Biegła. Bardzo długim korytarzem, poprzetykanym Diabelskimi Sidłami i Tentakulami. Omijała zasadzki, uchylając się jednocześnie przed zionącymi ogniem posągami. Kilka razy nie zdążyła zrobić uniku, dzięki czemu ogień dosięgał jej skóry. Czuła jak boli ją policzek i prawa ręka. Biegła jednak dalej. Nie wiedziała dokąd. Wiedziała tylko, że musi… Musi dobiec na czas! Inaczej stanie się coś bardzo złego. Nie wiedziała co…
W pewnym momencie Diabelskie Sidła chwyciły ją i zaczęły dusić.
- Hermiono…
Próbowała się wyrwać. Nie mogła. Próbowała rzucić zaklęcie, ale nie umiała. Nic nie działało. Całe ciało ją bolało.
- Hermiono…
Traciła dech.
- HERMIONO!
Nie zdąży… nie dobiegnie… nie da rady…. Umrze tu i teraz…
Zapadła ciemność…
Ale nie umarła.
Nagle zobaczyła, że stoi na rozświetlonej słońcem łące. Była całkowicie sama. Ale znów czuła potrzebę biegu. Ciało dalej ją bolało. Dlaczego? Przecież tak tu pięknie.
- Hermiono, nie!
Obróciła się, szukając źródła krzyku. Była sama. Całkiem sama. Czuła spokój i niepokój jednocześnie. Puściła się biegiem na przełaj łąki.
- Nie, nie, nieee….
Stanęła. Łąka zmieniła się w lochy. Poczuła szarpanie. Obejrzała się i zobaczyła Snape'a w masce Śmierciożercy.
- Moja, moja, moja…! - słyszała głos spod jego maski. Wycelował w nią różdżkę. Chciała się wyrwać, ale nie mogła.
- Moja, moja, moja….
- NIEE! - krzyknęła i znów znalazła się na łące, biegnąć wzdłuż rzeki. Nie wiedziała po co biegnie, ale wiedziała, że musi.
Musi, musi dobiec!
- Nie...nie rób mi tego… błagam!!!
Potknęła się. Upadła. Poczuła senność. I zapadający mrok…
***
- … trzecie zatrzymanie serca, Minerwo, cudem ją z tego wyciągnęłam…
-…zrobić?
-...czekać… jeśli się nie obudzi…
- … Severusa….
***
Mijał czwarty dzień od wydarzeń w Dolinie Godryka. Czwarty dzień, w którym siedział przy jej łóżku. Trzy dni temu dzieciaki wróciły do szkoły, ale Minerwa pozwoliła mu na razie odpuścić swoje lekcje. Merlinie, dzięki za tę łaskę!
- Idiotko, jak umrzesz, to cię ożywię i sam zabiję! - te zdanie powtarzał niczym mantrę. Poppy próbowała go kilka razy wyrzucić ze Skrzydła Szpitalnego, ale nie dał się. W końcu odpuściła. Kiedy pierwszego dnia wyszedł, nawet nie dotarł do lochów, kiedy Al przysłał mu patronusa, że Hermionie stanęło serce. Nie pamiętał co działo się potem. Tylko tyle, że potem już nie wyszedł stąd nawet na chwilę. Serce stawało jeszcze dwa razy. Czuł się totalnie bezsilny i winien całej sytuacji.
Ściskał jej rękę, klnąc na siebie, Dumbledore'a, Voldemorta i wszystkich, którzy rozpętali tę idiotyczną wojnę. Głowa mu opadała bezwładnie na dół. Czuł się zmęczony. Nie mógł jednak zasnąć. Bał się, że wtedy…
Poczuł ruch. Podniósł głowę i zobaczył jak drobne palce dziewczyny ruszają się w jego dłoni.
- Poppy!
- Nie drzyj się tak! - pielęgniarka wyszła ze swojego gabinetu. Od dwóch dni do opieki miała jedynie Hermionę. Tonks udało się uratować, dzieciaka też. Swoją drogą, kiedy przypomniał sobie Lupina dowiadującego się, że to jego... miał ochotę parsknąć śmiechem.
- Co się dzieje? - Pomfrey przyszła niechętnie i po chwili się ożywiła. - Odsuń się!
Podała Hermionie kilka eliksirów i po paru minutach dziewczyna otworzyła oczy.
- No nareszcie! - pielęgniarka wzięła jej rękę i zbadała puls. - Dziewczyno, aleś nam stracha narobiła!
- C..c..co się…
- Zostałaś ranna w walce. Ale skoro się obudziłaś, to już wszystko będzie dobrze. No kochana, wypij to. - podsunęła jej kolejną fiolkę. Hermiona wypiła i skrzywiła się niemiłosiernie. Po chwili jednak była w stanie samodzielnie usiąść i rozejrzeć się dookoła. Dopiero teraz zauważyła stojącego Marcusa.
- Wyglądasz okropnie. - wychrypiała. Parsknął śmiechem.
- W przeciwieństwie do ciebie, nie mogłem się bawić w Śpiącą Królewnę.
- Ile czasu?
- Łącznie cztery dni. - Matt poczuł nagle gigantyczną falę ulgi. Poppy spojrzała na nich, zacmokała.
- Dam wam chwilę a potem oficjalnie wygonię cię za drzwi. - pogroziła mężczyźnie palcem i wyszła. Matt przeczesał włosy i usiadł z powrotem na krześle. Uśmiechnął się.
- Jak się czujesz?
- Obolała.
- Nic dziwnego. Trafiła cię wyjątkowo paskudna klątwa. Cudem przeżyłaś.
- To Snape.
- Słucham?
- Snape ją we mnie rzucił. - skrzywiła się i posmutniała. - Szczerze, nie rozumiem… tam, w Dolinie, zaszedł mnie od tyłu. I zamiast mnie od razu zabić, dał się powstrzymać Remusowi… Dopiero gdy z nim walczył, posłał we mnie klątwę. Dlaczego?
- Cóż, nie wiem jakimi drogami chadzają myśli Snape'a – odparł, śmiejąc się w duchu – ale widocznie miał nastrój do zabawy. Nie wiem, czy wiesz, że on już w trakcie pierwszej wojny był Śmierciożercą. W dodatku jednym z tych, którego nazwisko budziło równie wielką grozę jak sam Czarny Pan.
- Wiem, czytałam sporo na ten temat, ale… i tak raczej by rzucił we mnie klątwą od razu, prawda?
- Słuchaj, siedzę tu czwarty dzień, tyłek mi się przyspawał do krzesełka, a ty chcesz gadać o Snapie? - urwał temat, czując, że dziewczyna jest zdecydowanie zbyt bystra. To chyba dlatego tak go irytowała przez te wszystkie lata. Jak dobrze, że wszelkie romanse były wykluczone, bo by z nią nie wytrzymał nawet pięciu minut.
- Och, wybacz. A w sumie po co tu siedziałeś?
- Bo to było ciekawsze od uczenia bandy idiotów tego, jak się nie zabić.
- Mówisz jak Snape.
- Wypraszam sobie!
- Ekhm… - Pomfrey pojawiła się tuż za jego plecami z naręczem eliksirów. - Wybaczcie, że przerwę tę fascynującą dyskusję, ale po pierwsze: panna Granger musi odpocząć, aby jutro móc wrócić na zajęcia, a po drugie: Matt, najwyższy czas wziąć prysznic i wrócić do świata żywych, nie uważasz?
Prychnął, ale skinął głową. Wstał z krzesła i rozciągnął się.
- Do zobaczenia, panno Granger, jutro na Eliksirach. - uśmiechnął się wrednie. Przewróciła oczami.
- Do widzenia, panie profesorze. - zgrzytnął na to hasło zębami i wyszedł. Poppy miała rację – najwyższa pora wrócić do żywych. I przede wszystkim – do rzeczywistości, która nie składa się jedynie z Granger.
To opowiadanie jest nie z tej ziemi!! :) w życiu nie czytałam czegoś tak wciągającego :D Naprawdę gratuluję pomysłu :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję! Niesamowicie jest czytać takie komentarze - to daje naprawdę kopa do dalszego pisania :)!
Usuń