie pokochasz prawdziwego mnie. Spanikowałem. Wybacz. Proszę.
Lekko go odepchnęła. Wpatrywał się w jej zaczerwienione od płaczu oczy i czuł, że nigdy nie zasłużył na tę dziewczynę.
- Melisa.
- Co proszę?
- Melisa. - wskazała na brzuch, lekko się uśmiechając, mimo łez w oczach.
Córka.
On. Severus Snape. Będzie miał córkę.

piątek, 10 marca 2017

Rozdział XXIV.2

To było trzy dni po śmierci Dumbledore'a. Miał dość towarzystwa świętujących Śmierciożerców a nie miał za bardzo do kogo pójść. Wszyscy uważali go za zdrajcę. Mimo to kroki go zawiodły przed dom Alexandra. Nie widzieli się ładnych kilka tygodni, ale był pewien, że Fillmann zdążył usłyszeć o jego zbrodni.
- Ptak nigdy nie lata do tyłu. - mruknął, stając przed drzwiami domu przyjaciela. Te ustąpiły bez protestu. Al stał w kuchni i gapił się przez okno.
- Witaj, Severusie.
- Alexandrze… - nie wiedział za bardzo co powiedzieć. Al odwrócił się w jego stronę i zmierzył go zimnym spojrzeniem. Coś jednak w postawie Snape'a musiało go zaintrygować, bo szybko złagodniał.
- Po co przyszedłeś?
- Prosić o przysługę.
- Jaką?
- Wstąp do Zakonu Feniksa. - Sev nie patrzył mu w oczy.
- Po to, byś miał szpiega? Zdaje się, że opowiedziałeś się już po stronie Śmierciożerców.
- Nie o to chodzi! - Sev czuł się tak, jakby dostał łopatą w głowę. Jeśli Alexander mu nie uwierzy…
- To po co miałbym to robić?
- Słuchaj, ja wykonywałem tylko rozkazy Dumbledore'a. Nie chciałem tego, do cholery! - czuł się jak w potrzasku. - Ja nie mogę wrócić do Zakonu. Wszyscy uważają mnie za zdrajcę, ale muszę wiedzieć…
- Co takiego? Co z Potterem? - przyjaciel patrzył na niego jak na głupca. - Nie powiesz mi, że po tylu latach dalej to robisz dla niej.
Snape przygryzł wargę. Wahał się, ale musiał Alexowi udowodnić jakoś swoje intencje.
- Nie chodzi o Lily. Będę chronił Pottera, bo to obiecałem Dumbledore'owi, ale miłość do Evans to przeszłość. - po raz pierwszy wypowiadał to na głos. Sam sobie to uświadomił zaledwie kilka tygodni wcześniej.
- Więc? Co takiego cię interesuje w Zakonie?
Severus wstał i uniósł różdżkę. Al był szybszy i przytknął mu swoją do gardła. Snape, niezrażony, machnął krótko. Z różdżki wybiegł niesłychanie włochaty kot. Al zrobił wielkie oczy.
- Kto?
- Hermiona Granger.
- Panna-Wiem-To-Wszystko? Przyjaciółka Pottera?
- Tak.
- Ale…
- Chcę tylko, aby była bezpieczna. Proszę, zadbaj o to. Chcę jedynie informacji co jakiś czas, że wszystko z nią w porządku. Szczególnie, że wkrótce wyruszy na wyprawę z Potterem i Weasleyem. - Snape schował różdżkę. Fillmann przyglądał mu się zagadkowo.
- Zrobimy inaczej. - klasnął w dłonie. - Sam się nią zaopiekujesz. Poręczę za ciebie przed Minerwą. Złożysz przysięgę. I wrócisz do Zakonu.
- Nie… ja….
- Kochasz ją?
Severus spojrzał na przyjaciela. Nie musiał się zastanawiać.
- Tak.

***
- Więc? Kłamałeś wtedy?
- Doskonale wiesz, że nie!
- To skoro potrafiłeś dla niej zaryzykować wszystko i wrócić do Zakonu, znosząc kolejne miesiące szpiegowania dla dwóch panów, to dlaczego, na Merlina, nie potrafisz jej powiedzieć co czujesz! - Alexander był już maksymalnie wkurzony. Severus nie odpowiedział. Sam nie rozumiał fascynującego zjawiska. Mógł zabić Dumbledore'a. Mógł szpiegować. Mógł doprowadzić do śmierci Lorda Voldebzika. Ale powiedzieć Hermionie Granger, że ją kocha? Sorry, ludzie, dajcie mi natychmiast stado sklątek tylnowybuchowych i pozwólcie mi zginąć. Al westchnął i wstał.
- Ona naprawdę zasługuje na to, byś ją przeprosił i wszystko wyjaśnił. - poklepał go po ramieniu i wyszedł.
- Jakbym, kurwa, sam o tym nie wiedział.

***
Poranek zaczął się fatalnie. O piątej zerwały ją mdłości i dwie godziny spędziła z głową w muszli. W końcu, całkowicie zielona na twarzy, zeszła ostrożnie na śniadanie do Wielkiej Sali, gdzie mieszanina zapachów o mało nie zwaliła jej z nóg. Na miękkich nogach doszła do stołu Gryffindoru i opadła na miejsce obok Ginny.
- Dobrze się czujesz? - przyjaciółka przytknęła jej rękę do czoła. Sama czuła, że jest wilgotne.
- Tak, w porządku. - Ruda podała jej kiełbaski. Gdy Hermiona poczuła ich zapach, o mało nie puściła pawia na stół. Stanowczym gestem odsunęła półmisek od siebie i sięgnęła po sałatkę.
- Nigdy nie jadłaś takich rzeczy na śniadanie. - Ginny patrzyła na nią uważnym wzrokiem.
- Widać, zmieniły mi się gusta. - wzruszyła ramionami. Po paru minutach do ich stołu podszedł profesor Flitwick.
- Dzień dobry, drogie panie. Oto wasze nowe plany lekcji.
- Nowe?
- Tak. Ze względu na przerwę oraz…  pewne zmiany w kadrze… - Flitwick otarł łzę. Wiedziały obie o co chodzi. Puste miejsca przy stole nauczycielskim mówiły same za siebie. - Postanowiliśmy nieco zmienić harmonogram waszych zajęć. Tak, byście mogli wszystko nadrobić. Szczególnie pani klasa, panno Granger, w końcu za miesiąc egzaminy!
Gryfonka skinęła głową i wzięła do ręki pergamin. Po czym o mało nie zemdlała.

PONIEDZIAŁEK
9.00-12.00 Eliksry
12.05-12.30 Przerwa na lunch
12.35 – 15.00 Eliksiry
15.05-15.55 Przerwa obiadowa
16.00 – 18.00 Transmutacja
18.05-19.00 Kolacja
19.05 – 20.00 Numerologia

WTOREK
9.00-12.00 Transmutacja
12.05-12.30 Przerwa na lunch
12.35 – 15.00 Eliksiry
15.05-15.55 Przerwa obiadowa
16.00-18.00 Zaklęcia
18.05-19.00 Kolacja
19.05-20.00 Astronomia

ŚRODA
9.00-12.00 Zaklęcia
12.05.-12.30 Przerwa na lunch
12.35-15.00 Eliksiry
15.05- 15.55 Przerwa obiadowa
16.00-18.00 Obrona przed Czarną Magią
18.05-19.00 Kolacja
19.05-20.00 Obrona przed Czarną Magią

CZWARTEK
9.00-12.00 Eliksiry
12.05-12.30 Przerwa na lunch
12.35 – 15.00 Numerologia
15.05-15.55 Przerwa obiadowa
16.00-18.00 Starożytne Runy
18.05-19.00 Kolacja
19.05-20.00 Historia Magii

PIĄTEK
9.00 – 12.00 Transmutacja
12.05-12.30 Przerwa na lunch
12.35-15.00 Obrona przed Czarną Magią
15.05-15.55 Przerwa obiadowa
16.00-18.00 Zaklęcia
18.05-19.00 Kolacja
19.05-20.00 Eliksiry

- Zdaje się, że Snape nie wyobraża sobie dnia bez ciebie. - Ginny parsknęła śmiechem. Hermionie nie było do śmiechu. Widując go raz-dwa razy w tygodniu mogła jakoś liczyć na to, że nie zauważy co się z nią dzieje. Ale codziennie?! Jak, na Merlina, ona wytrzyma trzy godziny ciągiem nad kociołkiem?!
- Lepiej się pośpiesz. - Ruda puknęła ją w ramię. - Mam dziwne wrażenie, że wraz z powrotem do swojej postaci, wrócił i jego charakterek. Lepiej, żeby ci nie urwał głowy pierwszego dnia po powrocie.
Gryfonka skinęła głową. Wzięła torbę i wymaszerowała z Wielkiej Sali z wysoko uniesioną głową. Da radę! Musi! Dla siebie i dziecka.

***
Severus trzasnął z impetem drzwiami od swojej pracowni. Gdy McGonagall wręczyła mu rano jego rozkład zajęć, miał ochotę ją udusić gołymi rękami. 15 godzin z siódmą klasą! Ta się jednak tylko uśmiechnęła, przypominając mu, iż sam prosił o możliwość nadrobienia materiału. Zgrzytnął zębami i udał się na lekcję.
Rozłożył swoje papiery na biurku i dopiero uniósł głowę. Ze zdumieniem zobaczył w klasie jedynie Hermionę.
- Gdzie reszta? - warknął, próbując nie okazać tego, że jest zbity z tropu. Hermiona spojrzała na niego jak na debila.
- Nie żyją. - jej głos był pusty. - Dean Thomas i Pansy Parkinson zginęli w bitwie o Hogwart.
Severus zaklął. Zapomniał o tym. A raczej nie skojarzył faktu, że od tej pory siódmy rok równał się Granger.
Z którą miał spędzać piętnaście godzin tygodniowo.
- Granger, jako, że zostałaś sama, nie będziesz dostawała żadnych punktów. Byłoby to niesprawiedliwe.
- Ale ujemne a i owszem?
- Naturalnie. - nie patrzył jej w oczy. Łudził się, że po bitwie, po zakończeniu warzenia eliksirów dla Zakonu, będzie ją widywał rzadziej. Dzięki ci, o Minerwo! - A teraz dość gadania. - machnął różdżką w stronę tablicy, na której pojawiła się instrukcja. - Eliksir Stevena-Kroglera, czyli…
-… eliksir leczniczy, stosowany przy rozległych oparzeniach. Dzięki zawartości dyptamu…
- 20 punktów od Gryffindoru. - Severus uśmiechnął się wrednie. Hermiona zamrugała zdumiona.
- Za co?
- Kolejne 10 punktów. Za odzywanie się bez zezwolenia. Granger, jesteś w klasie sama, nie masz się przed kim popisywać wiedzą. A uwierz mi, na mnie to nie robi wrażenia.
„Kłamca” - skarcił się w głowie.
Hermiona patrzyła na niego wściekle, ale już się nie odezwała.
- Masz godzinę by go uwarzyć. Przez tę miesięczną przerwę mamy spore tyły, więc czeka cię ostre tempo. Jeśli po godzinie nie uzyskasz odpowiedniego rezultatu, Gryffindor straci kolejne punkty a twoje oceny wzbogacą się o T. - wiedział, że zachowuje się jak dupek. I to gorszy niż rok temu. Ale cóż. Musiał jakoś sobie radzić.
Po godzinie podszedł do jej kociołka. Eliksir miał idealną barwę i konsystencję. Para unosiła się w prostej linii, pachnąc delikatnie lawendą. Perfekcja.
- N. - mruknął i zapisał w notesie. Hermiona nie dyskutowała. Stała, dziwnie blada na twarzy i przymykała delikatnie oczy.
- Granger! - warknął. Zero reakcji. Podszedł do niej i szarpnął za ramię. Jej twarz była cała mokra i chwiała się na nogach. - Co ci jest?
- Nic. - mruknęła. - Proszę o pięć minut przerwy.
Skinął głową. Wyszła chwiejnie z sali a on usiadł na swoim biurku. Po kwadransie miał ochotę pójść sprawdzić, czy nie leży przypadkiem na korytarzu, ale w tym momencie Granger wróciła do sali. Jeszcze bledsza niż wcześniej, ale już bardziej stabilna.
Nie skomentował tego. Machnął różdżką, zmieniając instrukcje na tablicy. Granger jedynie przeczytała recepturę i zabrała się do warzenia kolejnej mikstury.

czwartek, 9 marca 2017

Rozdział XXIV.1

Pakowała kufer po miesięcznej przerwie. McGonagall zarządziła przymusowe wakacje, by każdy zdążył oswoić się z ostatnimi wydarzeniami. A jako, że w międzyczasie były święta, nie stracili więcej czasu niż zazwyczaj.
Hermiona większość tego czasu spędziła w Norze, gdzie przez pierwsze kilka dni świętowano zwycięstwo. Harry promieniał dumą, odganiając się jednocześnie od dziennikarzy Proroka Codziennego, którzy przylepili się do niego jak rzepy. Przez Norę przewijały się tłumy gości. Hermiona dzieliła ich na trzy grupy. Pierwsza była pijana szczęściem, że skończył się terror. Druga udawała, że nic się właściwie takiego nie stało i próbowała nakłonić innych do powrotu do normalności. Trzecia z kolei nie umiała sobie znaleźć miejsca w tych nowych realiach, w których nie trzeba walczyć. Do ostatniej grupy należał głównie Szalonooki, którego mania prześladowcza zamiast zniknąć, umocniła się jeszcze bardziej.
Snape pojawił się w Norze tylko dwa razy, w tym raz na przymusowym, podsumowującym spotkaniu Zakonu. Minerwa uznała, iż trzeba w oficjalny sposób rozwiązać ich działalność i uczcić pamięć poległych. Wówczas także opowiedziała o prawdziwej roli Severusa i jego poświęceniu. Sam zainteresowany opatrzył to tylko nikłym, kpiącym uśmiechem.  Nie zdołała wytrzymać na całej ceremonii – obecność Severusa, którego charakter powrócił w 100% do normy, powodowała u niej ostatnio migreny. A i sama ciąża w końcu zaczęła dawać jej we znaki, budząc ją każdego dnia konkretnymi mdłościami, które musiała maskować przed Ginny.
Drugi raz Snape zjawił się wczoraj, poinformować wszystkich o ostatnim zakończonym procesie Śmierciożerców.
Hermiona wiedziała, że od jutra będzie musiała go widywać codziennie w Wielkiej Sali i miała obawy jak to zniesie. Od czasu bitwy nie rozmawiali, pozostawiając za sobą niedokończone sprawy.
- W tym ciebie, Meliso. - pogładziła brzuch, który powoli zaczynał się zaokrąglać. Po bitwie podjęła decyzję nie mówienia o niczym Severusowi. Nie chciała zostać oskarżona o to, że łapie go na dziecko. Urodzić, urodzi. Kochała już rozwijające się w niej maleństwo, które prawdopodobnie było dziewczynką. Snape dowie się w swoim czasie, gdy posądzenie jej o takie głupstwa będzie już nie na miejscu. Na razie musiała jednak skupić się na ukończeniu szkoły. Nie miała złudzeń, że po urodzeniu dziecka zdołałaby ogarnąć wszystkie egzaminy. Im szybciej załatwi OWUTEMy, tym lepiej.
Umieściła ostatnią książkę w kufrze i zamknęła wieko. Usiadła na łóżku zmęczona, spoglądając w dal przez okno. Mimo iż Voldemort nie żył, ona nadal czuła dziwny niepokój. Nie umiała przyzwyczaić się do tej nowej rzeczywistości, w której Sam-Wiesz-Kto nie żył, Śmierciożercy byli złapani, Ron się do niej nie odzywał a Severus Snape był ojcem jej dziecka. Doprawdy, ten świat wcale nie był prostszy od tego z Voldemortem na karku.

***
- Wzywała mnie pani, pani dyrektor? - weszła do gabinetu McGonagall lekko strapiona. Ledwo skończyła się pakować a McGonagall przysłała jej patronusa, że ma się pilnie stawić w jej gabinecie.
- Tak. Usiądź proszę, chciałam z tobą porozmawiać. - profesorka wstała, wzięła garść proszku Fiuu i rzuciła do kominka. - Alexandrze! Pozwól na chwilę!
Hermiona obojętnie przypatrywała się temu, jak w kominku zaczyna wirować Al po to, by za chwilę z niego wyjść.
- O, cześć Hermiono! - przywitał się z nią. - Minerwo?
- Chciałam z wami omówić pewną ważną kwestię. - spojrzała wymownie na Gryfonkę.
- Czy to konieczne, aby Al przy tym był?
- Jest opiekunem twojego domu, kochana. Hermiona jest w ciąży. - zwróciła się do Ala, który właśnie sięgał po piernikową traszkę. Ciastko wypadło mu z ręki.
- Że co proszę?!
- Twoja uczennica jest w ciąży. Dokładniej mówiąc w połowie czwartego miesiąca.
Al patrzył na nią oniemiały. Po chwili zmarszczył czoło, jakby coś sobie uświadamiając.
- Czekaj, czekaj, to dlatego wtedy zemdlałaś?! Wiedziałaś o tym?!
- Nie wiedziałam. Ale wtedy się dowiedzi…
- I TY WALCZYŁAŚ W BITWIE?! - Al ryknął pełną piersią, aż podskoczyła. Minerwa zmierzyła go ostrym spojrzeniem.
- Nie czas na krzyki. Hermiona uznała, co zresztą popieram, że chce wytrwać do OWUTEMów. Jeśli potem jej samopoczucie pozwoli, dotrwa do zakończenia roku. Czy aprobujesz ten plan, Alexandrze?
- On wie? - Al patrzył na nią wściekłym spojrzeniem.
- Nie. I się nie dowie. - Hermiona wstała, czując nagłą wściekłość. - Al, posłuchaj. - podniosła rękę – On się jasno wyraził co do tego, kim dla niego jestem.
- Ale, dziecko…
- Nie powinno być powodem, JEDYNYM POWODEM, dla którego zmieniłby zdanie.
- Ty naprawdę wierzysz, że on tak myślał?
- Al, to nie ma teraz już znaczenia. Wrócił stary Severus Snape, zgorzkniały egoista, który nawet jakby chciał odrobiny miłości w swoim życiu, to w nigdy by jej do siebie nie dopuścił. Nie będę na niego wywierać nacisku dzieckiem. W swoim czasie i tak się o wszystkim dowie, w końcu nie znikniemy z powierzchni ziemi. Póki co, chcę skończyć szkołę. Rozumiesz?
Fillmann niechętnie skinął głową.
- Alexandrze, proszę, dotrzymaj tej tajemnicy. - McGonagall zmierzyła go wzrokiem. - Pozostałych nauczycieli nie powiadamiaj póki co o stanie Hermiony. Póki będzie mogła normalnie uczęszczać na lekcje, dopóty ma to pozostać w sekrecie. Jasne?
- Tak. Chociaż nie zgadzam się z tym. On. Ma. Prawo. Wiedzieć.
- I dowie się. W swoim czasie.

***
Ledwo otworzył oczy i już wiedział, że dzień będzie fatalny. Czuł pulsowanie w skroniach.  Minął miesiąc od cholernej bitwy, podczas którego był ciągany we wszystkie miejsca, których nie znosił a dzisiaj dzieciarnia wracała do Hogwartu.
Najpierw wielogodzinne przesłuchanie w Ministerstwie, tuż po tym, jak zgarnięto wszystkie trupy i Śmierciożerców. Przesłuchiwał go niejaki Jenkins, który na oko miał jakieś 25 lat i gówno wiedział o życiu. Oczywiście on sam był przekonany o swojej wszechwiedzy.
- Nazwisko!
- Snape.
- Imię!
- Severus. Co zresztą zostało już ustalone w momencie zabrania mi różdżki.
- Urodzony?
- 9 stycznia 1960 roku. Uprzedzając pytanie: w Londynie i jestem synem Tobiasza Snape'a, mugola, oraz Eileen Prince, czarownicy czystej krwi.
Taka wypowiedź nie spodobała się szczeniakowi. Zaczął nerwowo stukać palcami o blat.
- Jest pan oskarżony, panie Snape, o bycie czynnym Śmierciożercą. - wypalił ni w pięć ni w jedenaście.
- Doprawdy? - Severus nawet nie silił się na złośliwość. Taki debil jak Jenkins, którego powoli sobie przypominał z własnych lekcji, nie zasługiwał na ten wysiłek. I tak by go nie docenił.
- Czy przyznaje się pan…
- Tak. - mężczyzna miał już dość tej szopki. Był śmiertelnie zmęczony i jedyne o czym marzył, to walnąć się do łóżka na najbliższe dwie doby.
- Tak?
- Tak. Byłem aktywnym Śmierciożercą ze względu na rolę, jaką pełniłem dla Zakonu Feniksa. Złożyłem Przysięgę Wieczystą przed Albusem Dumbledore'm…
-… którego pan osobiście zabił…
-…że zrobię wszystko, co tylko mi rozkaże, z zabiciem siebie włącznie. Jednym z poleceń Dumbledore'a było ocalenie Dracona Malfoya przed rozszczepieniem duszy w wyniku morderstwa.
- Nie bardzo pojmuję?
- Draco Malfoy został zrekrutowany przez Voldemorta tylko i wyłącznie w celu pogrążenia jego ojca, Lucjusza. Jako pierwsze, i swoją drogą jedyne, zadanie otrzymał rozkaz zabicia Dumbledore'a. Tenże jednak uznał, iż nie chce narażać młodego chłopaka na potępienie.
- I pan się zgodził go zabić?
- Nie miałem wyboru.
- I chce mi pan, panie Snape, powiedzieć, iż wszystkie morderstwa, jakich pan dokonał, w tym zabicie niejakiego Elfiasa McGuayera, wynikało jedynie z rozkazów Dumbledore'a?
- Nie inaczej. - Severus czuł narastającą irytację.
- Świetnie. Jest tylko jeden problem. Nikt nie może tego potwierdzić, gdyż Dumbledore nie żyje. - Jenkins uśmiechnął się złośliwie. - Co za tym idzie, zostaje pan aresztowany z tytułu działalności śmierciożerczej.
- Cóż za genialny proces dedukcji. - Snape ziewnął. Co najgorsze, czuł zaczynającą się migrenę. - Jest tylko problem.
- Jaki?
- Nie może mnie pan aresztować.
- Gdyż?
- Jak widać, na Historii Magii uważał pan równie mocno jak na moich lekcjach. - Severus uśmiechnął się sadystycznie. - Z doszkalania dla idiotów: wedle Międzynarodowego Kodeksu Czarodziejów z 1678 roku, znowelizowanego w 1975 roku, szpieg, który dokonywał czynów zabronionych pod wpływem bezpośredniego rozkazu, i dzięki któremu zdołano osiągnąć cel, taki jak obalenie tyrana, nie może zostać aresztowany, ani tym bardziej skazany, za swoje uczynki. Może być jedynie sądzony za zbrodnie, których dokonał wbrew rozkazom przełożonego lub kiedy dopuścił się samowolki.
- Czyli jednak mogę pana aresztować, gdyż od czasu śmierci Dumbledore'a nie był już pan pod jego rozkazami.
- I znów błąd. - Severus zaczął rozcierać sobie skronie. Ból narastał. - Tuż po pogrzebie Dumbledore'a zgłosiłem się do Minerwy McGonagall, nowej Głowy Zakonu Feniksa i  ponownie złożyłem przysięgę. Od tamtej pory wykonywałem jej rozkazy.
- Czyli każdy pański niedozwolony czyn popełniony między 30 czerwca 1997 roku a 7 lipca 1997 roku ulega karze.
- Owszem.
- Zatem…
- Może mnie pan już wypuścić, gdyż te pełne 7 dni spędziłem w swoim mieszkaniu przy Spinner's End w Londynie, co może pan potwierdzić dając mi do picia Veritaserum. Niestety, nie może się pan nim posłużyć, gdyż, nie ma pan dostatecznych przesłanek do tego, by uważać mnie za niebezpiecznego przestępcę. A teraz, jeśli pan pozwoli… - wstał, ukłonił się i wyszedł, nie dając mu nawet czasu na otrząśnięcie się z szoku.
Potem zaczęła się nagonka Proroka. Rita Skeeter uwiesiła się na nim, wychwalając jego bohaterstwo, które, a jakżeby inaczej!, wynikało z jego oddania dla Ministerstwa. Fakt, iż te Ministerstwo przez ostatnie miesiące było w łapach Psychopatycznego Dupka Bez Nosa jakoś umknęło jej uwadze. Samo Ministerstwo wywarło nacisk, aby brał udział w przesłuchaniach innych Śmierciożerców. Cudem wymigał się od wkręcenia do Wizengamotu, co Minerwa powitała chichotem.
Na koniec, mimo iż unikał tego jak ognia, musiał brać udział w licznych bankietach na cześć zwycięzców. On, Potter i Minerwa byli zapraszani wszędzie gdzie się dało. I, choć bardzo chciał tego uniknąć, również i do Nory musiał zajrzeć.
Unikał tego jak ognia, bo nie wiedział, jak zareaguje na to Hermiona. Nie dałby sobie rady z jej wybuchem płaczu, krzykiem lub radością. Każda z tych opcji go przerażała.
Ona jednak go po prostu zignorowała. Przyglądał się jej ukradkiem, mając niejasne wrażenie, że po wojnie wyładniała. Brak groźby śmierci wyraźnie wpłynął na to, że wyglądała promiennie. Nie dodało mu to zbytnio humoru.
Powód był prosty. Ostatnie tygodnie spędził tak naprawdę na układaniu w głowie tego, co zrobi z Hermioną. Wojna się skończyła. Główna jego wymówka zniknęła. Nie musiał jej już chronić. Mógł z nią porozmawiać, wyjaśnić, ale… On wracał do Hogwartu jako on. Severus Snape. Naczelny Dupek z Lochów. Jej nauczyciel. Człowiek Bez Serca. Nie mógł już sobie pozwalać na to, by pokazywać milszą stronę charakteru. A tym bardziej na romans z uczennicą pod własnym nazwiskiem.
Choć, cholera jasna, miał na to gigantyczną ochotę.
Przez ten miesiąc zrozumiał, jak bardzo minione dwadzieścia lat dało mu w kość. I coraz bardziej narastała w nim chęć zachowania się iście gryfońsko – pieprznąć wszystkim i zachować się zgodnie z porywem serca.
Którego, według większości, nie posiadał.
Było tylko jedno ale.
Nie wierzył w to, aby Hermiona chciała do niego dołączyć.
Dalej nie porozmawiali.
I w zasadzie nie było już o czym.
- SEV! WSTAWAJ! - ponury monolog przerwało mu wtargnięcie Ala.
Nie zareagował.
Al podszedł do niego i zerwał kołdrę.
- Ej!
- Wstawaj, powiedziałem!
- Po co?
- Lekcje, pamiętasz? Uczniowie wracają do szkoły. - przewrócił oczami, za co Al zdzielił go po głowie.
- No i?
-  Może się ogarniesz? - Al zerknął wymownie na jego brodę. Od bitwy jakoś nie miał czasu się ogolić.
- Nie widzę potrzeby.
- Chcesz, żeby Hermiona cię takim zobaczyła?
- Co za różnica?
- Jest po bitwie. Pora, abyś w końcu wszystko wyjaśnił, nie uważasz? - Al przemawiał teraz tonem rodzica niedorozwiniętego dziecka. Severus wstał i zaczął się ubierać.
- Nie ma czego wyjaśniać.
- Ale…
- Nie ma ale, Al. Między mną a Hermioną nic nie ma.
- Przecież ją kochasz!
Snape, który właśnie zapinał szatę, odwrócił się gwałtownie w jego stronę.
- TAK, KOCHAM! I co z tego?! - warknął. - Ona  była zakochana w Matcie…
- Z tego co wiem, spaliście ze sobą przed bitwą. A wtedy już wiedziała kim jesteś. - Fillman patrzył na niego karcąco. Ten wzrok widział zbyt często u Dumbledore'a.
- Poryw chwili. Oboje tego potrzebowaliśmy. - czuł, jak na twarz wychodzi mu rumieniec, więc ukrył ją za długimi włosami. Al patrzył na niego badawczo.
- Czego się boisz?
- Niczego.
- Więc dlaczego…
- Dlaczego nie lecę do niej, robiąc z siebie kretyna?! - mężczyzna skinął głową a Sev miał ochotę wyć. - Ponieważ jest młodą, inteligentną, piękną kobietą, która zasługuje na lepsze życie niż te, które mogę jej dać. Jestem starym eks-szpiegiem z fatalną reputacją, zarabiającym marne knuty na posadzie nauczyciela. Trzy czwarte roku mieszkam w zamku, pozostały czas spędzam w ruderze po rodzicach. Nie mam nic swojego. Nie mówiąc już o moim wyglądzie – wskazał na siebie ręką. - Wyobrażasz nas sobie razem?
- Wbrew twoim słowom, tak. - Al uniósł sceptycznie brew. - Decydujesz za nią, czym ją bardzo krzywdzisz, wiesz o tym?
- To co mam zrobić? Pójść do niej, swojej uczennicy…
- Jakoś ci to nie przeszkadzało, kiedy byłeś Mattem…
- …klęknąć przed nią, przeprosić i oświadczyć, że chcę z nią spędzić życie razem z gromadką naszych dzieci? Już to widzę: „Hermiono, wybacz, moja droga, NIE DAM CI NIC OPRÓCZ WYTYKANIA PALCAMI, ale spędź ze mną życie!”. Na pewno się zgodzi!
- A spróbowałeś? Bo z tego co wiem, to jedyne na co się zdobyłeś to potraktowanie jej jak dziwkę. I to dwukrotnie, skoro to sprzed bitwy uważasz jedynie za szybki numerek. - Al był wyraźnie wściekły. - Słuchaj, Sev, naprawdę, radzę ci coś zrobić zanim będzie za późno. Chyba, że to co mi mówiłeś, kiedy chciałeś mnie wciągnąć do Zakonu, było kłamstwem?
Severus nie odpowiedział. Wciąż pamiętał tamten dzień.

środa, 8 marca 2017

Ogłoszenie

Kochani,

to przedostatni post tego typu - następny ukaże się po publikacji epilogu. 
Dziś mogę oficjalnie powiedzieć, iż ostatnia notka, z tymże epilogiem, ukaże się w poniedziałek, 13 marca o godzinie 8:00. 
Jestem pod wrażeniem tego, ilu Was tutaj jest, dlatego postanowiłam zdradzić tę informację :) 

Co do pytań odnośnie nowego opowiadania - na pewno nie będzie ono publikowane natychmiast po zakończeniu "Prawdziwej twarzy" - nie skończyłam go jeszcze a wolę pozostać wierna swojej idei: "nie skończyłeś - nie publikuj". Zdradzę jedynie, że kolejne Sevmione będzie w nieco innym klimacie, bardziej komedii romantycznej (lecz bez przesłodzenia!). Mam nadzieję, że i ono Wam przypadnie do gustu. Gdy tylko je zakończę, na tym blogu ukaże się stosowna informacja od kiedy i gdzie będzie można je znaleźć.

Dziękuję bardzo PaniSnape za wytrwałe komentowanie - to pierwsze z wielu podziękowań, których z pewnością nie zabraknie w następnym ogłoszeniu.

Przyjemnej lektury, która zmierza ku końcowi,
życzy
Melisa Snape

Rozdział XXIII.2

Kilka godzin wcześniej
 
Patrzyła, jak ubiera się w swoje standardowe wielkie czarne szaty. Zniknął gdzieś styl Matta – luźny i prosty. Snape unikał jej wzroku, omiatając pomieszczenie wzrokiem, jakby sprawdzając, czy nie ma śladu po jej obecności.
- Zanim pójdziemy, jest jeszcze coś, o czym musimy pogadać. - mruknął.
- To my rozmawialiśmy?
- Granger!
- Snape!
Zamrugał zaskoczony.
- Skoro zwracasz się do mnie po nazwisku. - wzruszyła ramionami. - O co chodzi?
- Musisz mi pomóc w jednej rzeczy. - skrzywił się i przeczesał włosy, mierzwiąc długie kosmyki. - Czy wiesz, dlaczego Potter jest wężousty i ma więź z Voldemortem?
Niechętnie skinęła głową.
- Jest siódmym horkruksem. Domyśliłam się tego zaraz po tym, jak Harry odkrył, w czym tkwi niezwykłość Sam-Wiesz-Kogo.
- Otóż to. - usiadł obok niej na łóżku. - A to oznacza…
-… że Harry musi zginąć, jeśli chcemy zabić Voldemorta. - jej głos był pozbawiony emocji. To był powód, dla którego nie chciała iść na wyprawę. Nikomu o tym nie mówiła. Nie potrafiłaby przebywać z Harrym przez wiele miesięcy z myślą, że i tak musi zginąć.
- A zabić go musi sam Czarny Pan.
- Od dawna wiesz?
- Szczerze? - skrzywił się. - Od niecałego roku. Dumbledore nie uznał za słuszne wcześniej mnie poinformować, że hoduje chłopaka na rzeź.
- Tobie jednak zależy na Harrym. - uśmiechnęła się lekko, słysząc, jak absurdalnie to brzmi. Severus Snape, którego Harry nienawidzi, troszczy się o jego dobro. Mężczyzna się żachnął.
- Nie! Po prostu złożyłem obietnicę, że pomogę chronić syna Lily za wszelką cenę. Stąd to wszystko. – zatoczył koło ręką. - Prawdę mówiąc, gdy usłyszałem prawdę, pokłóciłem się z Dumbledore'm i to dość poważnie.
- Więc to o to chodziło! - roześmiała się.
- Co? Wiedziałaś o tym?
- Oczywiście! Hagrid mówił, że Dumbledore jest na ciebie zły. To było po tym jak Ron się zatruł miodem. Wspominał, że odniósł wrażenie, iż jesteś lekko zapracowany.
Te słowa wywołały rzadką reakcję. Po pierwszy w życiu zobaczyła jak Severus Snape zgina się wpół i zaczyna śmiać jak norka.
- Gdyby wiedział… - kiedy zdołał się uspokoić, spojrzał na nią poważnie. - Muszę cię prosić o jedną rzecz. Inaczej cała nasza praca pójdzie na marne.
- Tak?
- Jeśli okoliczności nie ułożą się inaczej… - przerwał a w jego oczach dostrzegła dziwny ból. - …zrób wszystko, aby Harry musiał cię ratować.
- Mam się dać zabić?
- Nie. Raczej sprawić, by Czarny Pan wymierzył w ciebie zaklęcie w momencie, gdy Potter będzie niedaleko. Znając jego syndrom Chrystusa, rzuci się a wtedy…
-… umrze.

***
- Harry! Harry! Merlinie, błagam, żyj!!! - Hermiona klęczała przy Potterze, potrząsając go lekko za ramiona. Bała się przytknąć palce do szyi. Bała się, że nie wyczuje pulsu. Musiała się jednak przełamać. Z zaciśniętymi powiekami, drżąc na całym ciele, przyłożyła rękę do szyi Harry'ego.
Czuła jak serce jej szaleje w piersi. W palcach czuła mrowienie. Po chwili jednak, oprócz swej paniki, wyczuła coś jeszcze.
Ulga, która ją zalała, sprawiła, że opadła bezwładnie na ziemię, w nosie mając fakt, iż wojna się nie skończyła.
Rozejrzała się wokół i zauważyła, że kilka metrów dalej, ktoś klęka przy Voldemorcie. Po chwili obłąkańczy szloch rozdarł nocne powietrze.
- MÓJ PANIE!!! - w końcu poznała osobę – to była Bellatriks. Kobieta w jednej chwili, przepełniona furią, skoczyła na nogi i zaczęła miotać zaklęciami dookoła. Hermiona, którą ta scena otrzeźwiła, zatoczyła tarczę wokół siebie i Harry'ego.
- AVADA KEDAVRA! WREDNE SZLAMY, AVADA KEDAVRA! MÓJ PANIEEEE!!!

***
Gdy usłyszał okrzyk Bellatriks, poczuł gigantyczny ciężar spadający mu z ramion. W jednej chwili rozniósł na kawałki trzech wilkołaków i skoczył w kierunku Czarnego Pana. Bella go zauważyła.
- SNAPE! POMÓŻ MI GO POMŚCIĆ!
- Po moim trupie! - ryknął – Avada Kedavra!
Bella w ostatniej chwili odskoczyła, wykrzywiając twarz we wściekłości.
- ZDRAJCA! - krzyknęła i zaczęła miotać w niego zaklęciami. Severus kątem oka zauważył, jak część Śmierciożerców zaczęło uciekać na wieść o śmierci swego Lorda. Na szczęście Szalonooki i Al zaczęli ogarniać sytuację, rzucając zaklęcia antydeportacyjne.
- ZAWSZE TWIERDZIŁAM, ŻE JESTEŚ ZDRAJCĄ!
- No widzisz, choć w jednym miałaś rację. A teraz, wybacz, nie mam więcej czasu na te zabawy… Avada Kedavra!
Jego promień minął ją o cal, ale kobieta i tak upadła. Severus rozejrzał się i dostrzegł uśmiechniętego Flitwicka, machającego mu kilka metrów dalej. Snape jednak nie miał czasu się nad tym roztrząsać. Ruszył przed siebie, miotając zaklęciami w Śmierciożerców.
- HEJ, NOTT! - ryknął, widząc przed sobą znienawidzonego mężczyznę. - To za te wszystkie lata wysłuchiwania o gwałtach na dzieciach...AVADA KEDAVRA!
***
Pół godziny od śmierci Voldemorta na miejsce zaczęli deportować się aurorzy. Ci Śmierciożercy, którym nie udało się uciec a jakimś cudem uniknęli Avady, zostali aresztowani.
- Na reszcie koniec. - Al stuknął go w ramię. Był wyraźnie zmęczony, ale i uśmiechnięty od ucha do ucha.
- W końcu. Gdzie Potter?
- Dochodzi do siebie w Skrzydle Szpitalnym.
- Jakie straty?
Alex się skrzywił.
- Niestety większe, niż byśmy chcieli.
- Kto?
- Dwudziestka uczniów z młodszych klas. - Severus zaklął. - Oprócz tego obie panny Patil. Colin Creevey, Finnigan, Thomas, Parkinson, Crabbe, Goyle, Smith, Gwenog Jones, Pomona i Sinistra. Dodatkowo Remus, Lavender i George są w bardzo ciężkim stanie.
- Jak ciężkim?
- Cztery fiolki nie pomogły. Odtransportowano ich do Świętego Munga, ale Uzdrowiciele nie dają im zbyt wielkich szans.
Severus przeczesał włosy. Nie chciał takich strat. Ale nie sposób było ich uniknąć. Mogli się jedynie cieszyć, że ta lista nie była jeszcze dłuższa.
Obaj patrzyli jak aurorzy deportują się razem z aresztowanymi. Na błoniach panowała nienaturalna cisza, którą zakłócały jedynie ciche popłakiwania ocalałych. Zamek, niegdyś tak piękny, teraz wyglądał, jakby w jednym kawałku trzymała go tylko magia. To jednak nie miało znaczenia. Przeżyli. I przyszedł czas, nauczyć się nowej rzeczywistości.

wtorek, 7 marca 2017

Rozdział XXIII.1

Stał przed bramą Hogwartu czując dziwne mrowienie w całym ciele. Aż do południa leżeli z Hermioną w jego komnatach. Nie rozmawiali. Zawarli milczący rozejm, oboje świadomi tego, że żadne słowa teraz nie miałyby znaczenia. Oboje jednak dawali z siebie grubo ponad 100% dzięki czemu w dalszym ciągu czuł przyjemne rozleniwienie.
Stojąc teraz obok Alexandra, Augustusa i pozostałych Śmierciożerców, czuł się dziwnie. Jakby nie na miejscu. Adrenalina sączyła mu się do żył, skutecznie podnosząc ciśnienie. Znał to u siebie. Za chwilę nie będzie umiał ustać w miejscu. A potem będzie już tylko ślepa żądza zabijania.
Spojrzał na pozostałych. Voldemort stał dumny i poważny, przynajmniej w swoim mniemaniu, patrząc na wszystkich z góry. Alexander nucił coś pod nosem a McNair wywijał toporem jak Czerwony Kapturek koszyczkiem dla babci. Każdy był pogrążony we własnym sposobie na stres.
- Już czas. - Czarny Pan spojrzał na niego, uśmiechając się upiornie. Severus skinął głową i machnął różdżką, otwierając bramy szkoły. Czas na bitwę.

***
Stała przed bramą, patrząc z niepokojem na otwierające się wrota. To teraz. Zaraz. Jeszcze tylko chwila i wszystko się wyjaśni. W tę albo w tamtą stronę.
Obok niej stał Szalonooki, kilka kroków dalej Remus i profesor Flitwick. Pierwszą linię zamykali Bliźniacy, czający się nieco z boku, pilnujący najnowszego wynalazku – wybuchowych fajerwerków, które z powodzeniem mogły zastąpić mugolskie pociski.
„Mogłam mu powiedzieć o ciąży” mignęła jej myśl, ale szybko ją odrzuciła. Nie czas na to. Pogładziła się odruchowo po brzuchu.
„To nieodpowiedzialne”
Zignorowała to. Brama stanęła otworem. Czas na bitwę.

***
Plan był prosty – pozwolić Czarnemu Panu dotrzeć do Pottera. Z jednym ale – Potter i Weasley mają najpierw dotrzeć do przedostatniego horkruksa i go zniszczyć. Proste? Nie do końca. Severus miał poważne wątpliwości co do powodzenia tego planu. Zakładał bowiem to, że Potter i Weasley mają choć minimum inteligencji. Biorąc pod uwagę, że obaj są Gryfonami, a Weasley z założenia nie posiada mózgu, całość mogła się bardzo szybko rypnąć.
Póki co jednak miał udawać, że jest po stronie Voldzia i dbać o to, by Zakonowi nie oberwało się zanadto.
- Avada Kedavra!  - ryknął, celując teoretycznie w Filiusa, a praktycznie w czającego się za nim Rosiera. Ten drugi padł na ziemię, nie widząc już gwiazd nad głową. Severus biegł dalej, lawirując między walczącymi. Parę razy mignął mu soczyście zielony promień tuż koło ucha, ale nie przejmował się tym. Biegł przed siebie, rzucając klątwy i modląc się o to, by żaden idiota z Zakonu nie stanął na linii ognia.
A konkretniej – żadna idiotka.
A jeszcze konkretniej – Granger.
Choć wiedział, że dziewczyna ma marne szanse na przeżycie – w końcu była tylko nastolatką – łudził się, że to nie on będzie tym, który zada śmiertelny cios. Póki co jednak nie musiał się tego obawiać – Hermiona walczyła ramię w ramię z Szalonookim, dorównując mu tempem i szybkością wymierzania zaklęć.
On jednak miał inne zadanie.
Przed nim przez błonia biegł Voldemort, śmiejąc się obłąkańczo pod nosem, co w każdej innej sytuacji wyglądałoby co najmniej groteskowo. Na ramionach spoczywała mu Nagini. Severus miał dopilnować, by Voldemort przebył całą trasę do zamku bez szwanku. O dziwo, było to zgodne zarówno z życzeniem Zakonu, jak i Voldemorta, dzięki czemu, o Merlinie, nie musiał wybierać czy zginie od Mrocznego Znaku czy od Przysięgi Wieczystej.
Za sobą usłyszał krzyki i wybuchy – znak, że Bliźniacy odpalili swój wynalazek i ktoś oberwał. Wolał nie myśleć, czy aby na pewno byli to Śmierciożercy.
Przed sobą widział już zamek, z którego zaczęły lecieć strzały – proponując wykorzystanie centaurów nie liczył na to, że faktycznie dołączą one do bitwy. Celowały one głównie w olbrzymy, które waliły pięściami w mury, krusząc je jakby były z kredy a nie granitu.
Severus sprawnie omijał walące się zewsząd odłamki i strzały, skupiając się na tym, by nie stracić Czarnego Pana z oczu. Nagle wrota zamku otwarły się na oścież i wypadli stamtąd ludzie. Na czele, jeśli dobrze widział, biegł Potter z Weasleyem. Za nimi biegli uczniowie, miotający na oślep zaklęciami.
- Potter! - Czarny Pan ryknął i przyśpieszył. Chłopiec-Który-Przeżył dostrzegł ich i, zamiast uciekać, gdzie pieprz rośnie, skierował się w ich stronę. Po chwili znaleźli się w centrum bitwy – ocalali członkowie Zakonu i Śmierciożercy zdążyli dobiec do zamku i wzmocnić chaos. Promienie zaklęć przelatywały z groźnym świstem, nie pozostawiając praktycznie żadnych szans na unik. Severus również korzystał z różdżki, klnąc na fakt, iż nie może jawnie stanąć po stronie Zakonu. Na to jeszcze nie czas.
Biegł dalej, aż w końcu zobaczył obok siebie burzę brązowych loków. Granger go dogoniła, miotając dookoła zaklęciami. Nagle kilka rzeczy wydarzyło się naraz.
Hermiona miotnęła Drętwotą w Nagini.
Wąż, wściekle ominął zaklęcie i zaatakował Hermionę.
Ta jednym sprawnym ruchem posłała mu zaklęcie uśmiercające.
Nagini padła, wydobywając z siebie nieludzki odgłos.
Wszyscy zamarli.
Voldemort, który już był prawie przy Potterze, wpatrywał się oniemiały w Granger.
- AVADA KEDAVRA! - ryk Voldemorta przeszył nocne powietrze. Snape, odwrócił się w jego kierunku i z przerażeniem zauważył jak z różdżki Czarnego Pana wylatuje jadowicie zielony promień wycelowany prosto w Hermionę. Ta z kolei, zamiast zrobić unik lub postawić choć nędzną tarczę, stała jak zamurowana, wpatrując się w Voldemorta z całkowitym  zdumieniem.
- HERMIONA! - jego krzyk splótł się z wrzaskiem Pottera, który  skoczył w jej kierunku, osłaniając Granger własnym ciałem. Gdy zaklęcie zetknęło się z Potterem, Hogwartem wstrząsnął gigantyczny huk. A potem wszystko zamarło.

***
Hermiona patrzyła z przerażeniem na Harry'ego, którego ciało leżało u jej stóp. Nie potrafiła się ruszyć. Wokół niej panowała cisza – ta sama jak blisko rok temu, gdy zobaczyła zwłoki Dumbledore'a. Kątem oka zauważyła, że huk i błysk, które wybuchły w momencie, gdy Harry przyjął na siebie śmiertelne zaklęcie, powaliły i Voldemorta. Czy którykolwiek z nich żył?
Nagle poczuła szarpnięcie. Severus stał przed nią i potrząsał ją za ramiona.
- Hermiona! Ocknij się!
Patrzyła na niego wielkimi oczami, nic nie rejestrując. Nagle poczuła siarczysty policzek aż zamrugała.
- Ała?
- Merlinie, rusz się dziewczyno, trwa bitwa! - Snape ryknął na nią. Rozejrzała się dookoła. - Sprawdź Pottera  i nie daj się zabić!

poniedziałek, 6 marca 2017

Rozdział XXII

- Jutro o osiemnastej Czarny Pan napadnie na Hogwart. - miał wrażenie, jakby tym jednym zdaniem niszczył bańkę mydlaną, w której wszyscy się znajdowali od blisko czterech lat. Bo niby Voldemort gdzieś tam był. Niby zabijał. Ale nie stwarzał dla nich bezpośredniego zagrożenia.
Severus, stał w swojej własnej postaci na środku salonu w Norze i obserwował reakcję pozostałych członków Zakonu. Po tym jak wkroczył, wiele osób poderwało się z różdżkami w rękach. Koło twarzy mignęły mu zaklęcia. Dopiero stanowczy głos McGonagall, nakazujący ciszę, zdołał opanować ten chaos. Jak widać – nie na długo.
Słowa Severusa wywołały falę paniki. Molly zaczęła płakać w ramię Artura. Bliźniacy po raz pierwszy w życiu nie mieli nic do powiedzenia. Lupin był blady jak ściana i pod nosem tylko mamrotał: „Tonks, Teddy… Tonks, Teddy...”. Szalonooki pohukiwał w kącie niczym sowa, poklepując sękatą ręką rozdygotaną Poppy. Longbottom miał zaciętą minę i wyglądał tak, jakby znienacka odrzucił maskę ciamajdowatości.
Snape przeskakiwał wzrokiem po twarzach zgromadzonych, odsuwając od siebie nieprzyjemną myśl, że prawdopodobnie widzi ich po raz ostatni. Starał się jedynie nie patrzeć na Hermionę. Ostatnie dwa miesiące były dla niego katorgą. Nie dość, że widywał ją na lekcjach, to jeszcze, wbrew oczekiwaniom, dalej mu pomagała w eliksirach. Nie potrafił jej spojrzeć w oczy. Czuł się podle a z drugiej strony miał wolny umysł. Dopiero wtedy, w styczniu, odczuł, jak bardzo się cały czas bał o nią. O to, co by było, gdyby Czarny Pan dowiedział się o tym wszystkim.
Ucisnął nasadę nosa. Zapowiadała się ciężka noc i jeszcze cięższy dzień i to naprawdę nie był najlepszy moment na roztrząsanie tego, jak potraktował Granger. Zerknął na kanapę, na której siedzieli Draco i Ginny. Chłopak na początku był jednym z tych, którzy wymierzyli w niego zaklęciami. Teraz jednak siedział, tuląc do siebie Weasleyównę i wpatrując się w niego z oczekiwaniem. Tuż obok nich siedziała Hermiona – blada jak prześcieradło z przerażeniem wypisanym na twarzy.
- Panika nic nam nie da. - Al, stojący tuż obok niego, zabrał w końcu głos. Ustalone pięć minut na otrząśnięcie się dobiegło końca.
- Co on tu robi!? Dlaczego on…
- Gdyby nie ja, żadne z was by nic o tym nie wiedziało. - Sev skrzywił się niemiłosiernie. - A teraz, skoro nie doceniacie faktu, iż jesteście o krok naprzód przed Czarnym Panem, może zabierzecie się za opracowanie strategii obrony.
- Dlaczego w ogóle jutro? - Lupin wychrypiał ze swojego miejsca. Snape zmierzył go wzrokiem.
- Bo tak się składa, że Chłopiec-Który-Cudem-Przeżył-Potter i jego miernej jakości oklumencja…
-… której sam go uczyłeś… - mruknęła Hermiona. Zignorował ją.
-… pozwolił na to, by Czarny Pan dowiedział się o jego rychłej wycieczce do szkoły.
- A co, na Merlina, Potter miałby robić w Hogwarcie? - McGonagall zrobiła wielkie oczy. W salonie znowu wybuchł chaos.
- To proste. Sami-Wiecie-Kto kochał Hogwart, więc to, czego szukają Harry i  Ron prawdopodobnie jest gdzieś w szkole. - Hermiona prychnęła jak rozjuszona kotka. Severus mimowolnie spojrzał na nią z uznaniem. Tym razem to ona go zignorowała.
- Jak wygląda sytuacja? Jaką armią włada Voldemort? - Szalonooki w końcu przestał udawać sowę i przeszedł do sedna. To uciszyło wszystkich zgromadzonych, którzy zaczęli się na niego gapić jak sroka w gnat.
- Pięćdziesięciu Śmierciożerców, stu czterdziestu dwóch zwolenników, gotowych na rozkazy, trzydziestu wilkołaków i dwadzieścioro olbrzymów. Pomoc zaoferowały także wampiry, ale ich przywódca, Lyon, ciągle się waha.
Po tych słowach zapadła cisza tak głęboka, że aż dźwięczała.
- Czyli razem dwustu czterdziestu przeciwników. - głos Szalonookiego odbił się echem od ścian. Po chwili jednak wywołał nową falę paniki.
Severus czuł się tym zmęczony. Miał poczucie marnowania czasu. A każda sekunda teraz się liczyła.
- CISZA!  - ryknął. - Słuchajcie, może macie dość czasu, by go marnować, ale osobiście wolałbym podjąć jakieś konstruktywne działania.
- Łatwo ci mówić! - Fred, albo George, wybuchnął.
- Owszem, łatwo. W porównaniu do większości z was - za nic by się nie przyznał, że czuje teraz ukucie strachu – mam doświadczenie z pierwszej wojny. I wiem jedno. Histeryków i beks tutaj nie potrzebujemy. Więc jeśli nie macie żadnych konstruktywnych pomysłów to wynocha!
- JAK ŚMIESZ! - nagle poczuł dźgnięcie w klatkę. Zdumiony schylił głowę i spojrzał prosto w rozwścieczone oczy Hermiony.
- Granger, ostrzegam cię…
- W NOSIE TO MAM! PRZYCHODZISZ TUTAJ ZNIENACKA PO BLISKO ROKU, OŚWIADCZASZ, ŻE JUTRO UMRZEMY I JESZCZE NAS OBRAŻASZ!!!
- Hermiono! - McGonagall chciała się zerwać z miejsca, ale Severus uciszył ją jednym ruchem ręki.
- Owszem, Granger. Bo liczę na to, że taka banda matołów, jak wy, zmobilizuje się na tyle szybko, byśmy byli w stanie coś wskórać. Załamywanie rąk teraz nic nam nie da.
- Och, fantastycznie, że ty jesteś zawsze taki opanowany! - włosy Hermiony wyglądały jak naładowane. Mógł przysiąc, że leciały z nich iskry.
Jej ręka skoczyła do góry, ale zdołał ją złapać.
- Dość. - próbowała się wyszarpnąć, ale ścisnął ją tylko mocniej. - Granger, zapamiętaj sobie, że nie pozwolę siebie uderzyć. A teraz, z łaski swojej, powstrzymaj swój gryfoński temperament i usadź swój tyłek na miejscu.
Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem i mógł przysiąc, że chce mu napluć w twarz. Na szczęście wykonała polecenie. Al rzucił mu krótkie spojrzenie, po czym odchrząknął.
- Moi drodzy – zaczął – wiem, że sytuacja jest ciężka, ale postarajmy się skupić. Nie jesteśmy bez szans. Proszę teraz, abyśmy się zastanowili nad tym, co możemy zrobić. Nie poddamy się bez walki.

***
Narada zakończyła się o pierwszej w nocy. Severus czuł się piekielnie zmęczony, ale czekała go jeszcze powtórka z rozrywki, tym razem w towarzystwie Śmierciożerców. U nich jednak mógł liczyć na mniej wrzasków i większą wenę twórczą.
Pięć godzin później wracał do Hogwartu, czując pulsujący ból w głowie. Wrzaski, chichoty, krwawe scenariusze – to wszystko przerodziło się w szum, który echem odbijał się od wnętrza czaszki. Al szedł obok niego w milczeniu – sam wyglądał na totalnie wykończonego. Gdy dotarli do Sali Wejściowej, Fillmann w końcu się odezwał.
- Powinieneś iść do Hermiony. - mruknął, grzebiąc po kieszeniach w poszukiwaniu mugolskiego papierosa. Gdy go znalazł, odpalił go od różdżki i zaciągnął się dymem.
- Po co?
- Przeproś ją.
- Nie mam zamiaru.
- Severus. - oj, znał ten ton. Ostatni raz go słyszał ponad dwadzieścia lat temu. Paradoksalnie stali dokładnie w tym samym miejscu a Al mu wówczas wywalił pogadankę na temat nie przyłączania się do Śmierciożerców. - Posłuchaj mnie. Zostało nam jakieś dwanaście godzin życia. Nie wiemy co dalej. Wiem, że zakładasz swoją śmierć. - uciął, widząc, że Snape chce coś powiedzieć. - Dlatego zostaw po sobie porządek. Ona na to zasługuje.
- Nie, Al. Tak będzie dla niej łatwiej. Uważa mnie za dupka. Po dupkach się nie płacze.
- Jesteś żałosny. - Al skrzywił się niemiłosiernie. - Ona cię kocha. Ty ją kochasz. Oboje zasługujecie na szczęście.
- Które ma trwać dwanaście godzin?
- A niechby trwało i pięć minut! Słuchaj, jej dalej na tobie zależy. Dzisiaj, o, pardon, wczoraj, tak się zdenerwowała tym, że ją wywalasz z praktyk, że zemdlała.
- Słucham?
Alexander skrzywił się, jednocześnie zaciągając papierosem. Chwilę milczał, jakby się zastanawiał, czy warto powiedzieć to co pierwotnie sobie założył.
- Sam ją odniosłem do Skrzydła Szpitalnego. Tuż przed tym jak wezwał nas Czarny Pan. Ona to naprawdę przeżywa. I zasługuje, by choć przez chwilę poczuć się jeszcze kochaną.
- A potem będzie mnie opłakiwać do końca życia?
- Słuchaj, idioto. - Al wyraźnie tracił cierpliwość, bo zgniótł żarzącego się papierosa w dłoni – A pomyślałeś o tym, że to ona umrze a nie ty? Jakbyś się wtedy czuł, mając świadomość, że pożegnała się ze światem, w którym ty – miłość jej pieprzonego życia – jest ostatnim skurwielem?!
Nie odpowiedział. Szczerze – nigdy nie myślał o tym, że ona mogłaby zginąć. Nie dopuszczał do siebie tej myśli. W każdym możliwym scenariuszu to on był tym, który ginął.  Bez słowa odwrócił się na pięcie i wbiegł na schody. Potem jeszcze jedne i jeszcze. Biegł, tak jak przed dwudziestu laty. Wtedy jednak był młodszy i nie znał tej pyskatej Granger.
„Ostatni raz tak biegłeś do Lily” - głos w głowie jak zwykle wiedział, kiedy się włączyć do akcji. Odrzucił tę myśl. Tak samo jak tuż po powrocie z Paryża odrzucił łanię na rzecz puchatego kota.
Lekko zdyszany, stanął przed portretem Grubej Damy, która zmierzyła go wzrokiem.
- Hasło?
- Przecież wiesz, że tu uczę, do cholery!
- Nie mogę wpuścić nikogo, kto nie zna hasła.
- Gruba Damo, z całym szacunkiem – WPUŚĆ MNIE, NA MERLINA!
- Niestety, to nie jest prawidłowe hasło, profesorze Snape. - Dama uśmiechnęła się wrednie. Miał ochotę zerwać ją i siłą odsłonić przejście do Wieży, ale nie chciał się bawić w drugiego Blacka.
- WPUŚĆ MNIE!
- Krzykiem niczego pan nie załatwi. - Dama grała mu na nosie a on czuł się bezsilny. Mógł wysłać patronusa do Minerwy z prośbą o hasło, ale nie chciał się potem tłumaczyć z tej eskapady.
Kiedy rozważał opcję recytowania wszystkich durnych sentencji o odwadze, usłyszał kroki. Odwrócił się i zobaczył młodą Weasleyównę.
- O, pan…
- Daruj sobie. Przez tyle miesięcy zwracałaś się do mnie po imieniu, że teraz nie musisz udawać.
- Wtedy jednak nie wyglądał pan tak…
- Jak ja? - zakpił i przeczesał włosy. Czuł wstyd, że ktoś go nakrył. Z drugiej strony lepiej, że jest to Weasley niż Longbottom. Ginny zmierzyła go wzrokiem i przez chwilę czuł się, jakby stał przed samą Molly.
- Po co przyszedłeś?
- Wiesz po co.
- Długo zwlekałeś. - jeszcze raz obcięła go wzrokiem, jakby się nad czymś zastanawiając. W tym momencie rozumiał, jak czuli się uczniowie na jego lekcjach. Nagle złagodniała. - Tylko jej znowu nie skrzywdź.
- Jakie to ma znaczenie? Jutro i tak wszyscy będziemy martwi. - skrzywił się. Ginny parsknęła śmiechem.
- Jednak wolałam cię w wersji Matta. Przynajmniej nie miałeś tak grobowego poczucia humoru. Potęga jest w jedności! - rzuciła w kierunku Grubej Damy i wpuściła go do środka. Severus przewrócił oczami i rozejrzał się po wnętrzu wieży. Nie było go tu od lat. Odruchowo podążył za Weasleyówną w kierunku sypialni dziewcząt.
- Ej, nie możesz tam wejść! - zgromiła go Ginny. Spojrzał na nią zaskoczony.
- Niby czemu?
- Uczysz tu dwadzieścia lat i nie wiesz nic o zaklęciu?
- Wiem o nim doskonale. Na nauczycieli ono nie działa. - mruknął i wszedł na schody. Ruda czmychnęła do jednego z dormitoriów a sam wspiął się wyżej – aż do komnat siódmoklasistek. Po chwili stał w sypialni Hermiony i obserwował, jak siedzi na parapecie i wpatruje się w niebo.
Podszedł cicho i dotknął jej ramienia. Odwróciła się, na twarzy nie mając nawet śladu zaskoczenia. Podniosła rękę i dotknęła jego twarzy. Dreszcz przebiegł mu po całym ciele. Tak tęsknił za jej dotykiem. Bez słowa wstała i pociągnęła go za rękę. Gdy drzwi w jego sypialni zatrzasnęły się z hukiem, wszystko przestało mieć znaczenie.

niedziela, 5 marca 2017

Rozdział XXI

Kolejne dwa miesiące spełzły jej na szaleńczej nauce do OWUTEMów, ukradkowym płaczu i ignorowaniu Matta podczas wspólnych sesji warzenia eliksirów. Postanowiła nie dawać mu tej satysfakcji i nie rezygnować z wykonywania zadania dla Zakonu. Ginny próbowała z nią porozmawiać, ale po kilkudziesięciu próbach wreszcie odpuściła. W końcu nadszedł marzec – śnieg zaczął topnieć i wszystko zaczynało budzić się do życia.
    Hermiona obudziła się w piątek w nie najlepszym humorze. Wstając z łóżka czuła, jak głowa jej pulsuje a żołądek dziwnie ściska. Z wielkim trudem ogarnęła się i zeszła na śniadanie.
- O, jesteś! - Ginny powitała ją roześmiana od ucha do ucha. - Kiełbaski?
- Dzięki. - wzięła półmisek i nabiła na widelec jedną z nich. Kiedy do jej nosa doszedł zapach, poczuła niesmak w ustach a ból głowy się wzmógł.
- Ej, wszystko w porządku? Jesteś cała zielona. - Ruda przyglądała jej się z troską.
- Tak, tylko głowa mnie boli i nie najlepiej się czuję.
- Pewnie dorwała cię grypa żołądkowa. Idź do pani Pomfrey po eliksir.
- Jak mi nie przejdzie to pójdę. - wzruszyła ramionami i zatopiła zęby w kiełbasce. Do końca śniadania żołądek jej się nieco uspokoił a kubek ciepłej herbaty zmniejszył ból głowy.  W nieco lepszym nastroju powędrowała na lekcje.
W ciągu dnia nie umiała się skupić. Z trudem rejestrowała informacje na temat transmutowania ludzi w obiekty i nie potrafiła równie szybko poruszać różdżką. Pod koniec dnia czuła się całkowicie wypompowana.
- A jeszcze dzisiaj czeka mnie praktyka u Marcusa. - mruknęła do Ginny, dojadając późny obiad.
- Odwołaj. - Ruda w tym momencie przypominała swoją własną matkę.
- Nie mogę, wiesz, jakie to ważne dla Za… mojej kariery. - z trudem przełknęła ziemniaka. W tej chwili podszedł do nich Al.
- Hermiono, mogę cię prosić na chwilę? - skinęła głową i wstała od stołu. Wyszli z Wielkiej Sali i udali się do jego gabinetu. Fillmann rzucił Muffliato na pomieszczenie i spojrzał z troską na dziewczynę.
- Marnie wyglądasz.
- Dziękuję, Al.
- Serio mówię. Wiem, że cała sprawa z Severusem cię dobiła, ale…
- Nie chcę o tym mówić. Minęły dwa miesiące. Nie mam zamiaru do tego wracać.
Al westchnął ciężko.
- Słuchaj, on też cierpi. Od dawna go namawiałem, aby był z tobą szczery, aby sam ci wszystko wyznał, ale…
- Al, ja naprawdę nie chcę do tego wracać. Było, minęło. Powiem jedno – nie jestem zła o to, kim jest. To bym była w stanie znieść. Nawet to, że mnie tyle czasu oszukiwał. Ale to, jak mnie tamtej nocy potraktował… Słuchaj, ja nie jestem masochistką i nie pozwolę na to, aby ktokolwiek mnie tak traktował.
- Spanikował…
- Doprawdy? - zadrwiła. - W takim razie powinien był mnie później przeprosić. Nie będę się o to prosiła. Widać faktycznie tak o mnie myślał. A teraz, jeśli pozwolisz, pójdę do lochów, bo czekają mnie eliksiry do zrobienia.
- To druga sprawa, o której chciałem z tobą porozmawiać. - Al zrobił minę posłańca, któremu grozi się śmiercią. - Severus prosił mnie, abym ci przekazał, że już nie pomagasz przy wywarach. Wymusił na Minerwie, aby przydzieliła ci inne zadanie.
Hermiona poczuła jakby Al ją uderzył. Zerwała się z miejsca i kopnęła mocno w biurko.
- ŚWIETNIE! ROZUMIEM, ŻE JAŚNIE PAN WIELKI SEVERUS-PIERDOLONY-KŁAMCA-SNAPE NIE MA NAWET ODWAGI MI TEGO OSOBIŚCIE POWIEDZIEĆ!
- Hermiono!
- O, nie! Jeśli tak to ma wyglądać, to chcę to usłyszeć od niego! Mam dość jego tchórzostwa i traktowania mnie jak powietrze! Jeśli nie chce ze mną więcej współpracować, to niech mi to powie osobiście! - wybiegła z sali, słysząc za sobą nawoływania Ala. Już miała zbiec po schodach, kiedy nagle poczuła, jak świat wokół niej wiruje. Ostatnie co zapamiętała, to przerażoną twarz Ala nad sobą.

***
- Hermiono! - poczuła delikatne klepanie po twarzy. Otworzyła oczy i zobaczyła  McGonagall. Próbowała się podnieść, ale nauczycielka ją przytrzymała.
- Leż, dziewczyno. Dobrze, że odzyskałaś przytomność. - uśmiechnęła się dobrotliwie.
- Gdzie Al?
- On i Severus zostali wezwani. - skrzywiła się, po czym jej twarz złagodniała
- Ale…
- Spokojnie. To pewnie nic ważnego. Jest coś, o czym chcę z tobą porozmawiać.
- Jeśli i pani chce, abym porozmawiała z profesorem Marcusem…
- Chyba będziesz musiała, kochanieńka. - twarz nauczycielki rozjaśnił dziwny uśmiech.
- Jak to?
- Jesteś w ciąży. Z tego co Poppy mówi, to mniej więcej dziesiąty tydzień.
- Że co?! Ale, pani profesor, ja…
- Spokojnie. - McGonagall pogłaskała ją po głowie. - Nie denerwuj się teraz, bo to wam jedynie zaszkodzi. Niemniej jednak dobrze by było, abyś poinformowała Severusa jak najszybciej. Nie popełniaj jego błędu, kochana. Dobrze?
- Postaram się. - Hermiona uśmiechnęła się blado. Nagle ich rozmowę przerwał błysk światła. Koło nich pojawił się srebrzysty kot z długimi wąsami, który przemówił głosem Snape'a.
- Minerwo, zwołaj pilne spotkanie Zakonu. Mają się stawić WSZYSCY bez wyjątku. Za pół godziny w Norze!
Kot się rozpłynął. Hermiona zamrugała.
- Poppy!
- Słyszałam, słyszałam. Już idę. Panno Granger, skoro się pani ocknęła, proszę wypić ten eliksir – wetknęła jej fiolkę w rękę. - Przyprowadzę Hermionę, Minerwo zajmij się powiadamianiem reszty.
McGonagall skinęła głową i wyszła.

sobota, 4 marca 2017

Rozdział XX

„Możesz mnie nienawidzić. Twoje prawo. Zasłużyłem sobie na to. Ale, dziewczyno, przejrzyj w końcu na oczy i dojrzyj, że Twój kochaś coś ukrywa. Lupina rozgryzłaś w jeden dzień a z nim nie sypiałaś. Uznaj to za radę od eks-przyjaciela. R.”

Hermiona po raz kolejny przeczytała liścik, który dostała kilka godzin po noworocznym obiedzie. Gdy leżała w sypialni z Ginny, drobna sówka, którą aż za dobrze znała, zastukała w okno. Nie miała wątpliwości kto jest nadawcą. Wiedziała też, że to z całą pewnością głupia uwaga, napisana pod wpływem emocji. Z drugiej jednak strony miała wrażenie, jakby ktoś jej przestawił w głowie jakąś zapadkę.
Odkąd wróciły z Ginny do Hogwartu, wbrew sobie, zaczęła obserwować Matta uważniej. Wiedziała, że to złe – ufała mu. Kochała go. Po tym, co dla niej zrobił, nie miała powodu go o nic podejrzewać, ale… ziarno zostało zasiane.
- Zauważyłaś, że on regularnie coś wyciąga z kieszeni i to popija? - zapytała Ginny podczas obiadu. Ruda spojrzała na nią zaskoczona.
- Dopiero to zauważyłaś? Ma odruch jak Szalonooki.
- Raczej jak Barty Crouch Jr., kiedy udawał Szalonookiego.
- Przesadzasz. - Ruda machnęła lekceważąco widelcem. - Niepotrzebnie dałaś się wkręcić Ronowi. Od kiedy go słuchasz?
- Wierz mi, naprawdę nie chcę, ale… to podświadomość. A swoją drogą, co z tobą i Draco?
Jak się mogła spodziewać, Ginny momentalnie spłonęła rumieńcem. Dzień przed powrotem do szkoły wyznała Hermionie, że jest między nimi chemia.
- Nic. Mamy się spotkać podczas najbliższego Hogsmeade.
- Jak? Przecież jak go Sam-Wiesz-Kto namierzy…
- Spokojnie, wypije Wielosokowy…
Hermiona poczuła, jak wyślizgują jej się sztućce z rąk. Wielosokowy! IDIOTKA!
- Ginny, ja… na razie!
Zerwała się z miejsca i pobiegła w kierunku wieży.
- To nie może być prawda, nie, błagam, nie… ODWAGA TO SIŁA! - ryknęła w stronę Grubej Damy. Obraz odskoczył i dziewczyna mogła wejść do salonu Gryffindoru. Wbiegła po dwa  stopnie do sypialni dziewcząt i uklękła pod łóżkiem. Wyciągnęła kufer i wygrzebała z niego stary wyświechtany pergamin.
- Czy naprawdę chcę to wiedzieć? - usiadła ciężko na podłodze, ściskając w dłoni Mapę Huncwotów. Jedno zaklęcie. Tylko tyle ją dzieli od prawdy. Uniosła różdżkę. Raz kozie śmierć…

***
Wracał ze spotkania Śmierciożerców cały poobijany. Voldemort postanowił się nieco zabawić i zwołał swoich wiernych sługusów, by wymierzyć nieco Cruciatusów. Czuł gigantyczne zmęczenie. Z trudem doczołgał się do swojego gabinetu, po drodze ściągając szatę i maskę Śmierciożercy. Zerknął na zegar – za dwie minuty północ. Za dwie minuty nastanie 9 stycznia a on, Severus Snape, skończy 38 lat. W tej chwili czuł się niezwykle staro.
- Cześć… - wyszarpnął odruchowo różdżkę i przytknął ją do gardła Hermiony. Dziewczyna siedziała w jego ulubionym fotelu, wpatrując się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Wybacz. Odruch. - cofnął różdżkę, czując wstyd. - Co tutaj robisz?
- Pomyślałam, że będzie miło spędzić razem twoje urodziny od samego ich początku. - uśmiechnęła się kokieteryjnie, że aż poczuł uderzenie gorąca. - Trzy, dwa, jeden… - zerknęła na zegarek. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. - pociągnęła go za szatę do siebie i złożyła długi pocałunek.
„Może to nie takie złe?” - przemknęło mu przez myśl, czując przyjemne mrowienie w okolicy krocza. Wziął ją na ręce, cały czas nie przerywając pocałunku i zaniósł do sypialni.

Obudził się nad ranem, czując cudowne ciepło. Hermiona, jak zwykle, była opleciona wokół jego ciała. Wpatrywała się teraz w niego szeroko otwartymi oczami. Zerknął na zegarek i jęknął w duchu. Dochodziła siódma. Czas śniadania. Problem pracy w tym samym miejscu, w którym się śpi, był fakt, iż nie mógł się wyłgać i nie przyjść. A miał na to wielką ochotę.
- Dzień dobry – mruknął do dziewczyny, delikatnie się uśmiechając. Odwzajemniła się, po czym sięgnęła na szafkę nocną i podała mu drobny pakunek.
- Nie wiedziałam, co cię ucieszy, więc… - rozpakował paczkę, z której wypadła fiolka ze złocistym płynem.
- Felix Felicis? Skąd go wzięłaś?
- Uwarzyłam. - cmoknęła go w policzek. - Abyś zawsze miał szczęście i nie dał się zabić.
Wpatrywał się w fiolkę ze zdumieniem. Każdego dnia go zaskakiwała i pokazywała, jak niesprawiedliwie ją oceniał przez te wszystkie lata. Teraz poczuł, że nie zasługuje na nią ani przez chwilę. Chociażby przez samo kłamstwo na temat swojej osoby.
- Dziękuję, to jest niezwykle cenne… - przygarnął ją do siebie i mocno przytulił.
- Zdaje się, że musimy iść na śniadanie. - zręcznie wyplątała się z jego ramion, dając mu buziaka w policzek. - Ale obiecuję, że wieczorem dokończymy świętowanie. Jeszcze raz, wszystkiego najlepszego Matt.

***
- Sto lat, stary koniu! - Al klepnął go mocno w plecy, kiedy akurat chciał trafić kanapką do ust. Efekt był łatwy do przewidzenia – kromka rozpłaszczyła mu się na twarzy, wywołując salwę śmiechu wśród uczniów.
- Dzięki, Al. - skrzywił się, wycierając twarz serwetką.
- 38 lat. Piękny wiek. Dalej młody a jednak już doświadczony.
- Co z pewnością podoba się Hermionie. - McGonagall uśmiechnęła się jak podlotek.
- Rozumiem, że nie mam co liczyć na spokojne śniadanie?
- Chyba śnisz! Aaa, zapomniałbym! Trzymaj! - Al wyciągnął spod płaszcza wielką butelkę i podał mu ją.
- Stuletnia whisky Ogdena? Dzięki! - zagwizdał ze szczerym uznaniem. Taki trunek nie łatwo było dostać. Minerwa z kolei wręczyła mu dość grubą książkę. Otworzył ją i zamarł. To nie była książka. To był album. Ze zdjęciami jego i Hermiony. Gdy oboje pracowali nad eliksirami. Gdy się kłócili zawzięcie o jakąś pierdołę. Znalazło się nawet zdjęcie z Halloween.
- Kiedy?
- Matt, nie umiecie się kryć. - wyszczerzyła zęby. - A przynajmniej nie przede mną.
Czuł, jak na policzki wypełza mu rumieniec. Zatrzasnął album i schował go za pazuchę. Śniadanie dokończyli w ciszy. Kiedy miał już wychodzić z Wielkiej Sali, Minerwa zatrzymała go.
- Tak?
- Mam nadzieję, że to pozwoli ci w końcu podjąć właściwą decyzję.
- Co?
- Nie ciągnij tego kłamstwa, Sev. Jeśli ją naprawdę kochasz…- Minerwa przybrała srogi wyraz twarzy, który pamiętał z uczniowskich czasów.
- Muszę iść na lekcję. Dzięki za prezent. - uciął i pognał korytarzem.

***
Cały dzień o niej myślał. Minerwa miała rację. Tak dłużej być nie mogło. Miał jej wszystko wyznać w Sylwestra, ale nie wiedzieć czemu, zamiast „Jestem Severus Snape” wypsnęło mu się „Kocham Cię”. I jakoś później nie nadarzyła się stosowna okazja.
Nie chciał psuć tej sielanki, jaka między nimi panowała. Wiedział, że to egoistyczne, ale naprawdę chciał to utrzymać jak najdłużej. Bo gdy już powie, to nie będzie odwrotu i te znikome chwile szczęścia odejdą w niepamięć.
Wyparł ponure myśli dopiero w momencie, gdy nastał wieczór a ona znów do niego przyszła. Ubrana jedynie w wierzchnią szatę, z ogniem w oczach. Odsunął od siebie wszelkie skrupuły i dał się porwać jak zawsze tej cudownej namiętności.

***

Obudził się koło 23. Najwyższa pora – po tym, jak Hermiona przyszła, nie miał jak zażyć nocnej dawki Eliksiru. Nie mógł ryzykować wpadki. Najgorsze, co go mogło spotkać, to przypadkowe odkrycie przez nią, że śpi ze Snape'm.
- Kim ty jesteś? - aż podskoczył. Właśnie siadał na łóżku, chcąc jak najciszej wymknąć się do łazienki, by sięgnąć po ostatnią fiolkę, kiedy usłyszał jej głos.
- Słucham? - odwrócił się do niej, starając się, aby głos mu nie zadrżał. Na szczęście był szpiegiem doskonałym.
- Pytam: kim jesteś. - Hermiona, opleciona w prześcieradło, również usiadła na łóżku. Wpatrywała się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Czuł, jak serce mu przyśpiesza.
- Matthew Marcus. Nauczyciel eliksirów w Hogwarcie, członek Zakonu Feniksa i, z tego co wiem, twój chłopak. - skrzywił się teatralnie. - No, chyba, że ostatnia informacja jest nieaktualna? - Wstał, ignorując jej prychnięcie i poszedł do łazienki. Otworzył tajną skrytkę i zamarł.
Nie było eliksiru.
Zmarszczył brwi i podrapał się lekko po policzku. Zapomniał, że przełożył? Niemożliwe, ale…
Machnął różdżką w inne skrytki. Wszystkie były puste. W momencie, gdy walczył z ochotą wywalenia wszystkiego z szafek, usłyszał:
- Tego szukasz, prawda? - powoli odwrócił się w kierunku Hermiony, czując ucisk w piersi. Podobnie się czuł zawsze, gdy Czarny Pan żartował sobie, że jest zdrajcą.
Gryfonka stała nad nim, obracając w palcach fiolkę z Eliksirem Wielosokowym.
- Daj mi to. - wyciągnął rękę.
- Kim jesteś?
- Hermiono, proszę…To moje lekarstwo…
- Och, proszę cię. Naprawdę masz mnie za taką kretynkę, która warząc Wielosokowy od półrocza nie rozpozna go w fiolce?! - zadrwiła.
Było źle. Czuł, jak po plecach przelatują mu ciarki. W głowie wyła mu syrena alarmowa. Jakiś głosik podpowiadał mu, że to najlepszy moment, aby powiedzieć wprost co i jak i wyjść z tego z twarzą, ale jakoś rozsądek mu wysiadł.
- Hermiono, ja… proszę, oddaj mi to…
- Kim jesteś? - jej ton był zimny jak stal.
- Daj spokój, ja…
- Słuchaj. Albo powiesz sam, albo za jakieś… - zerknęła na zegar – 70 sekund dowiem się sama.
Wstał z klęczek i otrzepał kolana. Czuł szum w głowie, który stanowczo nie pozwalał mu racjonalnie myśleć.
- Przestań zachowywać się jak dziecko i oddaj mi to. -  wyciągnął rękę w kierunku fiolki. Cofnęła się.
- Masz ostatnie sekundy na to, by powiedzieć. 10, 9…
- Hermiono…!
- 5, 4, 3…
- Proszę, ja…
Głos uwiązł mu w gardle. Czuł, jak jego włosy i nos się wydłużają a palce robią się długie i kościste. Wpatrywał się tępo w swoje stopy, czując się nagi jak nigdy przedtem. Zamknął oczy, czekając na cios.
Sekundy płynęły a on nie nadchodził. Podniósł nieśmiało głowę. Hermiona wpatrywała się w niego z mieszaniną żalu i złości. To go zabolało najbardziej.
- Od kiedy podejrzewałaś? - przywołał swoje szaty z sypialni i narzucił na siebie. Skoro już wrócił do swojej postaci, wolał, aby nie oglądała jego prawdziwego ciała.
- Tak naprawdę od początku. Ale ignorowałam wszystkie przesłanki. Chciałam wierzyć, że…
-… że jestem przystojniaczkiem a nie twoim znienawidzonym nauczycielem, prawda?
- Nie. - jej głos drżał od źle skrywanej furii. - Chciałam wierzyć w to, co mi okazywałeś.
- Cóż, możesz przestać.
- Co masz na myśli?
- Nie zamierzam tego dłużej ciągnąć, skoro wiesz, kim jestem. - w tej chwili miał ochotę sam siebie przekląć. Jej oczy zrobiły się wielkie jak galeony.
- Słucham?!
- To, co słyszałaś, Granger. Bądź uprzejma opuścić moje komnaty. - z wdziękiem godnym  hipogryfa wrócił do swojego standardowego image'u Dupka z Lochów. Poczuł siarczysty policzek. Chwycił ją za rękę.
- Ani się waż to powtórzyć…
- TO TY MNIE OKŁAMYWAŁEŚ! MÓWIŁEŚ, ŻE MNIE KOCHASZ, TY...TY…!
- Dupku z Lochów? Śmierciożerco? Zdrajco? Morderco? To chciałaś powiedzieć, Granger? - puścił ją, odtrącając od siebie. - Zrozum, głupia dziewucho, że jestem szpiegiem doskonałym. Mówiłem to, co chciałaś usłyszeć. I co dawało mi szansę na pieprzenie twojego pyskatego ciała.
„Powinienem na siebie samego rzucić Chłoszczyść” - przemknęło mu przez głowę. Hermiona zbladła i miała minę, jakby ją uderzył. Wzięła jednak głęboki wdech, odwróciła się i pozbierała swoje rzeczy. Ubrała się i, stojąc przy drzwiach rzucił jej tylko na odchodne:
- Granger, mam nadzieję, że nie muszę ci mówić, iż o tym nie może się nikt dowiedzieć. Inaczej zmodyfikuję ci pamięć. Żegnam.
Odgłos zamykających się za nią drzwi miał go prześladować przez najbliższe tygodnie. 

piątek, 3 marca 2017

Rozdział XIX.2

- RONALDZIE BILIUSIE WEASLEY, CO TO, NA MERLINA, MIAŁO ZNACZYĆ!
Mimo iż Matt już wiele razy widział furię Molly w akcji, musiał przyznać, że Ron dotarł do pewnych jej szczytów. Takiego wybuchu dawno nie widział. Gdyby nie rzucił na pomieszczenie Silencio, prawdopodobnie goście przybiegliby tu w trymiga, spragnieni dalszego ciągu spektaklu.
- Nic złego nie zrobiłem.
- Ron! Jak możesz tak mówić, słyszałam…!
- Powiedziałem prawdę. I dzięki, mamo, że opieprzasz mnie zamiast tego dupka z lochów…
- RON! JĘZYK!
- NA MERLINA, MAMO, JESTEM DOROSŁY!
- To może najwyższy czas, abyś to pokazał. - głos Artura był skuty lodem. Patrzył na syna tak, jakby go nie poznawał.
- Powiedziałem tylko to co myślę. Czemu do niego nie macie pretensji?! Co on tu w ogóle robi?!
- Matt jest członkiem Zakonu,  o czym doskonale wiesz…
- Och, litości…
- … i nie obchodzi mnie co o tym myślisz, Ron. Masz go traktować z szacunkiem.
- Zaatakował mnie we własnym domu!
- Obraziłeś Hermionę. - Molly była nieugięta. - I wiemy doskonale, że to nie był pierwszy raz.
- Co?!
- Wiemy o incydencie z wesela. - Artur założył ręce na piersi. - Dość. - podniósł rękę, widząc, że Ron chce coś powiedzieć. - Masz do wyboru: przepraszasz Hermionę i Matta za swoje WSZYSTKIE złe zachowania, albo…
-… albo co, tato? Wyrzucisz mnie, jak Percy'ego? Taką niby jesteśmy kochającą się rodziną, ale gdy tylko ktoś mówi co innego niż reszta, to od razu wypad, tak?!
- STUL PYSK, SZCZENIAKU! - Matt poczuł, jak gotuje się w nim krew. Szarpnął Rona za przód koszuli i podniósł do góry. - Posłuchaj, kretynie, bo powtarzać nie będę. Twoi rodzice lata poświęcili na to, byś ty i twoje rodzeństwo mieli co jeść. Mimo biedy, dostawałeś wszystko zawsze pod nos, choć sam nigdy palcem o palec nie stuknąłeś! Nie, Molly, nie przerywaj mi! - warknął na panią Weasley, która posłusznie zamknęła usta i usiadła na kuchennym taborecie, i znów zwrócił się do Rona – Fred i George chociaż próbowali zarabiać na własnych wynalazkach, Bill szkolił się u Flitwicka już w piątej klasie a Charlie dorabiał u Hagrida. A ty?! NIC NIGDY Z SIEBIE NIE DAŁEŚ! Zawsze wolałeś się nad sobą użalać, kretynie, że jesteś od innych gorszy. Ale powiem ci coś, Ronaldzie, JESTEŚ NAJGORSZYM SUKINKOTEM, JAKIEGO SPOTKAŁEM W ŻYCIU! Przebiłeś nawet Glizdogona, który zdradził Potterów. A wiesz dlaczego? Bo nawet ten zapchlony szczur NIGDY NIE PODNIÓSŁBY RĘKI NA LILY! Ty przez lata kochałeś się w Hermionie i co?! Jakie by życie z tobą miała?! Dobrze ci, kurwa, radzę, wypieprzaj stąd w podskokach, bo dowiesz się, ile w tych plotkach o mnie jest prawdy!!! - puścił Rona tak mocno, że ten aż się zatoczył.
- Matt! - Molly podeszła do niego, ale ją odtrącił.
- Molly, Arturze, wybaczcie za zepsucie wieczoru. I za to co powiedziałem, ale..
- .. ale miałeś rację. - Artur wpatrywał się w syna z dziwnie zaciętym wyrazem twarzy. Podszedł do niego i wyciągnął rękę, pomagając mu wstać. - Ron, tak jak mówiłem. Masz dwa wyjścia. Przeprosiny albo usamodzielnienie się.
- Czyli tak naprawdę jedno. - Weasley się skrzywił i przywołał swój plecak z pokoju. - Żegnajcie. - zrobił kilka kroków w stronę wyjścia i odwrócił się. - Snape, życzę ci, aby spełnił się twój najgorszy koszmar w życiu.
- Ty, mały…! - Mattowi skoczyła ręka z różdżką i już miał posłać jedną ze swoich genialnych klątw.
- Dość! - Al rozbroił mężczyznę jednym ruchem różdżki. - Niech idzie. Niech szczeka. Molly, Arturze, tak mi przykro…
- Niepotrzebnie. Nawróci się, potrzebuje tylko czasu. Sev, idź do Hermiony, pewnie się martwi.

***
Do północy został zaledwie kwadrans. Ostatnie godziny spędziła z Mattem, na próżno próbując się dowiedzieć, co się wydarzyło w kuchni. Im bardziej wypytywała, tym bardziej Matt udawał, że nic się nie stało. W końcu odpuściła, ciesząc się jego powrotem do normalności.
- Kochani! Już za chwilę powitamy Nowy Rok! Prosimy wszystkich o wyjście na zewnątrz na pokaz fajerwerków! - Fred uśmiechał się od ucha do ucha. Matt zmarszczył brwi, jakby bił się ze swoimi myślami. Przywołał ich płaszcze, pomógł się jej ubrać i wyprowadził na zewnątrz.
Stali, obok Ginny i Dracona, obserwując poczynania Bliźniaków, którzy roznosili kieliszki szampana.
- Kochani! Czas na oficjalne odliczanie! 10, 9..
- Hermiona, będziemy musieli poważnie porozmawiać. - aż podskoczyła, gdy usłyszała słowa Matta tuż przy swoim uchu.
- ...6, 5…
- O czym?
- Nie tutaj, potem...proszę…
- 3, 2…
- Matt? - spojrzała na jego strapioną minę i przygryzła wargę.
- 1! SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
Błysk fajerwerków Filibustera był oszałamiający. Matt, jakby podejmując jakąś desperacką decyzję, nachylił się w jej kierunku i przycisnął mocno do siebie. Poczuła jego usta na swoich – zachłanne, miękkie, gorące. Mimo iż nie był to ich pierwszy pocałunek, czuła, jak nogi się pod nią uginają. Z taką pasją nie całował jej nawet w Paryżu. Próbowała mu oddać choć część tego żaru. Ich języki splatały  się w dziwnym, erotycznym tańcu. Miała w nosie, kto ich teraz widzi. Chciała, aby ta chwila trwała. Czuła, jak jego ręce wplatają się w jej włosy, przygarniając ją jeszcze bliżej. Ona z kolei delikatnie szarpała jego kosmyki na karku. Po chwili oderwał się od niej i wziął jej twarz w dłonie.
- Hermiono, posłuchaj…
- Tak?
- Ja...bo…
- Tak?
- Kocham cię. - z jego miny wywnioskowała, że to wyznanie zaskoczyło tak samo jego samego, jak i ją. Jednak te słowa…
Skoczyła mu na szyję.
- Chodźmy stąd… - warknął jej prosto do ucha i pociągnął ją za rękę. Biegła przez podwórko Nory w kierunku krańca zaklęć ochronnych, po drodze zauważając całujące się pary. Przez sekundę miała wrażenie, że widzi obściskujących się  Draco i Ginny, ale zignorowała to.
Kilka minut później leżała w łóżku Matta, zwijając się z rozkoszy, chcąc, by to uczucie nigdy nie przeminęło.