wtorek, 28 lutego 2017

Rozdział XVIII.1

- Nie rozumiem…
Patrzyła na postać przed sobą. Próbowała zrozumieć słowa. Ale one ginęły w dziwnym szumie. Nie potrafiła powiedzieć kto przed nią stał. Ktoś obcy. Ale i znajomy. Słowa szumiały. Tak bardzo chciała je zrozumieć.
- Kim jesteś?
Postać zamachała rękami i wzmogła bełkotanie.
Hermiona podeszła bliżej a krzyk uwiązł jej w gardle.
Przed nią stała postać bez twarzy.
Idealnie biała plama na miejscu głowy coś brzęczała.
HUK!

***
- CO SIĘ STAŁO?! - Hermiona poderwała się ze swojego łóżka i rzuciła okiem na sąsiadujące. Ginny była już na nogach.
- Brzmiało jak odgłos teleportacji. Posłuchaj. Na dole coś się dzieje.
Dziewczyna zamarła, nasłuchując. Z parteru dobiegały jakieś krzyki.
- Idziemy. - zakomenderowała, narzucając na siebie bluzę i sięgając po różdżkę. Obie zbiegły do salonu, gdzie trwało zamieszanie. Z otwartych drzwi wejściowych do środka wpadał mróz.
- Arturze, podaj mi Oscula Virgo. JUŻ!
- Co on tu robi, Sev?!
- A skąd mam wiedzieć, do cholery?!
- Co się dzieje? - Hermiona przecisnęła się do salonu. Zobaczyła, że państwo Weasley, Matt i Remus stoją wokół czegoś. Podeszła bliżej i wybałuszyła oczy ze zdumienia.
Przed sobą widziała idealnie bladą twarz Dracona Malfoya, który leżał nieprzytomny. Biorąc pod uwagę, że podłoga powoli pokrywała się szkarłatem jego krwi, trudno było się temu dziwić.
- Co on tu robi?! - zapiszczała, zwracając na siebie uwagę Matta.
- Dziewczynki, wróćcie na górę… - pani Weasley próbowała je wygonić, ale Hermiona stanęła okoniem.
- Nie! Możemy się przydać. Pani Weasley, proszę, to fiolka eliksiru. - wręczyła kobiecie Ovę. Molly już nie protestowała, tylko skoczyła do Dracona i siłą wlała mu do ust eliksir. Przyśpieszony oddech chłopaka uregulował się a krew przestała ciec. Matt podszedł bliżej chłopaka i wlał mu fiolkę kolejnego eliksiru. Draco zaczął odzyskiwać kolory. Po kilku minutach otworzył oczy i błędnym wzrokiem omiótł pomieszczenie.
- Wody… - wychrypiał.
- Aguamenti! - Hermiona skierowała różdżkę na szklankę i podała ją Malfoyowi. - Co ty tu robisz?!
- Kobieto, jakbyś nie zauważyła, jestem ranny…!
- Toteż poczekałam, aż się ockniesz i…
-… to ja go tu przyprowadziłem. - Hermiona zdrętwiała słysząc za sobą zapomniany przez ostatnie miesiące głos. Czuła jak krew szybciej zaczyna krążyć jej w żyłach a oczy przysłania czerwona mgiełka.
- RON! - pani Weasley rzuciła się na syna. Hermiona czuła szum w głowie. Z trudem odwróciła się w stronę, z której dochodził głos.
Gdyby spotkałaby go na ulicy, pewnie by go nie poznała. No, może jedynie po kolorze włosów. Sporo schudł a długie włosy spięte w koński ogon dodawały mu drapieżności. Zniknął gdzieś gapowaty Ron. Stał przed nią teraz młody mężczyzna, który przez ostatnie miesiące musiał sporo przejść. Przez środek twarzy przebiegała mu czerwona, wyraźnie świeża, blizna. Na rękach miał ślady ran i oparzelin. Mimo to uśmiechał się po staremu.
Gdy Molly go wypuściła z objęć, pośpiesznie ocierając łzy, chłopak podszedł do Ginny, Remusa i swojego ojca. Jej nie zaszczycił nawet spojrzeniem. Na Marcusa z kolei zerknął z kpiącym uśmieszkiem. Nie spodobało jej się to.
- Rozumiem, że jak bez słowa wyjechałeś, tak bez słowa przyjechałeś. - warknęła, czując, jak furia przejmuje nad nią kontrolę.
- Nie miałem czasu na twoje humory.
- Ron! - pani Weasley zganiła syna. Ten tylko wzruszył ramionami.
- Gdzie Harry? - Remus rozejrzał się dookoła, jakby Potter miał wyskoczyć znienacka zza fotela.
- Jest bezpieczny. Zaatakowali nas śmierciożercy, musieliśmy się rozdzielić.
- Co tu robi Malfoy? - Ginny, blada jak ściana, patrzyła to na brata, to na Hermionę.
- Dołączył do nas jakiś czas temu. Jednak podczas ataku rzucił się na pierwszy ogień i oto efekt. - machnął ręką. - Zaatakował go Sami-Wiecie-Kto.
- Dlaczego do was dołączył?
- Sami-Wiecie-Kto zamordował prawie całą moją rodzinę. Zostawił jedynie Bellatriks, która ponoć jest w ciąży. -  Draco postanowił się wtrącić. - Ja… moi rodzice… postanowiliśmy w końcu się zbuntować Czarnemu Panu. Mieliśmy dość tego, co się dzieje. A na efekty nie trzeba było długo czekać.
- Dlaczego go przyjęliście? - Lupin patrzył badawczo na najmłodszego syna Artura.
- Potrzebowaliśmy pomocy. - Ron wzruszył ramionami. - Złożył Przysięgę Wieczystą, więc ciężko było mu nie uwierzyć.
- Co tutaj robicie?
- To było pierwsze bezpieczne miejsce, jakie przyszło mi do głowy. Może skończycie te przesłuchanie? Jestem piekielnie głodny. I zmęczony. - Ron się skrzywił.
- Oczywiście. Matt, Remusie, przenieście Dracona do starego pokoju Bliźniaków. Jego życiu nic już nie zagraża, więc jedyne co, to musi się wyspać.
- Dziękuję, pani Weasley. Pójdę sam. - Draco wstał ze stołu i, lekko się krzywiąc, wyszedł z salonu. Matt skinął jej głową i oboje wyszli z salonu. Poszli za chłopakiem na górę. Przystanęli na piętrze dziewczyn.
- W porządku?  - Matt patrzył na nią badawczo. Skinęła głową. Westchnął i przeczesał włosy.  - Nie musisz zgrywać bohaterki…
- Nie zgrywam. Na razie jestem w szoku. Pójdę się położyć. - otwarła drzwi sypialni. Matt przygarnął ją do siebie i mocno przytulił, gładząc po włosach. Poczuła się bezpiecznie. - Zostań, proszę.
- Ale Ginewra…
- Ona i tak wie. A zresztą… rób jak uważasz. - wyplątała się z jego uścisku i weszła do sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi. Usiadła pod nimi i poczuła jak łzy zaczynają jej płynąć po policzkach. Nie wiedzieć kiedy – zasnęła.

poniedziałek, 27 lutego 2017

Rozdział XVII

- Zwariowałeś! - Molly opieprzała go już od godziny. Po tym jak wylądowali z Hermioną, podniósł ją i zaniósł do środka. Ledwo ułożył ją na łóżku Ginewry a pani Weasley dopadła go susząc mu uszy jak Bliźniakom.
- Daj mi już spokój, proszę. Tak się składa, że też nie miałem łatwego dnia. - skrzywił się, rozcierając sobie rękę w nadgarstku.
- Widzę! Jesteś blady jak trup! Za niedługo nie będziesz musiał brać eliksiru, bo i tak wszyscy będą cię brali za ciebie samego!
- Molly, błagam…
- Siadaj i jedz! - zakomenderowała. Posłusznie usiadł przy stole i zaczerpnął łyżką zupę gulaszową. Była wyborna, ale nie był w nastroju do komplementów.
- Co się właściwie stało? - Artur, który cały czas cierpliwie milczał, spojrzał na niego z troską.
- Zaatakowały nas Ignisy.
- Co?!
- Też byłem zdumiony. Od pierwszej wojny ich nie widziałem. I trudno mi powiedzieć, czy on ich na nowo używa, czy też to były jego zapasy z tamtych czasów. - przełknął kolejny łyk zupy i skrzywił się, gdy poparzyła mu przełyk.
- Jakim cudem udało wam się uciec? - Artur zmarszczył brwi. Matt przewrócił oczami.
- Zapominasz, że byłem Śmierciożercą. Siłą rzeczy potrafię się przed nimi bronić. Żałuję tylko, że musiałem to pokazać Hermionie, bo znając ją, jutro przekopie całą bibliotekę w celu znalezienia o nich informacji.
- I co w tym złego?
Prychnął. Nie lubił głupoty.
- A to, że oprócz Czarnego Pana tylko dwie osoby potrafiły się przed nimi bronić.
- Ty i…?
- Albus.
- O cholera!
- No właśnie. Dlatego zaraz muszę wrócić do zamku, przekonać pannę Pince, aby łaskawie te pozycje ukryła i zabezpieczyła oraz odnieść Wodę.
- Udało wam się?!
- Oczywiście, że tak. - odłożył miskę na bok. - Dzięki Molly za kolację.
- Ależ nie ma za co, Severusie.
- Molly!
- Będziesz jutro na kolacji?
- Może wpadnę na chwilę. Jeszcze raz dziękuję.

***
Obudziła się cudownie wyspana i wygrzana. Było jej ciepło i dobrze. Dlatego zamiast od razu otworzyć oczy, jeszcze chwilę rozkoszowała się tym spokojem.
- Wiem, że nie śpisz. Wstawaj.
Niechętnie otworzyła oczy i uśmiechnęła się. Matt siedział na jej łóżku. Był ubrany w czarne spodnie, śnieżnobiałą koszulę i butelkowo-zielony sweter od pani Weasley. Był wyjątkowo gładko ogolony a włosy wydawały jej się krótsze niż zazwyczaj. Uśmiechnęła się pod nosem, gratulując samej sobie posiadania takiego faceta.
- Mógłbyś być milszy.
- Nie mam zamiaru. Miły byłem o ósmej rano. Teraz dochodzi już osiemnasta i najwyższa pora, abyś zwlokła swój zgrabny tyłek na dół.
- KTÓRA JEST GODZINA?!
Wyskoczyła z łóżka i zaczęła się pośpiesznie ubierać, nie zwracając uwagi na to, że Matt ją cały czas obserwuje. Zresztą – i tak by teraz nie zobaczył niczego, czego wcześniej już nie widział.
- Czemu dopiero teraz mnie obudziłeś?!
- Bo Molly stwierdziła, że musisz się wyspać. Zresztą, jestem tego samego zdania, ostatnio wyglądasz jak chodzący trup.
- Nie moja wina, że mam w nocy ciekawsze zajęcia od spania. - uśmiechnęła się wrednie. Matt tylko przewrócił oczami.
- Z łaski swojej nie wyskakuj z podobnymi tekstami przy kolacji. Nie mam ochoty tłumaczyć się całemu Zakonowi z tego, że uwiodłem małolatę.
- Postaram się być grzeczna. A swoją drogą… - sięgnęła do kieszeni i wyjęła drobny przedmiot. Stuknęła w niego różdżką i po chwili trzymała w ręce normalnej wielkości paczkę. Wręczyła ją Mattowi.
- Co to?
- Prezent. Cywilizowani ludzie dają sobie takie z okazji świąt.
- Dziękuję. - odwiązał tasiemkę i uchylił wieko. Uniósł zdumiony brwi i wyjął ze środka książkę oprawioną skórę. - „Alchemiczny świt”?
- Wiele razy mówiłeś, że chciałbyś ją mieć. - uśmiechnęła się na widok jego miny. Był w szoku a jednocześnie starał się ukryć radość. Z pietyzmem przejechał po okładce i powoli ją otworzył. Przekartkował ją i zamknął. Sięgnął do kieszeni i wręczył Hermionie paczkę. Otworzyła ją w milczeniu i zdumiona wyciągnęła z niej swój rodzinny album.
- Skąd…? Przecież wszystko zniszczyłam….
- Udało mi się to odtworzyć. - uśmiechnął się. - Wiem, jak bardzo brakuje ci rodziców. Pomyślałem, że chociaż w ten sposób…
Bez słowa rzuciła mu się na szyję, czując jak łzy spływają jej po policzkach. Nie mogła sobie wyobrazić lepszego prezentu.
- Dobra, nie płacz już. I chodź, bo zaczną dopisywać sobie Merlin wie jakie historie. - kiwnęła głową, otarła oczy i zeszła za nim do salonu. W pomieszczeniu było pełno ludzi – prawie cała rodzina Weasleyów za wyjątkiem Rona i Percy'ego a oprócz tego sporo osób z Zakonu. Zauważyła czerwonego na twarzy Hagrida, obok którego siedziała profesor McGonagall śmiejąca się z jego żartu. Niedaleko Szalonooki opowiadał o ostatniej akcji Zakonu wystraszonej siostrze Fleur. Remus i Tonks siedzieli na fotelach – Tonks była prawie idealnie okrągła, ale uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Hermiono! - pani Weasley, niosąca wypchany nóżkami kurczaka półmisek, zatrzymała się w progu. - Wyspałaś się?
- Tak, pani Weasley. W czymś mogę pomóc?
- Dziękuję, kochaniutka, z Ginny już wszystko ogarnęłyśmy. Siadajcie do stołu. - Hermiona skinęła głową i razem z Mattem poszli zająć miejsca.

***
Po kolacji wszyscy rozleniwieni zasiedli w salonie. Hermiona, wyraźnie zmęczona, zdezerterowała do swojego pokoju. Odprowadził ją wzrokiem.
- Czy ona wie, kim jesteś? - obok niego usiadł Lupin. Przewrócił oczami.
- Co masz na myśli, Lupin?
Wilkołak roześmiał się pogodnie.
- Słuchaj, czy ciebie nigdy nie zastanowił fakt, że nie mieszałem się w twoje konflikty z Jamesem i Syriuszem?
- Bo byłeś tchórzem?
- Nie tylko dlatego. Po prostu… wiesz, wilkołaki mają dość mocno rozwinięty zmysł węchu. - Remus patrzył na niego porozumiewawczo.
- Zmierzasz do czegoś?
- Oboje z Hermioną śmierdzicie na kilometr feromonami i seksem. - nagle poczuł rumieniec na twarzy.
- Nie wiem, o czym…
- Gdy byliśmy w Hogwarcie, cały czas czułem ten sam zapach od ciebie. Wiem, że kochałeś Lily. W sumie przez te wszystkie lata, prawda?
- Jakim cudem nie dostałem od Pottera po mordzie, skoro o tym wszystkim wiedziałeś? - spojrzał na swojego dawnego wroga uważnie. Remus siedział, jak zwykle, w nieco zniszczonej szacie. Był blady a jego twarz zdobiły liczne blizny. Matt niechętnie przyznawał się do tego, że w sumie Lupina nie lubił „w pakiecie” - skoro nie znosił pozostałych trzech Gryfonów, to i Remusa nie zamierzał tolerować. Po śmierci Dumbledore'a jednak nieco się zmieniło. Mimo iż Remus nie przyjął go z otwartymi ramionami, przez te ostatnie miesiące doszli do pewnego porozumienia.
- Dlatego, że nie chciałem się w to mieszać. Lily też cię kochała, wiesz o tym?
- Wykorzystywała mnie – skrzywił się.
- Owszem...od piątego roku, tak. Ale wcześniej darzyła cię naprawdę wielkim uczuciem.
- Które potem z łatwością przerzuciła na Pottera.
- Nie możesz ich winić za to, że się w sobie zakochali. - Remus uśmiechnął się lekko i przywołał dwa parujące kubki z grzańcem. - Podziwiam cię jednak, że mimo tego, że byli razem, dalej ją kochałeś. To dlatego do nas przeszedłeś, prawda? Chciałeś ją uratować.
- Na cholerę kazałem Dumbledore'owi przysiąc, że tego nie wypapla, skoro okazuje się, że taki zapchlony kundel jak ty, wszystko wie?
Lupin roześmiał się, ale nagle spoważniał. Upił łyk, zmarszczył brwi i rozejrzał się wokół.
- Szczerze, Severusie, wiem nawet więcej.
- Co niby takiego, Lupin?
- A to, że i tym razem wróciłeś przez… a raczej dla kobiety. Mylę się?
Snape poderwał się z kanapy.
- Bredzisz!
- To się zaczęło w zeszłym roku, prawda? Zakochałeś się.
- Lupin, nie pij więcej. - warknął i odstawił kubek na stolik. - I na przyszłość, radzę, zwracaj się do mnie prawidłowym imieniem.
Chciał wyjść, kiedy usłyszał za sobą ostatnie słowa.
- Lepiej sam jej powiedz, zanim będzie za późno. Ona jest diablo inteligentna i sam o tym doskonale wiesz.

niedziela, 26 lutego 2017

Rozdział XVI

Jeśli ktoś by ją zapytał o to, co działo się aż do ostatniego dnia szkoły przed przerwą świąteczną, Hermiona nie umiałaby odpowiedzieć. Spłonęłaby rumieńcem – tego była pewna. Jednak gdy po pewnym czasie próbowała sobie przypomnieć, co wtedy się wydarzyło, miałaby spore problemy. W Paryżu spędzili zgodnie z zapowiedzią cały weekend. Jednak wbrew pierwotnym zamierzeniom, wcale nie zwiedzili stolicy Francji. Zwiedzali siebie nawzajem, rozmawiali…
Najcięższy  był pierwszy tydzień po powrocie. Ciężko było jej się przestawić z powrotem na tor nauczyciel-uczennica. Ale obiecała sobie jedno – nie pozwoli sobie na rozkojarzenie. Nie teraz. To by tylko wszystko zepsuło.
Od tamtego weekendu po każdej praktyce zostawała u niego na noc. Nie raz jednak zdarzało się, że znienacka w nocy się budził i wychodził. Nie pytała o to, gdzie idzie i po co. To było nieistotne.
Czy go kochała? Nie umiała na to odpowiedzieć. Była zadurzona. Drżała na samą myśl o nim. Jednak cały czas podskórnie czuła, że coś jest nie tak jak być powinno. Nie chciała tego precyzować, skupiając się na tym, że jest im po prostu dobrze razem. Nawet jeśli chodziło tylko o seks.
- Granger, uważaj! - siedziała teraz na ostatnich w tym semestrze eliksirach a Matt właśnie do niej doskoczył. Spojrzała na niego osłupiała. Zgodnie z instrukcją miała dodać łuski trytona.
- Ale…
- Żadne ale! - był wściekły. Rozejrzała się wokół. Parkinson, która notabene mogła w swoim stroju pracować w burdelu, patrzyła na nią złośliwie. - Chcesz nas zabić dziewczyno?!
- Profesorze, przecież…
- DWADZIEŚCIA PUNKTÓW OD GRYFFINDORU! - ryknął znienacka. Patrzyła na niego z opadniętą szczęką.
- Że co?
- To co słyszałaś, Granger!
- Odejmuje mi pan punkty za dobry składnik! - poczuła nagle złość.
- Jeszcze słowo, a…
- Chcę tylko, aby pan wyjaśnił, dlaczego…
- Szlaban, Granger. - uśmiechnął się złośliwie. - Dzisiaj, w moim gabinecie.
- Ale dzisiaj wracamy do domów!
- Cóż, trzeba było nie pyskować. - puścił ją i poszedł w stronę kociołka Parkinson.
Chciało jej się płakać. Jak on mógł?! Za co?! Dlaczego?
Po lekcjach wparowała do jego gabinetu z siłą tornada.
- JEŚLI MI NIE WYTŁUMACZYSZ CO TO MA, NA MERLINA, ZNACZYĆ!
- Silencio!
Otwierała usta, ale nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa. Krew ją zalała i rzuciła się na niego z pięściami.
- USPOKÓJ SIĘ KOBIETO ALBO CIĘ PRZEKLNĘ! - ryknął, chwytając ją za nadgarstki. Szarpnęła się i ze zbuntowaną miną spojrzała na niego.
- Mówiłem ci kiedyś, że będę musiał dać ci szlaban. Jak obiecasz, że nie będziesz wrzeszczeć, to cofnę klątwę. - powoli skinęła głową. Machnął różdżką a ona odzyskała głos.
- Musiałeś odebrać punkty?
- Wiesz, że tak. - uśmiechnął się złośliwie. - A teraz chodź, nie mamy czasu do stracenia. Wyszli z lochów i udali się do Sali Wejściowej. Po chwili szli już przez błonia w kierunku Bramy Głównej. Tuż za nią rzucił na nich zaklęcia zwodzące.
- Chwyć mnie za ramię.
- Umiem się teleportować.
- Ale nie wiesz gdzie mamy się udać. Więc z łaski swojej, nie dyskutuj.
Niechętnie chwyciła go za rękę i po chwili poczuła znany ucisk. Po chwili czuła, że coś ją oblewa wodą. Otwarła oczy i pisnęła z przerażenia.
Stali na maluteńkiej wysepce. Wokół rozbijały się gigantyczne fale, których huk był przerażający.
- Musimy się dostać tam – Matt, który wylądował obok niej, wskazał ręką na jaskinię.
- Czy to nie…
- Nie, choć jesteśmy w pobliżu. Na nasze nieszczęście, Voldemort i tą opatrzył pewnymi zaklęciami, tak na wszelki wypadek.
- Po co tam idziemy?
- Przez przypadek znajduje się tam źródło Wody Życia.
- CZEGO?!
- To tylko metafora. To krystalicznie czysta, niczym nieskalana woda, która posiada gigantyczne właściwości oczyszczające. Chodź, szkoda czasu!
Weszli do wody. Widziała jak Matt zaczyna płynąć w kierunku jaskini, walcząc z falami. Po kwadransie morderczego wysiłku, w końcu dotarli na miejsce. Była całkowicie przemoczona i dygotała. Matt w tym czasie obszedł jaskinię dookoła, badając ściany różdżką.
- Wygląda na to, że jesteśmy tu względnie bezpieczni. - odwrócił się do niej. - Czemu nie rzuciłaś na siebie zaklęcia osuszającego?
- N-n-nie b-b-b-byłam w-w-w s-s-s-t-t-t-t-a-n-n-ie…
Przewrócił oczami i machnął różdżką. Momentalnie poczuła przyjemną suchość ubrań. Nie zdążyła mu podziękować,  bo on już poszedł w głąb jaskini. Niepewnie ruszyła za nim, trzymając cały czas różdżkę w pogotowiu. Była Gryfonką, więc nie mogła powiedzieć, że się boi. Ale czuła się mocno niekomfortowo w wąskiej i ciemnej jaskini, która prawdopodobnie ma na sobie kilka paskudnych klątw. Obecność Marcusa tylko trochę pomagała. Najchętniej wróciłaby do Hogwartu i zagrzebała w ciepłą kołdrę.
Nagle wpadła na Matta, który bez ostrzeżenia się zatrzymał. Zmarszczył brwi i przejechał ręką w powietrzu.
- A jednak.
- Co jest?
- Bariera.
- Nic tu nie widzę.
- Powiedziałbym, abyś w takim razie spróbowała przejść, ale obawiam się, że mogłaby ci się stać krzywda. - podrapał się po policzku.
- To co teraz?
- Ty mi powiedz. Potter opowiadał ci o jaskini, prawda? Zabezpieczenia będą analogiczne. Jak przeszli z Albusem dalej?
- Dzięki daninie krwi. Ale tam była lita skała…
- No nic, spróbujmy. - wyjął z kieszeni krótki nóż i zranił się w rękę. Machnął nią w powietrzu, pozwalając ciepłym kroplom rozprysnąć się w przestrzeni.
Hermiona mrugnęła z niedowierzaniem. W momencie, gdy krew zetknęła się z barierą, ukazała się przed nimi ściana z otwartymi ciężkimi drzwiami. Matt pchnął je, po czym machnął różdżką na rękę i zasklepił ranę. Niepewnie weszła za nim, rozglądając się dookoła.
Kolejne pomieszczenie było gigantyczne. Ogromna ciemna przestrzeń przerażała ją swoją nieskończonością. Dopiero gdy wzrok przyzwyczaił się jej do ciemności zauważyła, że to po prostu kolejna jaskinia z idealnie czarnymi ścianami.
- Całe szczęście, że tu nie ma jeziora. - mruknął Matt. - Przynajmniej nie musimy się obawiać inferiusiów. Pytanie tylko, czy nie trafimy na coś bardziej paskudnego.
- Co może być paskudniejszego od inferiusa?!
- No nie wiem, dementor? Snape bez bielizny? Czarny Pan zabawiający się z Nagini?
- Tego ostatniego nie chciałam sobie wyobrażać…
- A przedostatnie tak? - spojrzał na nią z kpiącym uśmiechem.
- Szczerze, to podejrzewam, że widok nagiego Snape'a jest jakieś tysiąc razy lepszy od Sam-Wiesz-Kogo.
- Bo zrobię się zazdrosny!
- O Snape'a? - zachichotała.
- Nie śmiej się, wiem, że się widzieliście ostatnio. - skrzywił się.
To prawda. Tydzień temu postanowiła ponownie odwiedzić profesora Snape'a. Wypytywała go o szczegóły akcji z Dumbledorem oraz horkruksy. Sukcesem było to, że tylko raz zwrócił się do niej per „Granger, jesteś idiotką”. Żałowała, że nie poznała go z tej strony w szkole. Może by go wtedy nawet polubiła?
- On nam pomaga.
- Co nie znaczy, że podoba mi się fakt, że spędzasz z nim czas.
- Czy my nie mieliśmy czegoś zrobić?! - warknęła, machając ręką wokół siebie. Matt westchnął.
- Owszem. Daj mi sekundę. - skinęła głową. Marcus zaczął machać przed siebie różdżką, mrucząc pod nosem skomplikowane inkantacje. Czuła jak powietrze drży a wokół robi się nagle bardzo ciepło. Oczy jej się rozszerzyły ze strachu, kiedy zorientowała się, że nie są w pomieszczeniu sami.
Coś na nich szło. I było tego więcej niż jedno.
- Matt!
- Vae his qui non revelaret arcana…
- Matt!
-...duc me vitae fons…
- MATT!
- aeternitatis gratiam obtinuit ut…
- MATT DO CHOLERY!
Z jego różdżki nagle błysnęło oślepiające światło i wtedy to zobaczyła. Nie była pewna czym są – dymem? Mgłą? Widziała ich pionowe, czarne, puste oczy… i czuła, jak z każdą sekundą temperatura rośnie, uniemożliwiając jej swobodne oddychanie. Jedno ze stworzeń wysunęło się w jej kierunku. Patrzyło i emanowało. Czym? Energią? Nie wiedziała. Czuła tylko, jak z każdą sekundą traci siły. Coraz bardziej i bardziej.
Nie mogła oddychać.
Upadła na ziemię, chwytając się kurczowo za gardło.
- Contra Caligo! - Matt ryknął, celując w stwora.  Z jego różdżki wystrzelił złoty promień, który ugodził to coś prosto w mglistą pierś.
Dojmujące uczucie duszenia minęło. Chwiejnie wstała na nogi, chowając się za Mattem, który rozganiał potwory.
- Biegnij w tamtą stronę – wskazał jej wolną ręką kierunek. - Tam jest źródło. Nabierz trzy fiolki i wróć tutaj. SZYBKO!
Posłusznie pobiegła we wskazanym kierunku. Biegła na oślep, potykając się co chwilę o wystające skały. Nagle dotarła do ściany, po której płynął cienki strumyczek wody. Gdyby nie to, że woda w rozbłyskach świateł mieniła się jak tęcza, uznałaby, że to pewnie pomyłka. Pośpiesznie transmutowała kamienie w fiolki i nabrała wodę. Zabezpieczyła ją i pędem wróciła do Matta.
Walczył z pięcioma stworami naraz. Bardzo chciała mu pomóc, ale nawet nie miała pojęcia co zrobić.
- MAM!
- W takim razie biegnij do wyjścia. - Rzucił przez ramię jeszcze kilka klątw i pobiegł za nią. Kiedy zobaczyła wzburzone morze, odetchnęła z ulgą. Wskoczyła do wody, Matt za nią, chwytając ją mocno za ramię. Po chwili poczuła znajome uczucie przeciskania się przez rurkę i wylądowała twarzą na ośnieżonym trawniku Nory. Ledwo mogła złapać oddech. Nie miała siły się ruszyć.
„Tylko na chwilę zamknę oczy...”

sobota, 25 lutego 2017

Rozdział XV.3

Siedzieli w hotelowej restauracji, jedząc najbardziej wyszukane francuskie dania. Hermiona wyglądała przepięknie – miał nosa, kupując jej czerwoną prostą sukienkę z odkrytymi ramionami. Zrobił to kilka dni temu, jak rozpromieniona po raz pierwszy pochwaliła się sukcesem ze Snape'm. Podjął wtedy decyzję – na bok odsuwa wszelkie dylematy.
Czuł, że to bardzo niebezpieczna gra. Ona była młoda, naiwna, emocjonalnie głupia. Ale w sytuacji, gdy każdy dzień może być dla nich ostatnim, postanowił odrzucić wszelkie rozterki. Stąd ten wypad do Paryża. Nie kłamał, mówiąc, że skonsultował to z Minerwą. Głowa Zakonu sama od dłuższego czasu nakłaniała go do tego, by zabrał Granger na randkę. A skoro tak, to czemu by nie zaszaleć?  W końcu Paryż to miasto miłości, czyż nie?
- …słuchasz?
- Co?
- Pytałam, czy w ogóle mnie słuchasz. Gapisz się w przestrzeń i już się bałam, że dementorzy złożyli ci swój pocałunek.
- Wybacz, zamyśliłem się. - upił łyk wina. Chardonnay. Oryginalne, nie te do kupienia w mugolskich sieciówkach. Idealnie komponowało się ze ślimakami, które mieli właśnie na talerzach. - Co mówiłaś?
- Nic ważnego. - uśmiechnęła się lekko, bez cienia wyrzutów. - Co chcesz robić potem?
- Pójść spać. - parsknął śmiechem na widok jej zawiedzionej miny. - Mamy ciężki dzień za sobą a jutro czeka nas trochę wrażeń.
- Jak to?
- Powiedzmy, że mam urlop aż do niedzielnego wieczoru. Nie bój się, zdążysz mnie jeszcze przeczołgać po całym Paryżu, zasypując stosem informacji na temat tutejszych magów.
- Czy to nie jest zbyt niebezpieczne?
- Myślisz, że naraziłbym cię na niebezpieczeństwo?
- Nie, ale…
- Po prostu mi zaufaj. - uśmiechnął się i upił kolejny łyk wina. Kłamał – wcale to nie było bezpieczne. W dodatku modlił się w duchu o to, by nie zostać wezwanym przez Czarnego Pana – on ostatnio uwielbiał go przywoływać do siebie w chwilach najbardziej do tego niestosownych.
Po kolacji zamówił jeszcze jedną butelkę wina i wrócili do pokoju. Widok z okna również i jego oczarowywał. Dlatego właśnie wybrał ten hotel – wiele lat temu, gdy przybył tu po raz pierwszy, nie mógł oderwać wzroku. Było to rok przed powrotem Voldemorta, po tym jak Black zwiał mu sprzed nosa. Postanowił wtedy przewalić całe zarobione pieniądze, jakie posiadał, aby się rozerwać. Skończyło się na spędzeniu w tym hotelu tygodnia i wychodzeniu jedynie po nowe butelki Ognistej.
Poczuł jej rękę w pasie. Zerknął na Hermionę – była lekko podchmielona. Oczy jej błyszczały i uśmiechała się w ten zawadiacki sposób, który przemawiał wprost do jego męskości. Sięgnął po butelkę, otworzył ją wprawnym ruchem i podał dziewczynie. Upiła łyk, lekko się krztusząc, dzięki czemu odrobina wina wypłynęła jej kącikiem ust i spłynęła wprost na szyję.
Czy myślał?
Jeśli tak, to nie tym mózgiem co zazwyczaj.
Nachylił się i przejechał językiem wzdłuż stróżki.
Nie odsunęła się.
Za to zaczęła drżeć.
I mruczeć.
- Spójrz na mnie. - wychrypiał, błądząc rękami po jej karku i ramionach.
Czuł ją. Przyciskała się całą sobą, jakby chciała każdym skrawkiem ciała go poczuć.
Drżała.
Przejechał palcem po jej szyi. Milimetr, po milimetrze, sunął w dół, aż do dekoltu. Przejechał nim wzdłuż granicy materiału.
Wziął od niej butelkę i pociągnął długi łyk.
Nie patrzył już na nią. Nie mógł. Przepadłby wtedy ostatecznie.
Ręce przesunął na jej plecy i rozsunął zamek sukienki, która powoli opadła.
Aż się zachłysnął.
Stała w samej bieliźnie. Teraz mógł zauważyć jak bardzo to na nią wszystko działało – piersi falowały od spazmatycznego oddechu.
Podniósł głowę.
Miała przymknięte oczy. Chłonęła go, nie ośmielając się patrzeć.
Nachylił się i pocałował. Chciał być delikatny. Ale jej smak, ciepło…
Stracił kontrolę, biorąc w posiadanie jej usta tak, jakby od tego zależało ich życie.
Jęczała.
Nagle jednak przestała być bierna.
Otworzyła oczy i sięgnęła do jego koszuli, prawie ją z niego zdzierając. W pewnym momencie, nie przerywając pocałunku, wziął ją na ręce tak, że oplotła go nogami w pasie. W nosie miał już to, czy wyczuje jego erekcję.
Lekko się potykając podszedł do łóżka i rzucił ją na nie. Była piękna. Merlinie! W życiu nie widział takiej kobiety.
Patrzyła na niego i nie protestowała, gdy pozbawiał ją resztek ubrania. Dlatego bez oporów pieścił to, co wyłaniało się spod tkanin. Cudowne, jędrne piersi, zgrabny brzuch, podbrzusze…
W momencie, gdy zawisł nad nią, również pozbawiony ubrań, przemknęło mu przez głowę „Co ty, kurwa, robisz?!”.
Wyrzucił ją.
Nie czas na to.
Spojrzał w jej oczy, bojąc się, że teraz go odrzuci. Nie zrobiła tego, jedynie przyciągnęła go mocniej do siebie, obdarzając kolejnymi pocałunkami.
Cóż więc mógł zrobić?
Pierwsze pchnięcie było jak przekroczenie magicznej granicy. Jej drobny grymas wywołał ukucie wyrzutów sumienia. Które minęły, gdy wyszła biodrami mu naprzeciw.
Opadł na nią, tuląc ją mocno do siebie. Czuł ją całą. Cudownie mokrą, ciasną i tak gorącą, jak żadna inna kobieta.
Nie wiedział ile to trwało – sekundę, minutę czy kwadrans. Nawet gdyby całość trwała całą noc, czułby że to za mało, za krótko.
W momencie gdy przekroczył próg, w którym mężczyzna jeszcze panuje nad sobą, przygarnęła go mocniej do siebie. Jej szczyt wzmocnił tylko jego orgazm. Po chwili padł na nią, wykończony, wciąż będąc w niej. Ostatnią świadomą myślą było: „Kurwa mać!”. Potem zasnął.

piątek, 24 lutego 2017

Rozdział XV.2

- Al, z łaski swojej ściągnij z siebie te wyjątkowo chujowo rzucone zaklęcie zwodzące i przestań się śmiać jak norka! - Severus odwrócił się w stronę kąta, w którym stał jego przyjaciel. Alex zdjął z siebie zaklęcia i już pełną piersią się roześmiał.
- To było...było...piękne! - łzy płynęły mu po policzkach. Severus stał nad nim z cierpiętniczą miną.
- Uspokój się już!
- Nie mogę! Gdybyś ty widział swoją minę w momencie, gdy ci się rzuciła na szyję!
- Próbowałem wydobyć z siebie całe pokłady odrazy. Szczerze – próbowałem przywołać sobie obraz Pottera.
- No cóż, trochę pomogło, bo wyglądało to tak, jakbyś się brzydził tego, że coś cię podnieca. - Al uspokoił się nieco i wstał z podłogi. - Swoją drogą, gdzie Glizdogon?
- U Malfoyów.
- Wiesz, że teraz ona ci nie da spokoju i będziesz się miotał pomiędzy swoją prawdziwą a mattową postacią?
- Nawet mi nie mów. Chciałem ją wystraszyć, speszyć, a ta nic!
- Jak na ciebie, to byłeś słaby.
- Że co?!
- Nawet się na nią porządnie nie wydarłeś!
- Biorąc pod uwagę fakt, że wczoraj przy niej beczałem jak dziecko i się całowaliśmy….
- CO?!
- … ciężko byłoby mi dzisiaj na nią naryczeć.
- Ale ona właśnie takiego ciebie zna.
- Zimnego skurwysyna z lochów. - przewrócił oczami. - Jak widać rola Matta za bardzo weszła mi w krew.
- Może to po prostu twoja prawdziwa twarz?
- Czy ty nie miałeś już iść? Znając życie to ona teraz się miota po całym Spinner's End szukając ciebie. Ewentualnie już się teleportowała z emocji do zamku i szuka nas obojga, aby wykrzyczeć nam w twarz, że Snape jest niewinny.
- Czemu się na to zdecydowałeś? - Alex zlustrował go wzrokiem. Westchnął i przeczesał swoje długie czarne włosy.
- Bo mam dość kłamstw.
- Zależy ci na niej.
Nie odpowiedział, tylko zaczął przeszukiwać swoją szatę w poszukiwaniu fiolki z eliksirem. Upił łyk i po chwili stał jako Matt. Alex pokręcił głową, ale tego nie skomentował. Obaj wyszli z jego mieszkania. Mimo że go nienawidził, starannie je zamknął, po czym obaj teleportowali się do Hogsmeade.

***
Cztery dni chodziła podekscytowana. Miała rację! Tylko, że dopiero w momencie gdy dotarła do Hogwartu zorientowała się, że ta „racja” nic w zasadzie nie zmienia. Nie mogła o tym nikomu powiedzieć – dlatego nawet nie szukała Alexandra, tylko teleportowała się sama do Hogsmeade. Stamtąd planowała wysłać mu patronusa z informacją, jednak ledwo wylądowała a usłyszała trzask obok siebie.
- I jak?
- Żyję.
Na tym ucięła się ich rozmowa. Nie chciała o tym mówić – miała dziwne wrażenie, że to tajemnica między nią a Snape'm. Jedyną osobą, której truła na ten temat był Matt, który zdawał się być rozbawiony całą sytuacją.
- Gadasz o nim tyle, że powinienem być zazdrosny. - burknął piątego dnia, kiedy znowu rozpływała się nad swoją mądrością.
- Przecież nie jesteśmy parą, abyś był o kogokolwiek zazdrosny. - odparowała, jednocześnie mieszając w kociołku. Skrzywił się. Zauważyła ostatnio, że za każdym razem, gdy mu przypomina o tym drobnym fakcie, on robi się momentalnie niezadowolony. „I dobrze mu tak” skwitowała w myślach.
- Będę musiał dać ci szlaban.
- Za to, że nie jesteśmy parą?
Roześmiał się.
- Nie. Musimy się wybrać w pewne miejsce po składniki i dla zaspokojenia chorych marzeń Umbridge muszę dać ci szlaban.
- Z pewnością będzie wniebowzięta. Problem tylko taki, że ty nie dajesz szlabanów? I poza tym: za co miałabym go niby dostać?
- Sprowokuję cię na najbliższej lekcji. - uśmiechnął się złośliwie i przez moment miała wrażenie, jakby stał przed nią sam Snape.
- Mam wrażenie, czy tobie się to podoba?
- Oczywiście, że podoba. Będę mógł patrzeć jak się złościsz. Skończyłaś? - obrzucił wzrokiem jej kociołki. Kiwnęła głową i zaczęła przelewać eliksiry do fiolek.
- Do magazynu?
- Tak.
Jednym ruchem ręki fiolki poszybowały do składzika. Sięgnęła po torbę.
- A ty gdzie?
Odwróciła się do niego zaskoczona. Stał, oparty o jedną z ławek, z figlarnym uśmiechem na ustach.
- Skoro skończyliśmy, chciałam iść do wieży.
- Jutro sobota, nie musisz odrabiać dzisiaj lekcji. Chodź. - wyciągnął do niej rękę. Chwyciła ją i dała się poprowadzić do jego gabinetu. Wziął jakąś starą fiolkę.
- Świstoklik?
- Po prostu chwyć. - podał jej śmieć. Gdy chwyciła ją, poczuła znajome szarpnięcie w okolicach pępka. Po kilku minutach wylądowali w jakimś mieście. To nie było St. Ives. Głupio jej się było przyznać, ale miała spore wątpliwości co do tego, czy nadal znajdują się w Anglii – stali na jakiejś wąskiej ulicy, wzdłuż której było pełno sklepów i barów.
- Gdzie jesteśmy?
- We Francji, a dokładniej w Paryżu.
Szczęka jej opadła.
- CZYŚ TY OSZALAŁ?!
- Wystarczyło powiedzieć: „Dziękuję”. - spojrzał na nią z góry, tak jak robił to zawsze Snape. W momencie spłoniła się rumieńcem.
- Dziękuję.
- Tak lepiej. Uznałem, że póki możemy się jeszcze cieszyć swobodą poruszania się, wyrwiemy się na trochę z Hogwartu. Nie martw się, Minerwa wie i wyraziła pełną aprobatę. - dodał, gdy zauważył, że chciała coś powiedzieć. Zamknęła usta i rozejrzała się uważniej. Mimo że była to już końcówka listopada, nie było tutaj śladu śniegu a temperatura była wyższa niż na szkolnych błoniach. Stali przed wejściem do jakiegoś hotelu. Matt wziął ją za rękę i pociągnął ją do środka. Boy tylko się uśmiechnął i ukłonił.
- Bonjour Monsier Marcus et Mademoiselle Granger. - uśmiechnął się do nich promiennie. - Czi mogi zabrać wasi bagaż?
- Nie mamy bagażu, dzięki Luc. - Hermiona patrzyła na nich osłupiała.
- Czy ty masz znajomości na całym świecie?
- Na całym nie. Ale znalazłoby się parę w Hiszpanii, Grecji i we Wschodniej Europie. Chodź, zameldujemy się a potem pójdziemy coś zjeść.
Podeszli do recepcji, Matt zamienił kilka słów z wysokim mężczyzną o szpakowatych włosach i po chwili trzymał już klucz.
- Jeden?
- Przecież spaliśmy już w jednym łóżku. Zresztą, jak coś to mogę spać na podłodze, jeśli się boisz. - uśmiechnął się wrednie i poprowadził ją do wind. Wjechali na ostatnie piętro. Otworzył drzwi i wpuścił ją do środka. To co zobaczyło, zaparło jej dech w piersi. Przed sobą miała całą panoramę Paryża. Oświetlona Wieża Eiffla, charakterystyczny Łuk Triumfalny, rozświetlone ulice.
- Pięknie, prawda? - Matt stanął koło niej, z rękami w kieszeniach. - Uznaj to za przeprosiny.
- Za co niby?
- Za bycie gburem, chamem i nie docenianie twojej inteligencji.
- Tobie chyba opary na mózg padły. - odwróciła się do niego i aż w środku jęknęła. Stał, ubrany od stóp do głów w czerń. Dżinsy, koszula, marynarka – jego standardowy zestaw, ale jakiś taki… inny. Oświetlał go blask świateł z ulicy. Był cholernie przystojny. Prosty nos, idealne, męskie rysy twarzy… Byłaby idiotką, gdyby uznała, że jej się nie podoba. Ba, musiałaby wyrzec się własnej płci. Jednak w głowie jej mignął obraz zupełnie innego człowieka – równie wysokiego, lecz stanowczo mniej przystojnego. Z włosami w kolorze skrzydeł kruka a nie słomy. O niemalże identycznych oczach i za dużym nosie.
Dlaczego myślała teraz o Snapie? Rozmawiała z nim kilka dni temu, owszem. Ulżyło jej – to fakt. Ale nigdy nie wzbudzał w niej fascynacji. Nie tak, jak ten mężczyzna, który teraz przed nią stał i patrzył pałającymi od emocji oczami.
- Coś nie tak?
Pokręciła głową, wyrzucając jednocześnie myśli o dawnym nauczycielu, który nigdy jej nie lubił a jego jedynym plusem było to, że jej nie zabił.
- W takim razie dam ci chwilę, abyś się przebrała. - wyjął z kieszeni malutkie zawiniątko, które powiększył. - Łazienka jest tam. Poczekam tutaj.

czwartek, 23 lutego 2017

Rozdział XV.1

- Pamiętasz hasło bezpieczeństwa? - Alexander przyglądał jej się niepewnie, jakby żałował tego, że się zgodził na całą akcję. Skinęła głową.
- Czerwony wąż. - czuła zdenerwowanie. Mimo tego wszystkiego co odkryła na temat Snape'a i co mówiła Mattowi i Ginny – bała się. Jej wszystkie domysły mogły okazać się błędne a dawny profesor mógł ją zwyczajnie zabić. Jego milutki charakterek również nie ułatwiał całej rozmowy. Mimo to zdecydowała się. Razem z Alexandrem opracowali plan. Wiedział, gdzie Snape bywa dość regularnie i to bez obstawy – były to okolice jego domu przy Spinner's End. W samym domu nie byłoby dobrze rozmawiać – ponoć co jakiś czas pojawiał się tam Glizdogon, z którego zrobił sobie służącego.
Plan był prosty – miała go wziąć z zaskoczenia, rzucając Petrificusa. W tym czasie Al nałoży na nich barierę antydeportacyjną i wszystkie zaklęcia ochronne tak, aby nikt ich nie widział i nie mógł podsłuchać. W razie czego on również będzie w zasięgu ochrony, ukryty zaklęciem zwodzącym, aby Snape go nie zauważył.
Plan prosty, przynajmniej w teorii.
- W takim razie idziemy. - Al rzucił na nią i na siebie zaklęcia po czym teleportowali się w Londynie. Hermiona od razu poczuła nieprzyjemny dreszcz – okolica wyglądała na bardzo ponurą. Tabliczka ze zdartym napisem „Spinner's End Street” skrzypiała od najmniejszego powiewu wiatru.
- Tam! - Al pokazał jej ręką wysoką postać. Nie musiał tego robić – znała tę sylwetkę aż za dobrze.
Skinęła Alexowi głową i ruszyła do przodu. Kiedy była zaledwie kilkanaście metrów od Snape'a, machnęła krótko różdżką.
Wyczuł ją, błyskawicznie się odwracając. Odbił jej zaklęcie i posłał serię klątw.
- Avery, znowu się bawisz w podchody? Wiem, że ci się podobam, ale powtarzam – chłopców nie lubię! - usłyszała znajomy szyderczy głos i śmiech.
- Drętwota!
- O, czyżby Zakon? - machnął od niechcenia różdżką. - Gdyby to był Expelliarmus, to bym dał głowę, że to Potter. No dalej, ujawnij się! - posłał w jej stronę czerwony promień, który minął ją o cal. Postanowiła zaryzykować.
- Nie, nie Potter. Granger. - zauważyła jak jego rozbawienie ustępuje zdumieniu.
- Granger? - uniósł brwi. - Naprawdę jesteś taką kretynką, żeby atakować mnie w ciemnej uliczce? Gdzie masz wsparcie?
- Jestem tu całkowicie sama. - opuściła różdżkę. - Przyszłam z panem porozmawiać, profesorze.
- Nie mam na to ochoty.
- Proszę!
Zapomniała jakie miał długie nogi. I jaki był wysoki. W ułamku sekundy znalazł się tuż przy niej, mierząc ją wzrokiem. W ręce trzymał różdżkę, którą się bawił. Na sobie miał długą czarną pelerynę – tę samą, którą zawsze nosił w szkole.
- Świetna sztuczka. No, kim jesteś? Bella? Antonin? A może to ty, Alexandrze? - spoglądał na nią badawczo.
- Nie jestem nikim z nich. - czuła się zagubiona. Nie myślała, że trudności rozpoczną się tak szybko.
- Ja wiem, że ta mała szlama jest kretynką, ale nigdy nie uwierzę w to, że przyszła sama z siebie do mnie po to, aby… uwaga… porozmawiać. - wyszczerzył swoje zęby w okropnym uśmiechu.
- No jak widać, jestem głupsza niż jestem. - nie miała za bardzo pomysłu na to, co zrobić. Czuła, że stąpa po kruchym lodzie. Lada moment Snape może posłać w jej kierunku śliczny szmaragdowy promień i cześć pieśni.
Ostatnia wypowiedź go zainteresowała. Coś mruknął a ona poczuła jakby ktoś oblał ją wiadrem ciepłej wody. Patrzył na nią z totalną obojętnością, delikatnie gładząc się po ustach długim palcem.
- Chodź. - rozkazał i odwrócił się na pięcie. Posłała Alexowi niespokojne spojrzenie, ale ten skinął jej, żeby szła za Snape'm. Musiała biec, by dotrzymać mu kroku. Minęli kilka uliczek, aż w końcu stanęli przed jakimiś obskurnymi drzwiami. Otworzył je bez problemu i wpuścił ją do środka.
Wnętrze było ponure i śmierdziało pleśnią. Ze ścian schodziły stare tapety a farba na obskurnych meblach złaziła całymi płatami. Miała ochotę uciec. Ale tak daleko zaszła…
- Siadaj. - wskazał jej fotel.
- Dlaczego?
- Dlaczego masz usiąść? Chciałem być grzeczny, Granger. - skrzywił się i pstryknął palcami. Wokół zapaliły się światła.
- Nie, dlaczego pan mnie tu przyprowadził?
- Bo jestem ciekaw, dlaczego zadałaś sobie tyle trudu, aby mnie znaleźć. - patrzył na nią badawczo. Pstryknął jeszcze raz palcami i przed nimi pojawił się dzban z kremowym piwem. Nalał do dwóch szklanek i podał jej jedną.
- Zatem słucham.
Czuła się onieśmielona, szczególnie jego zachowaniem. Nigdy nie był dla niej uprzejmy. Jego rekordem w nieobrażaniu jej był ów wieczór, kiedy razem z Harrym i Ronem go oszołomiła.
- Przyszłam porozmawiać o śmierci Dumbledore'a. - patrzył dalej obojętnie, więc postanowiła kontynuować. - Chciałabym się dowiedzieć… czy…
- Granger, zabiłem go. - jego ton był beznamiętny. Poczuła dreszcz.
- Wiem o tym. Moje pytanie brzmi: czy Dumbledore pana o to poprosił?
- Skąd to pytanie?
- Zwykła analiza, panie profesorze.
- Snape. Severus Snape. Od czerwca cię nie uczę. - mruknął, uśmiechając się krzywo. - Granger, nie wiem skąd to wiesz i na Merlina, mam nadzieję, że Potter o tym nie wie, bo jego oklumencja jest gorsza od prób wyczarowania patronusa przez Czarnego Pana, ale tak. Poprosił mnie.
- WIEDZIAŁAM! - poderwała się z fotela, strącając szklankę i rzuciła mu się na szyję, zaskakując go tym.
- ZOSTAW MNIE, GŁUPIA DZIEWUCHO!
- Wiedziałam! Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam!
- Z czego się cieszysz, kretynko?!
- Nie zdradził nas pan! Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam!
- Jakbyś nie zauważyła, nie działam już dla Zakonu. - jego słowa ją otrzeźwiły. Zamrugała.
- Podejrzewam, że tylko dlatego, że Dumbledore nie raczył nikomu powiedzieć o tym planie, prawda? Gdyby pan się zjawił w siedzibie, Szalonooki by pana zabił. - powoli odzyskiwała rezon.
- Czego chcesz?
- To znaczy?
- Po co tu tak naprawdę przyszłaś, co? - wstał, prezentując swój imponujący wzrost. Przyjrzała mu się. Nie miał urody Matta, ale ze zdumieniem zauważyła, że jego włosy lśnią i nie są tłuste. Już dawno temu zauważyła, że ich wygląd był wywołany wielogodzinnym staniem nad kociołkami uczniów, z których rzadko unosiła się czysta para. Teraz, mając całkowicie wolne od warzenia eliksirów, Snape wyglądał jak zwykły mężczyzna zbliżający się do czterdziestki. Trudno go było nazwać przystojnym – jego przeraźliwa chudość i wielki nos stanowczo nie dodawały mu urody. Jednak, po raz pierwszy w życiu, spojrzała na niego jak na człowieka. Nie przebywanie w lochach wpłynęło na niego dość pozytywnie – jego cera nie była już żółtawa, choć pod oczami wciąż skrywały się cienie. Kiedy zdejmował wierzchnią pelerynę, dojrzała także zarys jego mięśni – musiał być naprawdę nieźle wysportowany. W sumie, jakby nie patrzeć, musiał, skoro tak walczył. Drugi raz zrozumiała, że to jest zwykły człowiek – pierwszy raz miał miejsce, gdy czytała jego listy do matki Harry'ego.
- Chciałam się upewnić, że mam rację.
- Jak zwykle, Panna-Wiem-To-Wszystko musi wiedzieć wszystko.
- A przy okazji – zlekceważyła jego przytyk – powiedzieć panu, że jest choć jedna osoba w Zakonie, która jest po pana stronie.
- I co mi po tej wiedzy?
- Zawsze będzie miał się pan do kogo zwrócić, gdyby miał pan tego wszystkiego serdecznie dosyć.
- I naprawdę, Granger, uważasz, że przyszedłbym do ciebie? Szpieguję od dwudziestu lat…
-… ale zawsze miał pan po swojej stronie chociażby McGonagall. Teraz, mam wrażenie, że nawet ona uwierzyła w to, że pan jest zdrajcą.
- Może słusznie?
- Niech pan da spokój! - żachnęła się.
- GRANGER!
- Tak, wspaniale, że pan po siedmiu latach zapamiętał moje nazwisko. Brawo! - była wściekła, jednak dostrzegła jakiś dziwnie znajomy błysk w jego oku. Uśmiechnął się, tym razem nie jakby chciał jej rozerwać tętnice, lecz jak zwykły człowiek.
- Masz szczęście, dziewczyno, że byłem sam. Zazwyczaj chodzi ze mną obstawa. Swoją drogą, jak udało ci się mnie znaleźć?
- W starych „Prorokach” można wiele znaleźć, profesorze.
- Mówiłem już, że nie jestem twoim nauczycielem.
- To jak mam się zwracać?
- Wystarczy proszę pana. Na zwracanie się do mnie po imieniu jesteś, Granger, zbyt smarkata.
- Mam osiemnaście lat!
- Wiek nie ma nic do dojrzałości. A teraz, z łaski swojej, idź już. Z tego co wiem, wróciłaś do Hogwartu, więc raczej twój gryfoński tyłek powinien przebywać teraz w dormitorium. - skinęła głową i pod wpływem kolejnego impulsu podeszła do niego i przytuliła. Co prawda ryzykowała odgryzieniem głowy, ale cóż…
- Granger!
- Dziękuję. - mruknęła.
- Za co?
- Że mnie pan nie zabił – uśmiechnęła się.
- Jak zaraz nie wyjdziesz, może się to zmienić.
W trymiga się ulotniła, zatrzaskując za sobą drzwi.

środa, 22 lutego 2017

Rozdział XIV.2

- Sev! - Al wpadł do gabinetu Matta jak huragan. Marcus się niemiłosiernie skrzywił.
- Mówiłem, żebyś tak mnie nie nazywał. Szczególnie w TEJ postaci. - mruknął, przekładając na bok kolejne beznadziejne wypracowanie drugoroczniaka. Wbrew swojej naturze nie mógł już rozdawać T na prawo i lewo, dlatego dał szczeniakowi N. Niech się cieszy.
- Zgadnij, z kim przed chwilą rozmawiałem i o czym.
- Nie wiem i nie wiem? - przewrócił oczami.
- Pewna młoda i całkiem ładna Gryfonka przyszła do mnie z ciekawą teorią na temat tego, że niejaki Severus Snape wcale nie zdradził Zakonu. Co więcej – wpadła na genialną myśl, porozmawiania z samym zainteresowanym.
Matt poderwał się jak oparzony.
- IDIOTKA!
- Wiedziałeś o tym?
- W lato mówiła mi o tej swojej teorii…
- Bystra dziewczyna.
- IDIOTKA! - Matt trzasnął ręką w blat biurka. - Powiedziałem jej wtedy, że nawet jeśli ma rację, to gadając o tym głośno skazuje go…
-… Ciebie…
- … na śmierć! - Marcus był wściekły. Zaczął krążyć po swoim gabinecie, klnąc pod nosem.
- Za surowo ją oceniasz. Fakt, że przyszła z tym do mnie, a nie do Minerwy, świadczy raczej o jej rozsądku. Chce porozmawiać z Severusem, aby poznać fakty.
- Jeśli byłaby w błędzie, takie spotkanie zakończyłoby się śmiercią.
- Obaj dobrze wiemy, że nie jest w błędzie. I nie ma sensu jej oszukiwać.
- Chcesz, żebym zginął?
- Do cholery, sam mówiłeś, że wolałbyś aby lubiła prawdziwego ciebie! To najlepsza okazja do tego, żeby…
-… się zdradzić, skazać ją, ciebie i cały Zakon na śmierć.
- Siebie nie liczysz?
- Mój zgon i tak jest pewny. - skrzywił się i przysiadł na biurku. Czuł gigantyczną wściekłość. Nie mógł się zgodzić na to szaleństwo. Snape, według planu Dumbledore'a, miał być uważany za Śmierciożercę. Przez wszystkich.
Ale Dumbledore już nie żył…
Złożył przysięgę.
Ale czy to było jej łamanie?
- Musisz podjąć decyzję.
Al patrzył na niego z powagą. Ręce miał założone na piersi – tę postawę znał z czasów szkolnych, kiedy kogoś karcił.
- Co jej powiedziałeś?
- To, co powinienem.
- Czyli?
- Że nie jestem w stanie ocenić, czy Severus faktycznie zdradził. Bo nawet jeśli nie, to zrobi wszystko, aby nie wyjść z wyznaczonej dla niego roli. A to oznacza, że nawet jeśli jest po naszej stronie, może ją zabić dla przykładu. By chronić Zakon.
- I?
- Zrozumiała. Ale się zaparła, że mimo to chce zaryzykować.
- Czyli nie tyle mam podjąć decyzję, CZY się z nią zobaczyć, ale JAK ją potraktuję?
- Wiesz, że nie odpuści. I, szczerze Sev, lepiej chyba abyś faktycznie z nią szczerze pogadał. Póki nie będzie za późno. - Al poklepał go po ramieniu i wyszedł. Z niechęcią usiadł z powrotem za biurkiem. Sięgnął po kolejne wypracowanie, ale, Merlin jeden wie o czym było. Nie potrafił się skupić. Myślał o Hermionie. Dziewczyna była stanowczo za bystra. To mogło doprowadzić do tego, że zginie. Dla jej dobra, powinien pokazać jej się z najgorszej strony. Ale… pieprzone ale! Chciał, aby ich znajomość nie skończyła się w momencie końca wojny. W momencie, gdyby przeżył i mógł przestać pić Wielosokowy…
Nie przyznawał się do tego Alexowi, ale od kiedy Hermiona zaczęła z nim współpracę, zmienił podejście do swojego życia. Przede wszystkim łapał się dość często na tym, że dopuszcza myśl o przeżyciu tego gówna. Przeżycia i ujawnienia się. Odrzucenia kłamstw, do których przywykł przez tyle lat.
Coraz częściej marzył o normalności. Nie szpiegowania dla dwóch panów, braku przekrętów, zabijania i wszystkich tych cudowności, jakie zapewnili mu Voldzio i Dumbledore. Z zamierzchłej przeszłości wróciły naiwne marzenia o rodzinie. Normalnej rodzinie. Bez alkoholu. Żonie. Dzieciach… Ale jaka kobieta by go chciała?
Łudził się, że Hermiona. I, wstyd mu się było przyznać, ale bał się utracić to złudzenie. Dlatego bił się z myślami – spotkać się z nią? I co jej powiedzieć?
- Wyglądasz, jakbyś rozwiązywał tajemnicę Enigmy. - aż podskoczył na krześle, gdy usłyszał jej głos. Stała przed biurkiem, delikatnie się uśmiechając. Miała na sobie krótszą niż zazwyczaj spódniczkę i bluzkę z kuszącym dekoltem. Od Halloween diametralnie zmieniła sposób ubierania się – tak jakby tamta noc dodała jej odwagi. Nie mógł na to narzekać – mógł teraz bezczelnie podziwiać jej urodę. I choć najczęściej to podziwianie zaburzało myślenie w stylu: „Ty stary Zboku” lub „Snape, kurwa mać, to uczennica”, nie mógł nie reagować w typowo samczy sposób.
- Zastanawiałem się, jak można napisać takie gówno. - pomachał pergaminem. Parsknęła śmiechem.
- Ty się chyba uczyłeś podejścia do uczniów od Snape'a.
- Nie, dlaczego?
- Dam głowę, że on identycznie komentował nasze wypociny. - usiadła na skraju jego biurka, co spowodowało podciągnięcie się jej spódniczki do połowy uda. Poczuł gorąco. Śmieszne było to, że na uczcie wprost powiedział, że nie wie co między nimi wyniknie a ona przyjęła to jako wyzwanie. Nie, żeby mu się to nie podobało. Merlinie, byłby głupcem, gdyby uznał, że nie chce zalotów młodej i dobrze zbudowanej Gryfonki. Jednak Książę Półkrwi zawsze szczycił się zasadami, wśród których główną było nie zakochiwanie się w żadnej Gryfonce. Jedna Lily wystarczyła.
- Nie za krótka ta spódnica? - burknął, co spowodowało jedynie kpiarskie spojrzenie z jej strony. Stanowczo za dużo spędzała z nim czasu.
- Mogę następnym razem założyć habit.
- Byłby na pewno bardziej stosowny.
- Skoro tak, to… - pstryknęła palcami a jej ubranie zmieniło się w długą workowatą szatę. Parsknął śmiechem.
- Od razu lepiej. - wyszczerzył zęby. - A teraz dość pogaduszek, Minerwa dała nam duże zlecenie. - wstał od biurka i poprowadził ją do sali. Na stolikach stało ustawionych trzydzieści kociołków, w których coś bulgotało.
- Co to? - dziewczyna zmarszczyła brew i przygryzła wargę. Całym sobą walczył z tym, aby samemu jej tej wargi nie przygryźć. Wziął wdech i powoli wypuścił powietrze. Musiał się skupić i myśleć właściwym mózgiem.
- Szaleństwo Pani Black.
- Że co?!
- Tak się nazywa ten eliksir. Wynalazek Severusa. – wyszczerzył się. - Eliksir powoduje, że dana osoba krzyczy i traci zmysły przez wiele godzin aż umiera. Nazwa na cześć matki Syriusza.
- Czy chcę wiedzieć, po co to robimy?
- Stanowczo nie. - westchnął. Była taka niewinna. - Weź te notatki – machnął różdżką – i zajmij się piętnastoma kociołkami. Ja zajmę się resztą. Postępuj zgodnie ze wskazówkami napisanymi odręcznie. I uważaj, to wyjątkowo niebezpieczna mikstura, lubi wybuchać.
- Super. - jej entuzjazm spadł do zera. Machnęła na siebie różdżką i po chwili stała w zwykłym stroju roboczym. Włosy miała upięte w ciasny kok, co odsłaniało jej szyję. Bardzo ładną szyję…
Przywołał się do porządku i zabrał za eliksir. Nie kłamał, mówiąc, że jest niebezpieczny. Jeden zły ruch i koniec. Bum. Czy raczej BUUUUM! Wymyślił go stosunkowo niedawno – po powrocie Voldzia z zaświatów Dumbledore kazał mu stworzyć coś paskudnego. No to stworzył. Inspiracją był obraz mamuśki Blacka i jej wrzaski. Eliksir przypadł staremu psycholowi do gustu i stał się jego ulubionym. Minerwa go nie stosowała, jednak teraz uznała, że będzie on niezbędny. Dotarli do kryjówek rodzin Śmierciożerców i Szalonooki wpadł na genialny plan zastraszenia ich w ten oto sposób. Matt nawet tego nie skomentował – już dawno przywykł do tego, że Moody ma podobne do Śmierciożerców metody działania. A nawet gorsze, bo uważał, że działa w imię dobra.
Skończył po trzech godzinach. Zakorkował ostatnią fiolkę i ostrożnie odesłał ją do magazynu. Mógł teraz w spokoju obserwować dziewczynę. Na lekcjach zawsze zachowywała się bardzo nerwowo, co go irytowało. Dopiero w wakacje dostrzegł, że dziewczyna ma podobną manierę warzenia eliksirów do niego. Spokojne, metodyczne krojenie, perfekcjonizm – to cenił i lubił. Dlatego nie raz zawieszał wzrok na niej, kiedy krzątała się wokół kociołków. Była powolna, ale to wynikało bardziej z braku praktyki. Ten eliksir robiła pierwszy raz, więc jej ruchy w trakcie krojenia nie były automatyczne, ale mimo to pełne gracji. Było coś erotycznego w jej skupieniu – nie raz łapał się na zastanawianiu się, czy w trakcie pieszczot byłaby równie uważna i dokładna. Miał wrażenie, że tak, choć nie dałby głowy.
Kiedy ostatni kociołek był gotowy, uniosła głowę i głęboko westchnęła. Po karku spływała jej stróżka potu a twarz miała całą zaczerwienioną.
- Znowu się na mnie gapisz?
- Jak widać. - uśmiechnął się półgębkiem, co wywołało jej rumieniec.
- I co widzisz?
- Że nieźle się zmęczyłaś. - podszedł do niej tak blisko, że czuł ciepło od jej rozgrzanego ciała. Zadrżała. Przejechał palcem po jej karku, rozmazując kropelki potu. Miał ochotę przejechać po nim językiem, ale… był jej nauczycielem. Myśleć mógł. Robić nie.
Ona tymczasem zamruczała. Jak ten jej pieprzony rudy kot, Krzywołap, czy jak mu tam leci. Swoją drogą – brzydkie bydle. Choć dawało nadzieję – skoro kota brzydala przygarnęła, to może…
Nie zauważył momentu, w którym odwróciła się do niego przodem. Jej oczy pałały dziwnym blaskiem. Widział w nich głód i determinację. I to nie po raz pierwszy. Wiedział, że wystarczyłby jeden jego ruch a ona poszłaby w to wszystko w ciemno. Ale nie mógł jej wykorzystywać.
- Nie rób tego. - oparł swoje czoło o jej.
- Czego? - wychrypiała.
- Nie rozmawiaj ze Snape'm. Proszę.
- Skąd wiesz?! - odsunęła się od niego oburzona. Całą atmosferę szlag trafił. Brawo, Sev, elegancko spierdolone!
- Al u mnie był…
- Fantastycznie! Mówiłam mu, dlaczego nie przyszłam z tym do ciebie a on pierwsze co, to ci o tym mówi!
- Wiedział, że jeśli dowiem się po fakcie, to będę na ciebie wściekły. Szczególnie, gdyby Snape cię zabił.
- A jeśli nie zabije? Jeśli to pozwoli choć jedną kwestię wyjaśnić?!
- Naprawdę myślisz, że Snape utnie sobie z tobą pogawędkę? - teraz i on zrobił się wściekły. - Może zaprosi na herbatkę i opowie dlaczego jest tak jak jest?
- Nie. - nagle przestała wrzeszczeć. Wzięła uspokajający oddech i spojrzała na niego. - Wiem, że prawdopodobnie mnie przeklnie, będzie próbował zabić lub zwyczajnie zabije.
- I mówisz o tym tak spokojnie?!
- Zrozum. Ja muszę z nim porozmawiać.
- Porozmawiaj z Minerwą.
- Powie to samo co ty i Al. A ja chcę poznać prawdę. - ooo, znał ten ton. Nie raz go słyszał na szkolnym korytarzu. To był ton, który stosowała do Pottera i Weasleya w momentach, gdy nie chcieli jej posłuchać.
- Zrozum, że się o ciebie boję.
- Jestem dorosła. A ty nie jesteś ani moim ojcem, ani mężem, ani chłopakiem, ani opiekunem domu. Jest nim Alex, dlatego poszłam też z tym do niego.
- Jestem twoim nauczycielem. I ponoć przyjacielem.
- Owszem. - przysunęła się bliżej i wtuliła w niego. Modlił się w duchu, by nie wyczuła jego erekcji, która była stanowczo nie pedagogiczna.
- Nie idź.
- Dlaczego?
Odsunął ją lekko od siebie. Wpatrywał się wprost w jej oczy. I pierwszy raz, od bardzo dawna, użył legilimencji. Nie mogła tego wyczuć. Ale on chciał wiedzieć.

Była w Hogwarcie. Stała przed jego gabinetem razem z Lovegood. Kręciły się z różdżkami w pogotowiu. Nagle przybiegł Flitwick, krzycząc, że Śmierciożercy wdarli się do Hogwartu. Otworzył drzwi do jego gabinetu. Po chwili usłyszała jak coś pada na ziemię – razem z Lovegood weszły do środka. On sam stał, pośpiesznie chowając różdżkę w dłoni.
- Zemdlał. Granger, Lovegood, zajmijcie się nim. Ja idę sprawdzić co się dzieje. - warknął i wybiegł z gabinetu. Czuł jej strach. Próbowała cucić Flitwicka, dopiero Enervate podziałało. Zostawiła Lunę z profesorem i sama pobiegła na wyższe piętra, gdzie trwała walka.
Widziała jak Snape biegnie gdzieś – wyglądało to tak, jakby gonił Śmierciożerców. Otrzeźwiła ją Avada posłana w jej kierunku przez Bellę. Wdała się w walkę.
Kilkanaście minut później zauważyła Snape'a biegnącego ile sił w nogach. Coś krzyczał, pod ręką ściskał bladego Malfoya.
- Zrobiłem to, stary głupcze!!! - usłyszała, gdy przebiegali obok niej. Chciała pobiec za nimi, ale drogę zastąpił jej Greyback. Po chwili jego uwagę odwrócił Bill. Potem wszystko się rozmyło.
Bęc. Nowy obraz. Stała w Pokoju Życzeń i czytała podręcznik Księcia Półkrwi. Wokół były rozrzucone stare numery „Proroka” z zaznaczonymi fragmentami na temat Eileen Snape.
- Nie wierzę, że jesteś zły… nie wierzę…
Znowu mgła.
Wracała razem z Harrym i Ronem z pogrzebu Dumbledore'a. Ron ją obejmował a ona czuła obrzydzenie. Nie chciała by ją dotykał. Nie chciała mieć z nim nic do czynienia. Skłamała i uciekła od nich. Udała się do sali Eliksirów. Chwilę się pokręciła aż w końcu usiadła przy biurku i niepewnie zajrzała do środka. Na bok odsunęła wszystkie stare wypracowania po to, by na dnie szuflady znaleźć listy.
- Lily Evans, Londyn… - wymruczała. Czytała wszystkie po kolei. Przy niektórych się krzywiła, przy innych wybałuszała oczy ze zdumienia. Przy ostatnich dwóch zaczęła płakać. Wiedział dlaczego. Znał te listy na pamięć.

„Lily,
nigdy Ci tego nie powiedziałem wprost. Ale wiedz, że jedynym powodem, dla którego wróciłem jesteś Ty. Wiem, że kochasz Jamesa – szanuję to i nie będę między Was wchodził. Ale wiedz jedno – dołożę wszelkich starań i, jeśli taka będzie potrzeba, zginę, aby włos Wam z głowy nie spadł.
Bo mimo że mnie przez lata wykorzystywałaś – ja Cię zawsze kochałem.

Severus
Londyn, 31.10.1981 r.”


Ocknął się.
- Skończyłeś?
- Ja…
- Użyłeś legilimencji. Dlaczego?
- Chciałem…
-...dowiedzieć się, dlaczego się upieram tak przy Snapie? Już wiesz dlaczego. - opuściła głowę. - Wiem, nie powinnam była czytać jego prywatnych listów. Wiem, że gdyby się o tym dowiedział to by mnie obdarł ze skóry...
„A żebyś, kurwa, wiedziała!”
- … ale one wszystko wyjaśniają. - uśmiechnęła się smutno. - Jego początkową pogardę do mugoli, jego bycie Śmierciożercą, jego powrót…
- Ty mu współczujesz?
- Już o to kiedyś pytałeś. Nie. Nie współczuję. Po prostu rozumiem. I tylko dziwię się Zakonowi, bo wątpię abym była jedyną osobą, która o tym wie, że nie próbowali z nim nawiązać kontaktu. Tak jakby wszyscy czekali, kiedy jednak okaże się szpiegiem.
Stał oniemiały. Nigdy nie spotkał się z taką postawą. Dumbledore – jedyny człowiek, który znał jego historię od A do Z – traktował go tylko jak pionka. Nigdy nie okazał zrozumienia. Czuł złość – nie powinna była dotykać jego rzeczy, ale… ona malała po tych słowach. Patrzył na nią i widział, że nie mówiła tego pod publiczkę. Ona naprawdę tak myślała.
Impulsywnie przyciągnął ją do siebie. Zdziwiona, nie stawiała oporu. Przyłożył swoje usta do jej i powoli, jakby czekając na zachętę, zaczął ją całować. Delikatnie. Niepewnie. Z dziwnym pragnieniem. Wdzięcznością. Tak wiele chciał jej przekazać.
Odpowiedziała mu tym samym. Nie odsunęła się – zaprosiła do dalszych pieszczot. Otworzyła się przed nim, wpuszczając jego język do środka. A on czuł, że zaraz coś w nim pęknie. Lada moment.
Nawet nie zauważył, że ich twarze zrobiły się mokre od jego łez a pocałunek zmienił w przyciskanie dziewczyny do siebie. Trzymał ją w ramionach, modląc się o to, by nigdy nigdzie nie odeszła.
- Już, spokojnie… - poczuł, jak głaszcze go po plecach. Wzdrygnął się, ale po chwili uspokoił. Czuł palący wstyd za to, że się rozkleił.
- Ja… Hermiono, bo…
- Cii… już nie nic nie mów.

wtorek, 21 lutego 2017

Rozdział XIV.1

Wracała do Wieży Gryffindoru zarumieniona od wina i emocji. Matt poświęcił jej całą swoją uwagę – rozmawiali, pili wino, tańczyli… Czuła się lekko. Nie myślała, że ją przeprosi, ba, nawet na to nie liczyła. Idąc na bal chciała bardziej pokazać sobie, że potrafi być inna, że umie wyjść ze swojej skorupy. Udało się!
- Hermiona? - idąc korytarzem na siódmym piętrze usłyszała za sobą głos Ginny. Odwróciła się. Ruda wybałuszała oczy ze zdumiona.
- Hej Ginny. - uśmiechnęła się do dziewczyny i razem podeszły do portretu Grubej Damy.
- Hasło?
- Odwaga i męstwo to siła człowieka. - rzuciły zgodnie. Dama uśmiechnęła się i odskoczyła do przodu przepuszczając je. Pokój Wspólny był pusty – większość Gryfonów już dawno była w łóżkach. Dochodziła czwarta rano a mimo tego Hermiona czuła się pełna energii. Miała zamiar pójść do sypialni po zadania domowe, ale Ginny złapała ją za rękę.
- Co?
- Znowu chciałaś uciec! - Ruda założyła ręce na piersi i spojrzała na nią srogo. Przez sekundę Hermiona miała wrażenie jakby rozmawiała z jej matką.
- Jest czwarta rano…
- Nigdy nie masz dla mnie czasu! Unikasz mnie! - Ginny kopnęła mocno w najbliższy fotel.
- To nie tak…
- A jak?! Od miesięcy nie rozmawiałyśmy normalnie, ciągle jesteś zajęta!
- Tak, Ginny, zajęta! Uwierz mi, że nie spędzam tego czasu na zabawie!
- A dzisiaj?
- Co: dzisiaj?
- Wielce miałaś plany na wieczór a znienacka przyszłaś na zabawę! Mnie wcisnęłaś pierwszą-lepszą wymówkę a potem zakradłaś się cichaczem! - Ruda była czerwona na twarzy a po jej policzkach płynęły łzy. - Jaką krzywdę ci zrobiłam, że nie jesteś w stanie poświęcić mi nawet pięciu minut?!
- NIE TY TYLKO TWÓJ BRAT IDIOTA! - Hermiona chwyciła się za usta. Stały obie w milczeniu, mierząc się wzrokiem.
- Że co? - głos Ginny był dziwnie spokojny. Granger usiadła na fotelu i schowała twarz w dłonie.
- To, co słyszałaś. - westchnęła ciężko. Po dobrym humorze nie pozostał nawet ślad.
- Co się stało? -  Ginny usiadła przy niej i objęła ją ramieniem. Sama nie wiedziała kiedy, ale opowiedziała Rudej wszystko – atak Rona, opiekę Matta, atak Snape'a, kłótnię w urodziny... Weasleyówna tylko robiła coraz większe oczy i co jakiś czas przerywała: „Że co?!”. Przy wątku o weselu nagle wstała i zaczęła kląć tak, że Fred i George śmiało mogliby się od niej uczyć. W końcu usiadła i spojrzała w jej twarz.
- I czemu, idiotko, wcześniej do mnie nie przyszłaś?
- Nie byłam w stanie. Wiem, że to nie twoja wina, ale… nie miałam ochoty o tym rozmawiać.
- A Matt?
- On o wszystkim wiedział i o nic nie pytał. Po prostu był, kpił i zachowywał się normalnie. Nie musiałam jeszcze raz przechodzić przez to samo poprzez opowiadanie. - transmutowała jakieś połamane pióro w chusteczkę i wydmuchała nos. Czuła się lepiej. Ginny zwinęła pięść i oparła o nią brodę.
- Jedno mnie tylko zastanawia. - mruknęła Ruda. - Dlaczego Snape cię nie zabił?
- Mam pewną… teorię. - Hermiona rozejrzała się pośpiesznie wokół siebie. - Posłuchaj…
Opowiedziała jej o wszystkich podejrzeniach. Wyjaśniła sprawę horkruksów, opowiedziała o tym jak wyglądała wyprawa Harrego. W trakcie mówienia czuła, jak wszystko jej się układa w głowie.
- Czekaj, z tego co mówisz, wynika, że Dumbledore to wszystko zaplanował? - Ginny była podekscytowana. Hermiona czuła wypieki na policzkach.
- Tak, bo skoro nie zostało mu i tak wiele życia…
- Ale niby dlaczego? Przecież nie był chory ani nic….
- Sęk w tym, że był. - starsza dziewczyna poderwała się rozentuzjazmowana. - Jego ręka, pamiętasz? Musiała ją trafić jakaś paskudna klątwa. A co za tym idzie…
-… Snape nikogo nie zabił, lecz jedynie wykonał rozkaz! Słuchaj, dlaczego nie powiesz o tym komuś z Zakonu? McGonagall? Czy chociażby Mattowi?
- Matt mnie wyśmiał, uznając, że jestem naiwna. Ale ja wiem swoje.
- Powinnaś o tym komuś powiedzieć.
- Nie mam komu, Ginny. - bawiła się skrawkiem sukienki. - Wszyscy będą reagowali tak samo. A jeśli nawet nie, to… jeśli mam rację, mogę Snape'a narazić na niebezpieczeństwo. Matt zwrócił mi na to uwagę – dodała, kiedy zauważyła zdumiony wzrok Rudej – skoro ja na to wpadłam, to równie dobrze może Voldemort. A wtedy Snape jest martwy.
- Może powinnaś porozmawiać z nim samym?
- Niby jak? Nikt z Zakonu się do niego nie odzywa a ostatnim razem Snape próbował mnie zabić. Jeśli się mylę, skażę się jedynie na bezsensowną śmierć.
- Zaryzykuj.
- Jak?
- Przez Ala. Przecież ponoć szpieguje Śmierciożerców, musi wiedzieć jak w bezpieczny sposób się skontaktować ze Snapem.
Hermiona zastanowiła się przez chwilę. To był jakiś pomysł i to wcale nie taki głupi. Pytanie tylko, czy Al jej pomoże.
- Będę musiała mu o tym opowiedzieć… a nie wiem jak zareaguje…
- Od kiedy stałaś się taka puchońska?
- Od kiedy o mało nie umarłam. - wstała i otrzepała suknię. - Pora spać, pomyślę nad tym.

poniedziałek, 20 lutego 2017

Rozdział XIII.4

- Idziesz? - Ginny wparowała do dormitorium siódmoklasistek bez pukania. Lavender i Parvati właśnie dopieszczały swoje stroje. Blondynka postanowiła przebrać się za mugolską Królową Śniegu, natomiast Parvati dość dobrze wyglądała w przebraniu kobiety-kota. Ginny z kolei była ubrana w pokrwawione malowniczo szaty a bok jej twarzy wyglądał tak, jakby ktoś go wygryzł. Hermiona spojrzała na nią znad książki.
- Uroczo wyglądasz. - wyszczerzyła zęby.
- Dzięki, starałam się. A ty czemu nie przebrana?
- Bo nigdzie się nie wybieram. Planuję relaks w towarzystwie książki – Hermiona z powrotem przeniosła wzrok na czytany tekst.
- Chyba żartujesz! Dziś Noc Duchów, dzień w którym należy się bawić…
-… i w którym 16 lat temu zginęli rodzice Harry'ego. Trochę kiepska okazja do świętowania jak dla mnie.
- Nie przesadzaj! Już, przebieraj się!
Hermiona westchnęła, zaznaczyła fragment książki, w którym była i odłożyła ją na bok. Usiadła i spojrzała z powagą na Rudą.
- Ginny, nigdzie się nie wybieram. Wybacz, jeśli to ci psuje plany, ale po prostu nie mam na to najmniejszej ochoty. Chcę odpocząć, to tak trudno pojąć?
- Nie, ale…
- Zostaw ją. - Lavender przejechała błyszczykiem po ustach i odwróciła się do Weasleyówny. - Wiesz doskonale, że Hermiona nie jest rozrywkowa. Nie ma co ją zmuszać, skoro i tak by cały wieczór spędziła przy stole, czytając ukradkowo książkę. My idziemy, we trójkę będziemy się świetnie bawić!
- No właśnie! - Parvati również odwróciła się od lustra, przy którym domalowywała sobie kocie wąsy. - Hermiona ma po prostu inne poczucie zabawy niż my. Idziemy! - zakomenderowała, wyprowadzając swoją przyjaciółkę i Ginny. Ruda nie oponowała a Hermiona z ulgą przyjęła błogą ciszę.
Powszechna jest teoria, w której zakłada się niemożność transmutowania przedmiotów, zwierząt i osób poddanych działaniu zaklęć i klątw czarnomagicznych. Jednakże rzadko wspomina się o wyjątkach, które dopuszczają pewne modyfikacje mimo wcześniej użytych zaklęć z zakresu czarnej magii. Wśród nich zalicza się przede wszystkim znamiona i znaki powstałe w wyniku rzucenia czarnomagicznej klątwy lub zawiązania się czarnomagicznej więzi w relacji Pan-Sługa. W takich wypadkach można nie tylko dokonywać transmutacji poszczególnych osób i przedmiotów, lecz także całkowicie zakamuflować istniejące znamię. Wynika to z naturalnej potrzeby ukrywania zaklęć czarnoma...
Hermiona nagle przerwała czytanie. Jak to było? „Wiesz doskonale, że Hermiona nie jest rozrywkowa”. Gryfonka nagle zatrzasnęła książkę i zerwała się z łóżka rozjuszona.
- No tak, Granger to tylko kujonica, która się mądrzy! - warknęła, znienacka wściekła. Nie wiedziała dlaczego tak ją to wyprowadziło z równowagi. Znienacka poczuła wszystkie emocje ostatnich tygodni. Brak prezentu od rodziców, bo mieli wymazaną pamięć. Brak odzewu Rona. Wyrzucenie przez Matta, mimo że nie miała złych intencji. Obojętność i osamotnienie. Plus traktowanie jej jakby była czymś zarażona, skoro się uczy. Bo Hermiona tylko to potrafi, prawda? Kuć i zdobywać punkty!
- Hermiony się nie bierze, kurwa, pod uwagę, bo ona i tak się nie potrafi bawić! - kopnęła wściekle w ramę łóżka i rzuciła spojrzenie w lustro. Wyglądała tak jak zawsze – szkolny mundurek wyglądał jak spod igły. Do tego rozczochrane włosy i brak makijażu. Totalna przeciętność – nic dziwnego, że każdy ją olewał. Przez te lata była znana głównie jako przyjaciółka TEGO Pottera i Panna-Wiem-To-Wszystko. Nic ponadto. Zero kobiecości. Zero rozrywki. Po prostu – Panna Nikt!
Wściekła, podjęła decyzję. A właśnie, że im pokaże, że jest kimś! Nie będzie dłużej szarą myszką, o nie! I pójdzie na zabawę, choćby nie wie co!
Po chwili zastanowienia, postanowiła przebrać się za to, kim właśnie nigdy nie była – za atrakcyjną dziewczynę, która NIE jest kujonką. Z szafy wyciągnęła obcisłą niebieską sukienkę – ostatni prezent od mamy, która wręczyła jej tuż po powrocie do domu. Zanim Hermiona zmodyfikowała jej i tacie pamięć.
- Córeczko, musisz w końcu dostrzec w sobie kobietę. Wiem, że zawsze wpajaliśmy ci, że wiedza jest najważniejsza, ale uwierz mi… nic tak nie poprawia humoru kobiecie jak to, że od czasu do czasu poczuje się wyjątkowo piękna. - pamiętała jak dziś słowa matki. Najwyższa pora było wcielić je w życie. Zdeterminowana, przebrała się, sięgnęła po kosmetyki i usiadła przed lustrem. Koniec ze starą Hermioną. Koniec!

***
- Mówię ci, Al, po raz setny, że tego nie zrobię!
Siedział przy stole nauczycielskim, z jednej strony mając upominającą go co chwilę Minerwę a z drugiej gderającego Ala. Miał wrażenie, że właśnie tak by wyglądało jego życie, gdyby jego rodzice byli normalni i żywi.
- Naprawdę, zachowałeś się skandalicznie!
- Zachowałem się tak, jak powinienem był. To moja uczennica.
- No właśnie! Zachowałeś się dokładnie tak, jak zawsze obiecywałeś, że się nie zachowasz! - Al nie dawał za wygraną. - To były jej urodziny, do cholery! Wyrzuciłeś ją w sytuacji, gdy została całkowicie sama. Bez rodziców. Bez przyjaciół. O ile pamiętam, gdy ciebie coś takiego spotkało, miałeś wszystkim to za złe i wybrałeś najgorszą z możliwych opcji.
- Ona nie jest mną! Jest zbyt wielkim molem książkowym, aby zostać Śmierciożercą!
- O ile mnie pamięć nie myli – Minerwa wymachiwała w jego kierunku pomidorem nabitym na widelec – ty również przesiadywałeś non stop w książkach. I nie mów mi, że Hermiona jest inna i że nigdy nie czytała na temat czarnej magii, bo obydwoje wiemy, że tak nie jest!
- Już dobrze! - warknął, sięgając po puchar z winem. - Przeproszę ją, zadowoleni?!
- Mniej więcej. - prychnęła Minerwa. - Radzę ci to zrobić jeszcze dzisiaj.
- Wiesz doskonale, że ona się nie pojawi na uczcie. - Matt niechętnie wyobraził sobie dziewczynę siedzącą samotnie w Wieży Gryffindoru, zasłoniętą grubą księgą. Ten obraz aż nazbyt mu przypominał o tym, jak wyglądało jego życie w jej wieku. -To zbyt wielki mol, zazwyczaj Potter i Weasley ją wyciągali.
- Nie byłbym tego taki pewien. - Alex wycelował widelcem w koniec Wielkiej Sali, gdzie przez otwarte drzwi wśliznęło się kilku spóźnialskich. Wśród nich znajdowała się dziewczyna w dopasowanej niebieskiej sukience, dopasowanej kolorystycznie masce na twarzy i z brązowymi włosami. Dziewczyna przeszła pewnym krokiem aż do stołu Gryfonów i usiadła z boku.
- To nie ona. - Marcus prychnął i upił kolejny łyk. - W życiu by się tak nie ubrała.
- Ty chyba jesteś ślepy!- Minerwa trzasnęła sztućcami o talerz.
- O co ci..
- Od śmierci Albusa bardzo się zmieniła. Wiele od czerwca przeszła, w tym znoszenie twoich humorów. Naprawdę nie zauważyłeś, że to już nie jest to dziecko, które tu przyszło sześć lat temu?
Matt zmełł przekleństwo i niechętnie rzucił okiem na stół Gryfonów. Tak naprawdę wiedział, że dziewczyna w niebieskiej sukience to Hermiona, ale jakaś część mózgu broniła się przed tą informacją. Głównie dlatego, że dziewczyna wyglądała naprawdę kusząco. Jednak słowa Minerwy go zaciekawiły. Faktycznie, jakby się temu przyjrzeć, Granger już nie była taka jak kiedyś. Zniknęła przemądrzała smarkula a na jej miejsce pojawiła się młoda kobieta z uporem w oczach. Dziecięcość została zastąpiona przez dojrzałość, wynikającą z serii trudnych przeżyć, jakich doświadczyła przez wiele tygodni. A na koniec, musiało to zwieńczyć jego odtrącenie. Niechętnie to przyznawał, ale od paru tygodni bił się z myślami, czy ją przeprosić za swoje zachowanie. Nie zrobił tego tylko dlatego, że był święcie przekonany o tym, że wybrał mniejsze zło. Jak widać nie.
Nie zdążył się tą myślą podzielić z Alem i Minerwą, ponieważ ta ostatnia dała sygnał do zakończenia uczty i zamienienia jej w małpi gaj. Czyli stoły pod ściany, muzyka i „tańcząca” młodzież, która bardziej przypominała pawiany w zoo niż istoty ludzkie.
- Idź do niej! - Al nie odpuszczał i popchnął go w kierunku Gryfonki, która kręciła się w tłumie, rozmawiając z różnymi osobami. Nie zdążył spiorunować go wzrokiem, gdy ten się oddalił w kierunku Sinistry. Na nieszczęście, Alex pchnął go dokładnie w chwili, gdy Hermiona przechodziła obok.
- Przepraszam – mruknął. Dziewczyna zatrzymała się na sekundę.
- Dobry wieczór, profesorze. - głos dziewczyny był spokojny. Maska skutecznie ukrywała jej wszelkie emocje.
- Byłem przekonany, że cię tu nie zobaczę – mruknął, kiwając na kelnera. - Dwie lampki wina, proszę.
- Białe czy czerwone?
- Czerwone. - gdy kelner odszedł, zwrócił się ponownie do Hermiony. - Zaskoczyłaś mnie.
- Bo, jak przyszło na kujona, powinnam teraz siedzieć i czytać w swojej wieży?
- Mniej więcej.
- Widzi pan – uśmiechnęła się delikatnie – postanowiłam przebrać się za bardziej rozrywkową wersję siebie. I nawet mi się ona podoba. - przyjęła kieliszek z lekkim skinieniem głowy i upiła łyk. Obserwował ją, czując się dziwnie. Z reguły to on się ukrywał za kurtyną długich czarnych włosów, skutecznie maskując emocje. Teraz nie miał takiej możliwości i czuł się jak robak pod lupą badacza.
- Muszę przyznać, że ta wersja ci pasuje. Wyglądasz pięknie.
- Znowu gra w uwodzenie, panie profesorze? - zadrwiła, upijając kolejny łyk wina. Zmarszczył brew. Nie najlepiej szła ta rozmowa, a nie przywykł do sytuacji, w których nie on był panem.
- Nie, Hermiono. - spojrzał jej prosto w oczy, modląc się w duchu o to, by nie dostrzegła w nich jego samego. - Tym razem żadna gra, tylko szczery komplement.
- Dziękuję, panie profesorze.
- Na Merlina, mogłabyś z tym skończyć?
- Z czym?
- Z tym „panie profesorze”.
- Sam pan kazał mi się tak do siebie zwracać. - uśmiechnęła się lekko i odstawiła kieliszek na bok. Matt odruchowo przywołał kolejnego kelnera, który dolał wina.
- Ale już nie chcę.
- Dlaczego? Odchodzi pan?
- Nie… - westchnął i potarł grzbiet nosa. Czuł rosnącą irytację. - Przepraszam cię za to, co się stało w twoje urodziny, dobrze?
- Ależ nie musi pan przepraszać. - machnęła nonszalancko ręką. - Otworzył mi pan wtedy oczy na parę spraw. Wręcz powinnam za to podziękować. Dobrze jest sobie uświadomić, że można polegać tylko na sobie. Miał pan rację – pora dorosnąć.
- Hermiono…
- Panno Granger. - poprawiła go i odsunęła się lekko. Jej oczy wyglądające zza maski były skute lodem. - Dla pana, profesorze, jestem tylko panną Granger. Irytującą Gryfonką, którą na nasze nieszczęście musi pan znosić na lekcjach Eliksirów oraz przy produkcji wywarów dla Zakonu. Nic poza tym.
- POSŁUCHAJ MNIE! - ryknął, chwytając ją za ramię. Ta gwałtowność ją zaskoczyła, dzięki czemu nie uciekła. Przysunął ją bliżej siebie i nachylił się do ucha. - Słuchaj, przepraszam, naprawdę szczerze przepraszam. Zachowałem się jak skurwiel, wiem o tym, ale po prostu… poczułem się cholernie źle. Tak jakbym był tylko substytutem twoich przyjaciela. I to kogo? Weasleya, od którego sam cię musiałem ratować, który cię skrzywdził bardziej niż ktokolwiek inny! A ty za nim tęsknisz!
- Czyżby zazdrość? - prychnęła – Co pana to tak naprawdę obchodzi?
- Dużo, do cholery! - warknął, chwycił za rękę i zaciągnął w ciemniejszy kąt Wielkiej Sali.
- Niech mnie pan puści! - szarpnęła się, ale wzmocnił uścisk. Puścił ją dopiero, gdy był pewien, że mogą swobodnie porozmawiać.
- Hermiono, posłuchaj, ja…
- Czego pan chce?!
- Posłuchaj…
- Nie! Nie chcę znowu być tak potraktowana!
- GRANGER, DO CHOLERY, ZAMKNIJ SIĘ! - ryknął. Jej mina była teraz piękna – od jego wybuchu rozdziawiła usta tak, że układały się w idealne „O”. - PRZEPRASZAM. Byłem i jestem dupkiem z natury, szczególnie, gdy się czegoś boję!
- Ale, dlaczego…
- BO CIĘ LUBIĘ, KRETYNKO! - w tej chwili czuł, że jest całkowicie inaczej i miał wielką ochotę odjąć jej z dwieście punktów i uraczyć  miesięcznym szlabanem. Dlaczego musiała mu się podobać ta małolata? Ze starszymi kobietami poszłoby łatwiej.
Na szczęście jego wyznanie całkowicie odebrało jej mowę. Co więcej – tuż na krawędzi maski zauważył mały rumieniec. Dobrze. Peszyła się. Czyli sytuacja nie jest całkowicie przegrana. A przynajmniej miał taką nadzieję.
- Niech pan sobie daruje. - niestety, dziewczyna szybko odzyskała rezon. Wyprostowała się, poprawiła sukienkę i zadarła lekko głowę. Znał tę postawę – przez lata ją obserwował i wiedział, że Panna-Wiem-To-Wszystko zaparła się teraz na coś jak kozioł w kapuście. - Mam dość tych głupich gierek. Już to słyszałam. „Lubię cię, Hermiono” a następnie, że to nic nie znaczy. Manipuluje mną pan, choć nie wiem w jakim celu.
- Nie manipuluję. Po prostu… - zawahał się, przygryzając wargę. Westchnął ciężko i przeczesał odruchowo włosy. Przeklęty Potter i jego zaraźliwy nawyk! - Słuchaj, polubiłem cię przez lato. Naprawdę. Tylko jest mały szkopuł, że ja nie mam prawa nikogo lubić. Nie jestem cudownym miłym facetem, choć takie sprawiam pozory…
-… ciekawe gdzie i kiedy…
- I naprawdę walczę sam ze sobą. Nie chcę cię oszukiwać, a będąc bliżej, będę do tego zmuszony. Lubię cię, do cholery, ale jest to nieodpowiednie. Pomijając kwestie relacji nauczyciel-uczennica, zachodzi tu więcej…
- Byłeś Śmierciożercą, prawda?
- Co?
- Skojarzyłam fakty. Zresztą… Ron w dniu wesela… tuż przed tym, jak… - machnęła na siebie ręką. - Rzucił, że jesteś Śmierciożercą i żebym na ciebie uważała.
- Cóż za ironia.
- Tak czy nie?
- Co: tak czy nie?
- Byłeś?
Zaklął w duchu. W życiorysie Matthew Marcusa nie miało być wątku Śmierciożercy, ale… nie chciał jej oszukiwać. A to by był jakiś most pomiędzy jego obecnym a faktycznym ja.
Spojrzał na nią, jednocześnie żałując, że nie może powiedzieć jej prawdy. Stała przed nim zarumieniona od emocji i wina, wpatrująca się czujnie w jego-niejego twarz. Czekała, pogodzona z każdą z możliwych odpowiedzi. Zastanawiał się, czy tak samo podeszłaby do jego prawdziwej postaci.
- Nie, nie byłem Śmierciożercą. - kłamstwo jak zwykle wypłynęło gładko z jego ust. - A jak sama doskonale wiesz, Weasley dzieli świat na dobrych ludzi i na Śmierciożerców.
- To niestety prawda. Więc na czym stoimy?
- Na podłodze, jeśli mnie wzrok nie myli.
- Pytam o nas. - prychnęła jak wściekła kotka, odsuwając włosy z twarzy. Już miał warknąć, że nie ma żadnych „nas”, ale ona położyła mu palec na ustach. Poczuł mimowolny dreszcz. - Mówiłeś, że chcesz mnie przeprosić. Rozumiem i przyjmuję, szczególnie, że wyjaśniłeś swoje motywy. Teraz tylko pytam o to, co dalej. Gdy mnie wyrzucałeś, uważałeś, że mamy być tylko uczennicą i nauczycielem. Czego chcesz teraz?
Przyjrzał jej się uważnie, zastanawiając się głęboko nad tym pytaniem. Wokół krążyli uczniowie, śmiejąc się i tańcząc w takt muzyki. Był jej nauczycielem. Był szpiegiem. Był Severusem Snape'm. O dwóch z trzech wymienionych rzeczy ona nie wiedziała. Czy może ją skazywać na coś takiego? Nie chodzi o romans – niebezpieczeństwo groziło jej nawet w chwili, gdyby się wyłącznie przyjaźnili. Jest młoda i piekielnie inteligentna. A zarazem jeszcze naiwna i niewinna, co go momentami bawiło. Jednak skoro powiedział: „A” i postanowił ją przeprosić, pora powiedzieć: „B”.
Rozejrzał się wokół i nachylił się w jej kierunku tak, że jego usta znalazły się tuż przy jej uchu. Zauważył jej przyśpieszony oddech. Przymknął oczy.
- Chcę wrócić do tego, co było w wakacje. Szczerze, mam dość rozmawiania tylko z Alem i Minerwą, którzy traktują mnie jak swoje dziecko. Nie chcę się zastanawiać i definiować, czy to tylko znajomość, przyjaźń czy coś więcej. Czas pokaże, dobrze?
W odpowiedzi wyczuł, jak jej ręce oplatają go w pasie a jej pierś przyciska się do jego torsu. Czuł jej cholerne ciepło. Pierwszy raz zauważył, jak bardzo różniła się od Lily. Przytulanki z Evans były zawsze bezpłciowe, przynajmniej z jej strony. Ot – był jej pluszowym misiem. Teraz czuł, jak ciepło Hermiony spływa po nim jak balsam, kojąc nerwy.
- W porządku. - mruknęła, przyciśnięta do jego ramienia. Pogładził ją po głowie i odsunął się.
- Dobra, to może skończymy z tym melodramatem i się nieco zabawimy?

niedziela, 19 lutego 2017

Rozdział XIII.3

Patrzył tępo na drzwi, czując dziwne pomieszanie złości i dumy. Złość za to, że tak ją potraktował. Dumę, ponieważ wiedział, że tak będzie najlepiej.
Usiadł na fotelu i schował twarz w dłoniach. Czuł się podle. Ale wiedział, że nie mógł postąpić inaczej. Lepiej to uciąć teraz, kiedy jeszcze mu nie zależy. I tak już boleśnie odczuwał obecność tej dziewczyny w swoim życiu. Stał się bardziej rozkojarzony, wystawiał się na pośmiewisko jak przez ostatnie dni i przede wszystkim, czuł złudne szczęście. Złudne, ponieważ doskonale wiedział, że jedyne co jej się w nim podoba to aparycja durnego mugola. Przez sześć lat nauczania jej ani razu nie zobaczył takich spojrzeń jak przez ostatnie tygodnie.
- Trudno patrzeć z miłością na zrzędliwego nietoperza. - mruknął i przywołał z szafki butelkę Ognistej. Odkorkował i pociągnął długi łyk. Po chwili rozkoszne ciepło rozpłynęło się po całym ciele. Nie myśleć o niej. To najlepsze co może zrobić. Wrócić do tego co było. Ona-uczennica, on-nauczyciel. I tyle. I nie, nie może rozpamiętywać tego jak się bawili na weselu. Bawiła się z nim tylko dlatego, że Weasley okazał się dupkiem. Nie może wspominać smaku jej ust, ponieważ pocałowała go z tego samego powodu. Koniec. Najwyższa pora wziąć się w garść, Severusie. I wrócić do tego, co potrafisz najlepiej – bycie szpiegiem doskonałym. Tylko, że jakoś go to zajęcie przestało fascynować. Coraz trudniej żyło mu się na usługach dwóch panów. I szczerze – powoli miał w nosie to, kto wygra. Byleby się to w końcu skończyło.
***
Tygodnie mijały jak szalone. Hermiona powoli przyzwyczajała się do nowej rzeczywistości, w której była praktycznie całkiem sama. Unikała Ginny na setki sposobów i najczęściej zaszywała się w bibliotece.
Hogwart nie był już taki jak kiedyś. Każdego dnia w życie wchodził nowy dekret edukacyjny, który coraz bardziej ograniczał swobodę mieszkańców zamku. I, choć McGonagall dwoiła się i troiła, ciężko było obejść niektóre przepisy. Praktyki z Marcusem również nie zaliczały się do przyjemnych. Od czasu, gdy wyrzucił ją z gabinetu, głównie milczeli. Najczęściej traktował ją jak powietrze, dlatego starała się zawsze skończyć swój przydział najwcześniej jak to możliwe i uciec z lochów. Biorąc to wszystko pod uwagę, ciężko było uwierzyć, że to ta sama szkoła, do której chodziła przez ostatnie sześć lat. 
- Dzień dobry! - do klasy wparował Alexander i uśmiechnął się promiennie do zgromadzonych. A była ich zaledwie czwórka: ona, Lavender, Parvati i Neville. Do tego oraz do wystroju sali, nie potrafiła się przyzwyczaić. W zeszłym roku, gdy urzędował tu Snape, na ścianach widniało wiele przerażających obrazów.  Teraz zostały zastąpione twarzami Śmierciożerców, wśród których znajdował się sam Alexander oraz Snape. - Miło mi was widzieć ponownie na zajęciach. Jak wiecie doskonale, przez ostatnie dwa miesiące staraliśmy się wyrównać nieco wasz poziom i nadgonić braki. Każdy z waszych poprzednich nauczycieli kładł nacisk na zupełnie inne kwestie, lecz żaden z nich, no… może z wyjątkiem profesora Lupina, nie doprowadził swojego materiału do końca. Z radością mogę wam dziś oznajmić, że skończyliśmy ten żmudny proces, który i tak trwał dłużej, niż zakładałem. Oczywiście wiele pracy będziecie musieli jeszcze włożyć sami, ale wierzę w to, że dacie sobie radę. Dziś zaczynamy w końcu materiał przeznaczony dla ostatniego rocznika podstawowej magicznej edukacji. - Alexander nieco spochmurniał, machnął różdżką na tablicę, na której pojawił się temat: „Pierwsza wojna Voldemorta – przyczyny”. Neville pisnął, Lavender zatkała sobie usta a Hermiona wyprostowała się, mile zaskoczona. Dotychczas przez nikt nie chciał z nimi rozmawiać na temat tego, co wydarzyło się dwadzieścia lat temu. Oprócz powszechnie znanych faktów, jak upadek Voldemorta i przeżycie Harry'ego, niewielu z nich znało więcej informacji. Hermiona też miała problem z dotarciem do nich – ponoć istniała tylko jedna książka rzetelnie opisująca cały przebieg poprzedniej wojny. I, co najgorsze, książka była całkowicie niedostępna.
- Wiem, moi drodzy, że to nie Historia Magii. Ale wiem również, że profesor Binns nigdy z wami tego nie omówi. A to jest piekielnie ważne abyście wiedzieli jak to wyglądało ostatnim razem. Część z was, jak Neville czy Hermiona, mogli co nieco słyszeć na ten temat. Jednak uwierzcie mi – wszystko co słyszeliście jest NICZYM, w porównaniu do tego co faktycznie się wówczas działo. Dlatego przez najbliższe dwa miesiące chciałbym, abyśmy razem przerobili historię pierwszej wojny. Uprzedzam was jednak – Al przysiadł na swoim biurku i spojrzał na nich z powagą – to nie będą peany na cześć Dumbledore'a i „naszej strony”. Jako weteran i obecny członek Zakonu, opowiem wam z całą brutalnością do czego dopuszczały się obie strony.
- A co jeśli ktoś nie chce tego słuchać?! - Hermiona zerknęła na Lavender, która ze łzami w oczach wpatrywała się w Fillmana.
- Drzwi tej klasy, panno Brown, są zawsze otwarte. Nikt pani do tego nie zmusi. Jeśli jednak uważa pani, że to jest za dużo na pani wrażliwość, szczerze wątpię, aby dała pani radę faktycznie obronić siebie lub swoich bliskich. Nie da się bowiem walczyć używając jedynie nieszkodliwej na dłuższą metę Drętwoty czy Rozbrajacza. Nie. Musicie zrozumieć, że nawet walcząc po stronie dobra, będziecie nie raz i nie dwa zmuszeni do tego, by użyć zaklęć, za które będziecie się potem nienawidzili. - podrapał się po policzku, na którym widniał już kilkudniowy zarost. - To nie jest tak, że jeśli nie należycie do Zakonu, to nie bierzecie udziału w wojnie. Nie. Dziś każdy z nas jest w gigantycznym zagrożeniu chociażby z tego powodu, że się jawnie nie opowiedział za Czarnym Panem. On działa w prosty sposób: jesteście ze mną lub przeciwko mnie. Nie ma tu miejsca na szarości czy neutralność. Każde z was, lada moment, gdy tylko wyjdziecie zza tych murów, stanie przed koniecznością obrony swoich bliskich. Lada moment wkroczycie w prawdziwe dorosłe życie. I, niech Merlin dopomoże, weźmiecie ślub, będziecie mieć dzieci. Nikt z nas nie jest w stanie powiedzieć wam, że ta wojna skończy się przed tymi wydarzeniami. Nikt też nie powie wam na sto procent, kto w tej wojnie będzie zwycięzcą. Dlatego naprawdę radzę wam zacisnąć zęby,dorosnąć i dla dobra siebie i swoich bliskich: posłuchać tego, co będę wam wykładał.
Po tej przemowie w klasie zapanowała cisza. Lavender nerwowo ocierała oczy, ale nie wstała z miejsca. Fillman rozejrzał się po ich twarzach, jakby sprawdzając ich wytrzymałość.
- Rozumiem, że jednak wszyscy postanawiacie zostać? W takim razie zaczynajmy. Kto mi powie, kiedy tak naprawdę Tom Riddle przyjął nowe nazwisko i popełnił pierwsze morderstwo?
Ręka Hermiony momentalnie wystrzeliła w górę.
- Hermiono?
- Było to pod koniec jego piątego roku, kiedy wypuścił bazyliszka z Komnaty Tajemnic. Wówczas została zamordowana uczennica Ravenclawu, Marta Figerpie, znana obecnie jako Jęcząca Marta. Jeśli jednak chodzi o bezpośrednie morderstwo… miało to miejsce niewiele później, w wakacje przed szóstym rokiem. Wówczas zamordował swojego ojca. Uniknął kary, ponieważ całą winę zrzucił na swego wuja, Morfina Gaunta, wielokrotnie karanego za znęcanie się nad mugolami. - powiedziała gładko, choć w środku czuła wielki niesmak. Gdy Harry opowiadał jej i Ronowi to, co zobaczył w myślodsiewni Dumbledore'a, miała wrażenie, że zwymiotuje. - Nowe nazwisko przyjął tuż po tym drugim wydarzeniu, chcąc tym samym całkowicie odciąć się od mugolskich korzeni.
- Doskonale, Gryffindor zyskuje 20 pkt. Jak sami zatem widzicie…
Lekcja była dość interesująca. Oprócz znanych jej dzięki Harry'emu faktów, dowiedziała się wiele na temat tego, w jaki sposób Voldemort poszerzał swoje horyzonty, jeśli chodzi o czarną magię. Nawet nie zauważyli, gdy zabrzmiał dzwonek.
- Oho, lećcie, bo profesor Marcus mnie zabije za to, że się spóźniliście! A w Halloween głupio byłoby zarobić szlaban. - rzucił na pożegnanie i uśmiechnął się promiennie. Hermiona skrzywiła się. No tak, Halloween. Wieczorem miała odbyć się uczta a tuż po niej – zabawa. McGonagall wraz z opiekunami domów postanowiła nieco umilić im ten trudny czas i naraiła jakiś zespół, którego Gryfonka nawet nie kojarzyła. I tak ją to nie obchodziło – zamierzała wieczór spędzić w dormitorium, z dala od wrzeszczących i skaczących jak małpy uczniów. Relaks z książką – to ostatnio lubiła najbardziej. Pocieszona swoim planem, ruszyła niechętnie na kolejną lekcję, która spłynie na pogardliwym milczeniu Marcusa i ślinieniu się Parkinson. Normalnie, żyć, nie umierać.

sobota, 18 lutego 2017

Rozdział XIII.2

Pozostała część dnia minęła jej bez większych problemów. Pozostali Gryfoni wraz z profesor McGonagall złożyli jej życzenia podczas śniadania. Lekcje również były dość przyjemne. Na Eliksirach Matt nie spuszczał z niej oczu i to wcale nie dlatego, że warzyli dzisiaj podstawę do DeTki. Była zadowolona, szczególnie, że nawet pogoda dopisywała i świeciło piękne słońce.
 Dopiero wieczorem, kiedy usiadła w Pokoju Wspólnym, poczuła ukłucie żalu. Przez cały dzień nie myślała ani o Harrym, ani o Ronie. Dopiero teraz w pełni odczuła ich brak. Mimo tego co się wydarzyło między nią z Rudym, tęskniła za nim.
- Chodź ze mną polatać. - Ginny wpadła do salonu Gryfonów i z ulgą zrzuciła z siebie torbę.
- Gin, wiesz że tego nie znoszę.
- Nie daj się prosić… - Ruda zrobiła słodką minę. Na szczęście Hermionę uratował Dean, który podłapał propozycję Weasleyówny. Razem z nim, Nevillem, Lavender i Parvati wyszli i Hermiona została sama.
Najpierw próbowała zabrać się za prace domowe, ale nie umiała się skupić. Nie przez hałas – o dziwo pierwszoroczni zachowywali się cicho, jakby nie mieli odwagi się odezwać. Jej myśli błądziły wokół tego, co się wydarzyło przez ostatnie tygodnie. W końcu wstała. Musiała się stąd ruszyć. I wyjść stąd. Już! Teraz!
Niewiele myśląc, zostawiła wszystkie rzeczy i wyszła przez dziurę pod portretem. Nogi same ją powiodły do lochów. Drzwi do klasy były otwarte. Weszła do środka i rozejrzała się. Nigdzie śladu Matta. Wzruszyła ramionami i tak jak robiła to latem, ruszyła w kierunku gabinetu. Gdy chwyciła klamkę, usłyszała nagle głosy zza drzwi.
-…odpuść do cholery!
- Nie rozumiem, dlaczego się tak zapierasz…
-… spójrz na mnie! Al, do cholery, jaka kobieta mnie zechce?!
- Nie użalaj się nad sobą. Gdybyś się postarał…
-… i co mam ją zawsze okłamywać? Jak długo? Poza tym…
Przez drzwi słychać było jedynie fragmenty rozmowy. Niepewna, czy nie obrócić się na pięcie, stała, starając się wyłapać jak najwięcej.
- Posłuchaj, ty uparty ośle! To nie jest Lily!
- Wiem, że nie! Ale jak widać na załączonym obrazku, niewiele jej brakuje do tego samego losu!
Nagle usłyszała kroki i odskoczyła od drzwi, które otwarły się z hukiem o mało jej nie przygniatając do ściany.
- Odezwij się, kiedy przestaniesz się tak nad sobą użala… o, witaj Hermiono. - Al był cały czerwony na twarzy, ale momentalnie się uśmiechnął. - Wszystkiego najlepszego moja droga, Matt powiedział, że masz urodziny. Co cię tu sprowadza?
- Ja… po prostu…
- Al, jak mniemam, przyszła po prostu do mnie. - Matt wychylił się zza drzwi i lekko skrzywił. - Nie miałeś już iść?
- A tak… miłego wieczoru. Powodzenia Hermiono. - starszy mężczyzna puścił do niej oczko i zachichotał, po czym się oddalił. Odprowadziła go wzrokiem, po czym odwróciła się z powrotem do Matta, który stał z założonymi rękami.
- To co cię tu sprowadza?
- Ja…
- No ty, słucham? - jego głos był ostry i nieprzyjemny. Czuć było jego irytację – widocznie z Alem dość mocno się pokłócili. Tylko o co? Tak czy inaczej – Matt był teraz zupełnie inny niż kilka godzin temu na lekcjach. To na nią podziałało jak ostroga na konia. Nie będzie się jąkać jak pierwszoroczna!
- Przyszłam, ponieważ jesteś aktualnie moim jedynym przyjacielem.
Spojrzał na nią badawczo, po czym nieco się cofnął na bok i zaprosił gestem do środka. Weszła, zamykając za sobą drzwi i od razu rozsiadła się w najbliższym fotelu.
- Wydawało mi się, że przyjaźnisz się z Ginny? - mruknął niechętnie. - Herbaty?
- Tak, poproszę. Co do Ginny… owszem, lubię ją, ale ostatnio nie potrafię znieść dłużej jej towarzystwa.
- Cóż, jest to dość zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że ma na nazwisko Weasley. - Matt błysnął swoimi idealnie białymi zębami i podał jej kieliszek.
- Miała być herbata?
- Masz urodziny, warto to uczcić. - podniósł swój, jakby wznosząc toast. - Wszystkiego najlepszego. Swoją drogą, nie myślałem, że tak dobrze będzie wyglądać ta biżuteria.
- Tak, jest śliczna, dziękuję. - upiła łyk i kichnęła. W kieliszku był szampan i kilka bąbelków poleciało jej do nosa. Zrobiła drugi łyk i poczuła smak. Był pyszny – wytrawny, lecz nie kwaskowaty. Orzeźwiający, przywodził na myśl lato, które dopiero co się skończyło. Widząc, że jej smakuje, uśmiechnął się i lekko rozluźnił.
- Już wcześniej zauważyłem na lekcji, że coś zrobiłaś z włosami. Co to?
- Fred i George przysłali mi swój najnowszy wynalazek. Jak widać działa znakomicie i chyba zacznę go codziennie używać. - upiła kolejny łyk, rozkoszując się smakiem.
- Powinnaś. Co prawda burza loków do ciebie pasuje, ale tak wyglądasz bardziej… elegancko.
- Elegancko?
- Jak dorosła młoda kobieta a nie podlotek, który właśnie spadł z drzewa. - parsknął i dolał jej szampana. Czuła, jak na jej policzki wychodzą rumieńce, ale nie umiała się powstrzymać – smak był naprawdę niebiański.
- Jak zwykle jesteś szarmancki.
- Staram się.
- Skoro już tu jestem i jeszcze mnie nie wyrzuciłeś, może coś porobimy?
- Co na przykład? - spojrzał na nią z wyraźnym rozbawieniem i błyskiem w oku. Wstała i rozejrzała się po wnętrzu. Kiedy dostrzegła gramofon, ucieszyła się. Wskazała na niego różdżką i odwróciła do Marcusa z promiennym uśmiechem.
- Panie proszą panów. - wyciągnęła do niego zachęcająco rękę. Przewrócił oczami, pomamrotał coś pod nosem, ale przyjął zaproszenie. Po chwili kołysali się wolno w takt jakieś bluesowej piosenki. Było jej dobrze. Powoli przesuwali się w leniwym tańcu. Matt prowadził ją z tą samą lekkością co na weselu – dzięki temu czuła się bezpiecznie. Po kilku piosenkach przetańczonych w ciszy, w końcu wyszeptał:
- To jaki jest faktyczny powód, dla którego młoda kobieta przychodzi do swojego nauczyciela w dniu swoich urodzin? Nie powinnaś świętować? W szkole jesteś dość lubiana.
- Wiesz, to głupie, ale… to są moje pierwsze urodziny w Hogwarcie bez Rona.
Nagle stanął, cały spięty. Podniosła na niego pytające spojrzenie.
- Tęsknisz za nim?
- Tak. Trochę…
- No tak, to po to przyszłaś. Wybacz, że cię zawiodę, ale nie będę twoim zamiennikiem Weasleya. - Hermiona poczuła jakby Matt dał jej w twarz. Zamrugała zaskoczona.
- Nie o to chodzi…
- Owszem, o to. - puścił ją, znienacka wściekły w takim stopniu, o jaki go nigdy nie podejrzewała. - Wybacz, nie będę cię niańczył. Nie przychodź tu więcej.
- Ale…
- Nie ma ale. - Marcus był naprawdę zły. - Po prostu wyjdź.
- Wydawało mi się, że się przyjaźnimy!
- Widocznie wszystkie Gryfonki mają podobną definicję przyjaźni. Ale cóż, dobrze powiedziane: wydawało ci się.
- Dlaczego to robisz?
Matt roześmiał się. Nie był to jednak ten jej dobrze znany, przyjemny śmiech. W tym było słychać kpinę. Dziewczyna poczuła lekki strach.
- Przypomnij sobie naszą rozmowę z początku współpracy. - skrzywił się, widząc jej zaskoczenie. - Powiedziałem ci wtedy, że potrafię manipulować ludźmi i być zmienny bardziej od pogody. I że NIGDY nie uda ci się zgadnąć, kim naprawdę jestem.
- Czyli to wszystko – ręką zatoczyła nieokreślone koło – to była szopka?
- Owszem.
- Dlaczego?
- Bo mogłem. - założył ręce na piersi i spojrzał na nią z góry.
- Rano byłeś miły.
- Jako nauczyciel muszę być miły. Poza tym śliniące się na mój widok uczennice podnoszą mi ego.
- Czyli ta cała gadka o przyjaźni, St. Ives, prezent, dzisiejszy wieczór…
- Jesteś większą idiotką niż myślałem. - prychnął. - Nie ma żadnej przyjaźni, panno Granger. Przez lato musieliśmy ze sobą przebywać non stop, więc musiałem sobie jakoś umilić ten czas. Dałem ci prezent, bo tak wypadało.
- A praktyki?
- Nie myśl sobie za dużo. Nigdy bym cię nie przyjął do siebie na naukę – może i potrafisz zapamiętać właściwości poszczególnych składników i kolejność ich dodawania, ale nie masz talentu. Praktyki to jedynie przykrywka do warzenia eliksirów dla Zakonu.
Hermiona poczuła, jak coś ją dławi w gardle.
- Ach tak? - zerwała się z miejsca. - W takim razie przykro mi, że odstawiał pan tę szopkę bez większej potrzeby, panie profesorze.  - specjalnie zaakcentowała ostatnie słowa, nerwowo poprawiając włosy. - Znacznie lepiej by się pracowało w atmosferze szczerej nienawiści niż udawanej przyjaźni.
- To twoja opinia. Ja miałem dzięki temu dodatkowy ubaw.
- Świetnie. - była z siebie dumna, że głos jej nawet nie zadrżał. Spojrzała na niego buntowniczo. - Jak rozumiem, fakt, że siedział pan przy mnie po walce, również zaliczał się do tej szopki?
- Owszem. Minerwa narobiła rabanu tak, jakby Snape cię żywcem oskórował.
- Odniosłam wrażenie, że sam z siebie siedział pan przy mnie trzy dni.
- No cóż, jak się pewnie domyślasz, było to błędne wrażenie.  - spojrzał beznamiętnie na zegarek. - Idź już.
- Jeszcze jedno, panie profesorze. - podeszła do niego bliżej, tak, że musiał na nią spojrzeć. Jego wzrok nie wyrażał nic, oczy były zimne jak u gada.
- No?
- Jakoś nie wierzę w ani jedno pańskie słowo. - uśmiechnęła się wrednie i pocałowała go w policzek.
- GRANGER!
- Czy ty nie brałeś po kryjomu nauk u Snape'a?
Matt chwycił ją za ramiona. Mocno.
- Posłuchaj, idiotko. Nie wiem co sobie ubzdurałaś w tej durnej łepetynie, ale ja nie jestem miłym misiem, którego będziesz przytulać kiedy ci się żywnie podoba. Byłem miły? Owszem. To był blef. Jak widać udany, skoro uwierzyłaś, choć ty jesteś tak dziecięco naiwna, że łykniesz wszystko. - każde słowo wypowiedziane było z coraz większą nienawiścią. - Nie waż się więcej do mnie zwracać po imieniu. Nie jesteś mi bliska i nigdy nie będziesz.
- Ale..
- Co? Pocałunek? I płomienna przemowa, że to błąd? Granger, naprawdę myślisz, że ktoś taki jak ja popełnia błędy? Chciałem sprawdzić jak bardzo jesteś ufna. I szczerze, aż dziw bierze, że Czarny Pan cię jeszcze nie zabił. - puścił ją jednocześnie odtrącając. - Wyjdź. Od tej pory masz zakaz wstępu do mojego gabinetu i sypialni.
- W porządku. - poprawiła swoją szatę. Siłą powstrzymywała napływające jej do oczu łzy. Nie da mu tej satysfakcji. O nie. - Mimo wszystko dziękuję za tę cenną lekcję, profesorze. I za opiekę, niezależnie czy była pozorowana czy nie. Żegnam. - wyszła, nie oglądając się za siebie.