czwartek, 16 lutego 2017

Rozdział XII

Dziwnie było iść na lekcje bez Rona i Harry'ego. Trochę czuła się tak, jakby wróciła do pierwszej klasy, gdzie przez pierwsze dwa miesiące była całkowicie sama. Jeszcze dziwniejsze było to, że Hogwart był praktycznie wyludniony. Z siódmego roku została zaledwie garstka uczniów: Lavender, Neville, siostry Patil, Dean Thomas, Hanna Abbot i Ernie McMillian. Ze Slytherinu nie został nikt oprócz Zabiniego, Parkinson i Bulstrode. O Malfoyu słuch zaginął, podobnie jak o Crabbie i Goylu. Z niższych roczników nie zostało wcale więcej uczniów – na roku Ginny ostała się jedynie Luna i dwóch Puchonów. Nic więc dziwnego, że w zamku panowała dość ponura atmosfera. Hermiona, zgodnie z zapowiedzią pani Pomfrey, została wypuszczona ze Skrzydła Szpitalnego następnego dnia rano z zastrzeżeniem, że gdy tylko poczuje się osłabiona, ma natychmiast wrócić do łóżka. Dziewczyna, siedząc teraz przy długim stole Gryffindoru, zastanawiała się czy naprawdę nie było lepiej zostać w łóżku. W Wielkiej Sali nie było słychać standardowego gwaru – sam stół Gryffindoru mógł teraz spokojnie pomieścić wszystkich obecnych uczniów.
- Hermiona! - usłyszała za sobą krzyk Ginny i po chwili rude włosy dziewczyny przysłoniły jej widok. Uśmiechnęła się, jednocześnie lekko się krzywiąc.
- Cześć.
- Żyjesz!
- Jak widać. - brunetka zatopiła widelec w kiełbasce, na którą całkowicie straciła ochotę. Zerknęła na stół prezydialny. Już wcześniej poczuła niemiłe ukucie żalu, widząc na miejscu Dumbledore'a profesor McGonagall. Miejsce Snape'a zostało zajęte przez Matta a tuż obok niego ulokował się Alex. Pozostali nauczyciele siedzieli na swoich miejscach, ale i oni nie mieli zbyt radosnych min. Hagrid cicho chlipał w chusteczkę w grochy a profesor Sprout była dziwnie markotna.
- Nawet nie wiesz jak się martwiliśmy. Mama wczoraj oszalała ze szczęścia, kiedy Matt… to znaczy profesor Marcus powiedział, że w końcu się ocknęłaś. - Ruda gadała jak najęta, nakładając sobie kilka jajek sadzonych na talerz. Hermiona musiała przyznać, że jedna cecha  była wspólna dla wszystkich Weasleyów: jedli niesamowicie dużo. - Swoją drogą mam nadzieję, że w końcu znajdziesz chwilę czasu na plotki.
- Też taką mam nadzieję, Ginny, ale…
- Nie ma ale! - dziewczyna stuknęła mocno szklanką o stół. - Całe lato siedziałaś w lochach, naprawdę chciałabym znowu poczuć, że mam przyjaciółkę!
- Przecież wiesz, że nią jestem. Po prostu…
-…robisz ważne rzeczy dla Zakonu. Wiem o tym. Mimo wszystko… brakuje mi ciebie. Nawet nie wiesz jakie to uczucie, kiedy wszyscy wokół coś robią i nie masz nawet do kogo ust otworzyć. - Ginny teatralnie westchnęła. - Nawet Flegma zaangażowała się w nasze sprawy tak bardzo, że już nie chodzi za mną i nie doradza mi na siłę.
- To chyba dobrze?
- Czy ja wiem… została mi ostatnio jedynie Tonks, którą Remus na siłę usadził w Norze i zabronił brać udziału w akcjach. Swoją drogą, w życiu bym nie pomyślała, że ona może być czyjąkolwiek matką.
Hermiona parsknęła w pucharek z sokiem dyniowym. Ginny miała szczególny dar rozśmieszania jej i jak zawsze trafiła w punkt. Obok nich pojawił się profesor Flitwick.
- Panno Granger, oto pani plan zajęć na ten rok. Mam nadzieję, że pani nadal chce kontynuować wszystkie zajęcia?
- Oczywiście, panie profesorze.
- W takim razie życzę udanego semestru i do zobaczenia na lekcji już jutro! - niski czarodziej ukłonił się im i oddalił z powrotem w kierunku stołu nauczycielskiego. Hermiona uśmiechnęła się i zerknęła na swój plan zajęć. Czwartkowy rozkład zajęć nie był najgorszy – dwie godziny Eliksirów, dwie godziny OPCM, obiad a później godzina Numerologii. Wzrokiem przeleciała przez pozostałe dni tygodnia i zmarszczyła delikatnie brew.
- Coś nie tak?
- Nie… tylko...sama zobacz. - podsunęła rudej pergamin.
- Praktyki z Eliksirów?! - krzyknęła.
- Ciszej! - Hermiona wyrwała jej kartkę. - Praktyki to jeszcze nic takiego, czytałam w „Historii Hogwartu”, że niegdyś była to standardowa procedura nauczania siódmoklasistów. Ówcześni dyrektorzy wychodzili z założenia, że każdy w pełni wykwalifikowany czarodziej powinien mieć już jakieś konkretne umiejętności po skończeniu szkoły.
- W sumie sensowne. Ale skoro o tym czytałaś, to czemu się dziwisz?
- Dlatego, że od blisko stu pięćdziesięciu lat tego nie robiono. Nie było oficjalnego zakazu ani nic – po prostu stopniowo nauczyciele przestali przyjmować praktykantów.
- Może po prostu McGonagall chce przywrócić dawne tradycje. - Ruda zerknęła na zegarek i zerwała się z miejsca. - O rany, za pięć minut mam Transmutację! Lecę!
- Na razie. - Hermiona sama też wstała z miejsca i zarzuciła sobie torbę na ramię. Jak zawsze była ciężka. Stos książek i pergaminów nie należał do lekkich. Ruszyła do wyjścia z Wielkiej Sali i zerknęła przelotem na stół prezydialny. Marcusa już przy nim nie było, co oznaczało, że należało się pośpieszyć. Nie lubiła się spóźniać. Dlatego chcąc, nie chcąc, poprawiła torbę i puściła się biegiem.
Do lochów dotarła totalnie zziajana, zlana zimnym potem, na minutę przed czasem. Drzwi klasy Eliksirów były otwarte, więc weszła. W środku siedziała już Parkinson oraz Dean. Chłopak uśmiechnął się na jej widok.
- Już się bałem, że będę sam na sam z tą… - wyszeptał, wskazując na Pansy, kiedy Hermiona ulokowała się na miejscu obok niego.
- W życiu nie odpuściłabym Eliksirów – Gryfonka uśmiechnęła się do kolegi i wypakowała wszystkie niezbędne przedmioty. Minutę później do klasy wszedł Matt a w niej coś jęknęło. Ubrany był w elegancką czarno-zieloną szatę, spod której wystawały czarne mugolskie dżinsy i koszula w tym samym kolorze.
- Ale ciacho! - obok siebie usłyszała westchnienie Pansy i miała ochotę ją kopnąć. Nie zrobiła tego tylko dlatego, że sama nie mogła oderwać wzroku od Marcusa. Ten za to powoli rozłożył wszystkie trzymane w rękach książki, po czym wyciągnął różdżkę i machnął nią w kierunku tablicy. Dopiero gdy pojawił się na niej temat: „OWUTEM z Eliksirów – podstawowe informacje”, odwrócił się do nich z drapieżnym uśmiechem.
- Witajcie siódmoklasiści! Nazywam się Matthew Marcus i na wasze nieszczęście będę was w tym roku nauczał Eliksirów. Z tego co wiem, przez większość waszej edukacji mieliście lekcje z profesorem Snapem. To gwarantuje mi, że skoro podjęliście decyzję o zdawaniu Eliksirów na OWUTEM'ach to wasz poziom jest naprawdę wysoki. - Matt okrążył swoje biurko, zszedł z katedry i przysiadł na jednej z pierwszych ławek. Jego leniwe kocie ruchy były wręcz hipnotyzujące. - W tym roku staniecie twarzą w twarz z naprawdę potężnymi wywarami. Pod koniec tego semestru będziecie umieli z zamkniętymi oczami uwarzyć Veritaserum a Wielosokowy będzie równie łatwy co ugotowanie wody na herbatę. Jednak to oznacza jedno. Oczekuję od was całkowitego posłuszeństwa. Każdą instrukcję czytajcie po 5 razy. Od dziś wasza niedbałość czy ignorancja nie będzie skutkowała jedynie mierną oceną czy niegroźnym wybuchem. W waszych rękach niejednokrotnie będą substancje tak silne, że wystarczyłaby kropla, aby zmieść z powierzchni ziemi cały zamek. Dlatego zasada numer jeden: koncentracja! - mówił niskim głosem, delektując się każdą sylabą. Mimo iż Hermiona spędziła w jego towarzystwie całe lato, siedziała oczarowana. Jakby nie patrzeć stanowił on przyjemną odmianę po wrzeszczącym i drwiącym ze wszystkiego Snapie i rozlazłym Slughornie.
- Skoro nie macie żadnych pytań, przed wami pierwsze zadanie. Tutaj macie instrukcję – machnął różdżką i na tablicy pod tematem zajęć pojawiła się lista ingrediencji oraz przepis. Bez nazwy. - Kto mi powie, co to za mikstura?
Hermiona przebiegła wzrokiem listę składników. Kora drzewa Wiggen, krew salamandry, liście asfodelusa… Nawet nie musiała czytać do końca. Jej ręka wystrzeliła w górę w znany wszystkim sposób. Matt uśmiechnął się.
- Panna Granger?
- To Szkiele-Wzro, silny eliksir leczniczy, umożliwiający wyhodowanie od nowa kości po ich całkowitym usunięciu.
- Dokładnie tak, dziesięć punktów dla Gryffindoru. Kto mi powie, dlaczego ten eliksir jest uznawany za jednej z niebezpieczniejszych?
Hermiona znowu się zgłosiła. Marcus spojrzał po Deanie i Pansy, która wręcz dosłownie śliniła się na jego widok i skinął głową Hermionie.
- Ponieważ jego produkcja jest bardzo kapryśna, przez co skrajnie niebezpieczna. Oznacza to, że proporcje składników, kolejność ich dodawania oraz sposób mieszania są ściśle uzależnione od warunków, w jakich przyjdzie ją uwarzyć. Istnieją oczywiście odpowiednie zasady mówiące o tym jakie proporcje są najlepsze w przypadku wysokiej wilgotności powietrza…
- Wystarczy. - Matt był szczerze rozbawiony. - Za chwilę powie pani tyle, że nie będę miał z czego wam zadać pracy domowej. Ale dwadzieścia punktów dla Gryffindoru. Tak jak panna Granger wspomniała, jest to kapryśna mikstura. Na tablicy macie podane warunki sporządzania tego eliksiru dla warunków, w których obecnie przebywacie. Tyczy się to także temperatury, stężenia dwutlenku węgla, dlatego nawet przygotowując ją w dokładnie tym samym pomieszczeniu nie możecie być pewni, że proporcje będą identyczne. Ale dość gadania… do roboty! - klasnął w dłonie i wrócił za biurko. Hermiona ubrała swój fartuch roboczy i poszła po składniki do magazynku. Gdy wróciła, ustawiła kociołek i zapaliła pod nim płomień. Kilka razy przeczytała instrukcję i po chwili zabrała się do pracy.
- Koniec czasu! - delikatnie podskoczyła, gdy tuż koło siebie usłyszała głos Matta. Podniosła głowę znad kociołka i zauważyła, że nie wiadomo kiedy minęła jej ta godzina. Marcus stał tuż koło niej.
- Bardzo dobra konsystencja, panno Granger. Kolor jednak nieco odbiega od ideału. Panie Thomas, pana eliksir z kolei jest stanowczo za gęsty. Panno Parkinson – pani mikstura jest póki co półproduktem. Co ciekawe, żadne z was nie pominęło ani nie przekręciło żadnego punktu z instrukcji. Dlatego na zadanie domowe proszę was o wypracowanie na temat tego, dlaczego wasze eliksiry się nie udały. Myślę, że rolka pergaminu wystarczy. Dziękuję. - skinął im głową i oddalił się w kierunku biurka. Hermiona lekko zawiedziona pozbierała swoje rzeczy, zabezpieczyła eliksir i wyszła z klasy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz