czwartek, 23 lutego 2017

Rozdział XV.1

- Pamiętasz hasło bezpieczeństwa? - Alexander przyglądał jej się niepewnie, jakby żałował tego, że się zgodził na całą akcję. Skinęła głową.
- Czerwony wąż. - czuła zdenerwowanie. Mimo tego wszystkiego co odkryła na temat Snape'a i co mówiła Mattowi i Ginny – bała się. Jej wszystkie domysły mogły okazać się błędne a dawny profesor mógł ją zwyczajnie zabić. Jego milutki charakterek również nie ułatwiał całej rozmowy. Mimo to zdecydowała się. Razem z Alexandrem opracowali plan. Wiedział, gdzie Snape bywa dość regularnie i to bez obstawy – były to okolice jego domu przy Spinner's End. W samym domu nie byłoby dobrze rozmawiać – ponoć co jakiś czas pojawiał się tam Glizdogon, z którego zrobił sobie służącego.
Plan był prosty – miała go wziąć z zaskoczenia, rzucając Petrificusa. W tym czasie Al nałoży na nich barierę antydeportacyjną i wszystkie zaklęcia ochronne tak, aby nikt ich nie widział i nie mógł podsłuchać. W razie czego on również będzie w zasięgu ochrony, ukryty zaklęciem zwodzącym, aby Snape go nie zauważył.
Plan prosty, przynajmniej w teorii.
- W takim razie idziemy. - Al rzucił na nią i na siebie zaklęcia po czym teleportowali się w Londynie. Hermiona od razu poczuła nieprzyjemny dreszcz – okolica wyglądała na bardzo ponurą. Tabliczka ze zdartym napisem „Spinner's End Street” skrzypiała od najmniejszego powiewu wiatru.
- Tam! - Al pokazał jej ręką wysoką postać. Nie musiał tego robić – znała tę sylwetkę aż za dobrze.
Skinęła Alexowi głową i ruszyła do przodu. Kiedy była zaledwie kilkanaście metrów od Snape'a, machnęła krótko różdżką.
Wyczuł ją, błyskawicznie się odwracając. Odbił jej zaklęcie i posłał serię klątw.
- Avery, znowu się bawisz w podchody? Wiem, że ci się podobam, ale powtarzam – chłopców nie lubię! - usłyszała znajomy szyderczy głos i śmiech.
- Drętwota!
- O, czyżby Zakon? - machnął od niechcenia różdżką. - Gdyby to był Expelliarmus, to bym dał głowę, że to Potter. No dalej, ujawnij się! - posłał w jej stronę czerwony promień, który minął ją o cal. Postanowiła zaryzykować.
- Nie, nie Potter. Granger. - zauważyła jak jego rozbawienie ustępuje zdumieniu.
- Granger? - uniósł brwi. - Naprawdę jesteś taką kretynką, żeby atakować mnie w ciemnej uliczce? Gdzie masz wsparcie?
- Jestem tu całkowicie sama. - opuściła różdżkę. - Przyszłam z panem porozmawiać, profesorze.
- Nie mam na to ochoty.
- Proszę!
Zapomniała jakie miał długie nogi. I jaki był wysoki. W ułamku sekundy znalazł się tuż przy niej, mierząc ją wzrokiem. W ręce trzymał różdżkę, którą się bawił. Na sobie miał długą czarną pelerynę – tę samą, którą zawsze nosił w szkole.
- Świetna sztuczka. No, kim jesteś? Bella? Antonin? A może to ty, Alexandrze? - spoglądał na nią badawczo.
- Nie jestem nikim z nich. - czuła się zagubiona. Nie myślała, że trudności rozpoczną się tak szybko.
- Ja wiem, że ta mała szlama jest kretynką, ale nigdy nie uwierzę w to, że przyszła sama z siebie do mnie po to, aby… uwaga… porozmawiać. - wyszczerzył swoje zęby w okropnym uśmiechu.
- No jak widać, jestem głupsza niż jestem. - nie miała za bardzo pomysłu na to, co zrobić. Czuła, że stąpa po kruchym lodzie. Lada moment Snape może posłać w jej kierunku śliczny szmaragdowy promień i cześć pieśni.
Ostatnia wypowiedź go zainteresowała. Coś mruknął a ona poczuła jakby ktoś oblał ją wiadrem ciepłej wody. Patrzył na nią z totalną obojętnością, delikatnie gładząc się po ustach długim palcem.
- Chodź. - rozkazał i odwrócił się na pięcie. Posłała Alexowi niespokojne spojrzenie, ale ten skinął jej, żeby szła za Snape'm. Musiała biec, by dotrzymać mu kroku. Minęli kilka uliczek, aż w końcu stanęli przed jakimiś obskurnymi drzwiami. Otworzył je bez problemu i wpuścił ją do środka.
Wnętrze było ponure i śmierdziało pleśnią. Ze ścian schodziły stare tapety a farba na obskurnych meblach złaziła całymi płatami. Miała ochotę uciec. Ale tak daleko zaszła…
- Siadaj. - wskazał jej fotel.
- Dlaczego?
- Dlaczego masz usiąść? Chciałem być grzeczny, Granger. - skrzywił się i pstryknął palcami. Wokół zapaliły się światła.
- Nie, dlaczego pan mnie tu przyprowadził?
- Bo jestem ciekaw, dlaczego zadałaś sobie tyle trudu, aby mnie znaleźć. - patrzył na nią badawczo. Pstryknął jeszcze raz palcami i przed nimi pojawił się dzban z kremowym piwem. Nalał do dwóch szklanek i podał jej jedną.
- Zatem słucham.
Czuła się onieśmielona, szczególnie jego zachowaniem. Nigdy nie był dla niej uprzejmy. Jego rekordem w nieobrażaniu jej był ów wieczór, kiedy razem z Harrym i Ronem go oszołomiła.
- Przyszłam porozmawiać o śmierci Dumbledore'a. - patrzył dalej obojętnie, więc postanowiła kontynuować. - Chciałabym się dowiedzieć… czy…
- Granger, zabiłem go. - jego ton był beznamiętny. Poczuła dreszcz.
- Wiem o tym. Moje pytanie brzmi: czy Dumbledore pana o to poprosił?
- Skąd to pytanie?
- Zwykła analiza, panie profesorze.
- Snape. Severus Snape. Od czerwca cię nie uczę. - mruknął, uśmiechając się krzywo. - Granger, nie wiem skąd to wiesz i na Merlina, mam nadzieję, że Potter o tym nie wie, bo jego oklumencja jest gorsza od prób wyczarowania patronusa przez Czarnego Pana, ale tak. Poprosił mnie.
- WIEDZIAŁAM! - poderwała się z fotela, strącając szklankę i rzuciła mu się na szyję, zaskakując go tym.
- ZOSTAW MNIE, GŁUPIA DZIEWUCHO!
- Wiedziałam! Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam!
- Z czego się cieszysz, kretynko?!
- Nie zdradził nas pan! Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam!
- Jakbyś nie zauważyła, nie działam już dla Zakonu. - jego słowa ją otrzeźwiły. Zamrugała.
- Podejrzewam, że tylko dlatego, że Dumbledore nie raczył nikomu powiedzieć o tym planie, prawda? Gdyby pan się zjawił w siedzibie, Szalonooki by pana zabił. - powoli odzyskiwała rezon.
- Czego chcesz?
- To znaczy?
- Po co tu tak naprawdę przyszłaś, co? - wstał, prezentując swój imponujący wzrost. Przyjrzała mu się. Nie miał urody Matta, ale ze zdumieniem zauważyła, że jego włosy lśnią i nie są tłuste. Już dawno temu zauważyła, że ich wygląd był wywołany wielogodzinnym staniem nad kociołkami uczniów, z których rzadko unosiła się czysta para. Teraz, mając całkowicie wolne od warzenia eliksirów, Snape wyglądał jak zwykły mężczyzna zbliżający się do czterdziestki. Trudno go było nazwać przystojnym – jego przeraźliwa chudość i wielki nos stanowczo nie dodawały mu urody. Jednak, po raz pierwszy w życiu, spojrzała na niego jak na człowieka. Nie przebywanie w lochach wpłynęło na niego dość pozytywnie – jego cera nie była już żółtawa, choć pod oczami wciąż skrywały się cienie. Kiedy zdejmował wierzchnią pelerynę, dojrzała także zarys jego mięśni – musiał być naprawdę nieźle wysportowany. W sumie, jakby nie patrzeć, musiał, skoro tak walczył. Drugi raz zrozumiała, że to jest zwykły człowiek – pierwszy raz miał miejsce, gdy czytała jego listy do matki Harry'ego.
- Chciałam się upewnić, że mam rację.
- Jak zwykle, Panna-Wiem-To-Wszystko musi wiedzieć wszystko.
- A przy okazji – zlekceważyła jego przytyk – powiedzieć panu, że jest choć jedna osoba w Zakonie, która jest po pana stronie.
- I co mi po tej wiedzy?
- Zawsze będzie miał się pan do kogo zwrócić, gdyby miał pan tego wszystkiego serdecznie dosyć.
- I naprawdę, Granger, uważasz, że przyszedłbym do ciebie? Szpieguję od dwudziestu lat…
-… ale zawsze miał pan po swojej stronie chociażby McGonagall. Teraz, mam wrażenie, że nawet ona uwierzyła w to, że pan jest zdrajcą.
- Może słusznie?
- Niech pan da spokój! - żachnęła się.
- GRANGER!
- Tak, wspaniale, że pan po siedmiu latach zapamiętał moje nazwisko. Brawo! - była wściekła, jednak dostrzegła jakiś dziwnie znajomy błysk w jego oku. Uśmiechnął się, tym razem nie jakby chciał jej rozerwać tętnice, lecz jak zwykły człowiek.
- Masz szczęście, dziewczyno, że byłem sam. Zazwyczaj chodzi ze mną obstawa. Swoją drogą, jak udało ci się mnie znaleźć?
- W starych „Prorokach” można wiele znaleźć, profesorze.
- Mówiłem już, że nie jestem twoim nauczycielem.
- To jak mam się zwracać?
- Wystarczy proszę pana. Na zwracanie się do mnie po imieniu jesteś, Granger, zbyt smarkata.
- Mam osiemnaście lat!
- Wiek nie ma nic do dojrzałości. A teraz, z łaski swojej, idź już. Z tego co wiem, wróciłaś do Hogwartu, więc raczej twój gryfoński tyłek powinien przebywać teraz w dormitorium. - skinęła głową i pod wpływem kolejnego impulsu podeszła do niego i przytuliła. Co prawda ryzykowała odgryzieniem głowy, ale cóż…
- Granger!
- Dziękuję. - mruknęła.
- Za co?
- Że mnie pan nie zabił – uśmiechnęła się.
- Jak zaraz nie wyjdziesz, może się to zmienić.
W trymiga się ulotniła, zatrzaskując za sobą drzwi.

6 komentarzy:

  1. :O szczęka mi opadła w pozytywnym znaczeniu oczywiście. Wizualizuje sobie w głowie moment kiedy Hermiona dowie się prawdy i doszłam do wniosku , że niedługo oszaleje :D ile jeszcze będziesz ciągnąć ta torture? Haha pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze troszkę... :) Coś czuję, że na dniach jeszcze kilka razy uznasz, że albo mnie udusisz, albo oszalejesz :D

      Usuń
  2. Merlinie! Kocham cię za to opowiadanie!
    Skomentowalabym wcześniej ale niestety nie mogłam xdd Ile masz rozdziałów tego cuda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 26 + Epilog. Tylko, że je dzielę na mniejsze partie, inaczej już by było po zabawie :)

      Usuń
  3. O merlinie,to opowiadanie jest świetne!
    Skomentowalabym wcześniejsze rozdziały ale bardzo się wyciągnęłam ^^. Ile masz wszystkich rozdziałów tego cuda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! :) 26 pełnych rozdziałów + epilog. Oczywiście rozdziały dzielę, bo inaczej już dawno by się te opowiadanie skończyło :)

      Usuń