- Może mi powiesz, co się z tobą dzieje? - Ginny wparowała do jej dormitorium bez pukania. Hermiona przykryła się mocniej kołdrą, dając wyraźnie znać, że to nie najlepszy czas na rozmowę.
- Daj mi spokój.
- Och, przestań, od kiedy ty tyle śpisz?
- Nie wiem. Daj mi spokój!
- Hermiona, coś ukrywasz. ZNOWU. - Ginny nie odpuszczała. Hermiona wyciągnęła głowę spod kołdry i westchnęła. Prawdę mówiąc ostatnie dwa tygodnie, podczas których musiała przed wszystkimi ukrywać swój stan, mocno jej dojadły. A Ginny i tak, prędzej czy później, wszystkiego się dowie.
- Jestem w ciąży.
Widząc minę Rudej, parsknęła śmiechem. Ginny udało się zrobić z ust idealne „O”.
- Co?! Jak to? Z kim?!
- A jak myślisz?
Młodsza dziewczyna zrobiła wielkie oczy.
- Wie?
- Nie. I się nie dowie, Ginny. Przynajmniej nie teraz. - Hermiona wolała uciąć tę dyskusję w zarodku. Ginny patrzyła na przyjaciółkę całkowicie zszokowana.
- Czemu się nie pochwaliłaś? - rzuciła z wyrzutem.
- Bo nie było czym. - Granger wzruszyła ramionami. - Ustaliłyśmy z McGonagall, że skoro to ostatni rok, to nie ma sensu przerywać nauki. Dotrwam do OWUTEMów, zdam je i skończę szkołę w terminie.
- Ale do tego czasu musisz jakoś chodzić na lekcje…. - Ruda nagle się poderwała. - Merlinie, przecież ty masz z nim codziennie zajęcia!
- Właśnie dlatego nie jest mi to zbytnio na rękę. Wczoraj o mało nie zemdlałam. - skrzywiła się.
- Kto jeszcze wie?
- McGonagall i Alexander.
- Przecież to przyjaciel Snape'a!
- Obiecał milczeć. - Hermiona wykaraskała się spod kołdry i wstała z łóżka. Ginny zdumiona wpatrywała się w jej brzuch.
- Który to miesiąc?
- Połowa czwartego.
- Ale… jak to? Przecież tak szybko...wy przed bitwą….
- Ginny. To nie jest dziecko bitwy. - Gryfonka zaczęła się ubierać.
- Ale wy wcześniej się nie widzieliście od… o rany, urodziny!
- Ironia, prawda? W dniu, kiedy wywalił mnie za drzwi, zaszłam z nim w ciążę. - Hermiona wciągnęła na siebie bluzę. Była sobota i mogła sobie pozwolić na coś innego niż szkolny mundurek. Poza tym, ostatnio ciągle jej było zimno. - A jak z tobą i Draco?
- Dzieci, póki co, nie ma szans być. - Ruda ocknęła się z szoku. Po czym zaczęła się rozwodzić na temat swojego związku. Hermiona słuchała ją jednym uchem, jednocześnie gładząc brzuch.
- On musi być ślepy, że tego nie zauważył. - Ginny nagle wyrwała ją z zamyślenia. Ruda poklepała ją po ramieniu i wyszła. Gryfonka skinęła jedynie głową. Im dłużej Severus tego nie zauważy, tym lepiej.
***
- Jak się pani czuje, panno Granger? - pani Pomfrey właśnie skończyła ją badać zaklęciem sondującym.
- Dobrze. Choć mdłości i zawroty głowy dają mi w kość. Szczególnie na Eliksirach.
Pielęgniarka westchnęła tylko. Nie skomentowała faktu, że gdyby Hermiona powiedziała o wszystkim Snape'owi to miałaby łatwiej. Zamiast tego wyszła na zaplecze i po chwili wróciła z trzema buteleczkami.
- To na mdłości. - wskazała na niebieską. - To na wzmocnienie. - potrząsnęła fioletową. - A ta jest na dobry rozwój maleństwa. - pokazała ostatnią. - Pozwól jeszcze, że zbadam jak się dziecko rozwija.
Hermiona skinęła głową i położyła się na łóżku. Pielęgniarka zaczęła machać różdżką nad jej brzuchem. Czuła dziwne mrowienie. Pani Pomfrey nagle złagodniała twarz.
- I co?
- Wszystko w najlepszym porządku. Chcesz znać płeć? - Hermiona skinęła głową. - Dziewczynka. Doskonale się rozwija. Za niedługo powinnaś zacząć czuć jak się porusza. Zgłoś się do mnie za miesiąc na kontrolę. Dobrze?
Gryfonka skinęła głową. Wzięła wszystkie butelki i wyszła ze Skrzydła Szpitalnego. Czuła się dziwnie rozczulona. Pogładziła delikatnie brzuch.
Dziewczynka.
Będzie miała córkę.
Córkę Severusa Snape'a.
- Witaj, Meliso. - pogłaskała brzuch. Nikt jej nie odpowiedział. Ale już za kilka miesięcy zobaczy ją, na własnych rękach.
***
Czerwiec. Lato wchodzące nieśmiało przez drzwi i okna. Czas, w którym uczniowie myślą już tylko o zbliżających się wakacjach.
Hermiona właśnie wyszła z ostatniego egzaminu praktycznego. Co prawda miała wrażenie, że twarz jej modela nie do końca przypominała głowę słonia afrykańskiego, lecz indyjskiego, ale i tak była z siebie zadowolona. Dotrwała do końca OWUTEMów! Teraz pozostawało jej już tylko kilka tygodni względnego spokoju na lekcjach i koniec. Ostatnie tygodnie spędziła na zakuwaniu, co, bez Rona i Harry'ego okazało się zdumiewająco łatwe. Teraz pozostało już tylko czekać na wyniki a potem – spokojnie skupić się na sobie.
Piękna pogoda skłoniła ją do tego, by wyjść na błonia i usiąść nad jeziorem. Jeszcze w zeszłym roku siadała tu z Harrym i Ronem.
***
- Granger, szlaban! - miała ochotę go udusić. Gołymi rękami. Albo nie. Liną. Albo odrąbać łeb.
Severus Snape stał nad nią z sadystycznym uśmiechem, rozkręcając swoją tyradę na temat jej nieudolności. Do szkoły po przerwie wrócił we własnej postaci, co zostało oficjalne ogłoszone podczas uczty. Dzięki temu Nietoperz z Lochów na nowo straszył. A jej zdziesiątkowanej klasie, miał spore pole do popisu. Jedyne co wprawiało w zdumienie to fakt, iż chciało mu się robić takie scenki na kilka dni przed końcem roku szkolnego.
- ...to nie tylko nie jest poziom OWUTEMów, to by nie przeszło nawet u pierwszoklasisty…
A wszystko przez to, że omyłkowo dodała trzy miarki proszku z much siatkoskrzydłych zamiast dwóch. Dla eliksiru nie miało to większego znaczenia – stawał się jedynie mocniejszy.
- MÓGŁBY PAN SKOŃCZYĆ?! - wybuchnęła. Snape'a zatkało. Spojrzał na nią i uśmiechnął się jeszcze wredniej.
- Co powiedziałaś?!
- Zapytałam, czy mógłby pan skończyć tę tyradę. Zrozumiałam, jestem kretynką, idiotką, skończonym imbecylem, tumanem, który nigdy nie powinien dotykać różdżki, jestem Panną-Wiem-To-Wszystko, która RAZ, POWTARZAM, RAZ! Popełniła błąd i to taki, który nie wpływa negatywnie na miksturę, o czym pan doskonale wie! Dlatego, niech sobie pan daruje. Rozumiem, szlaban. Pewnie do końca życia, jakby się dało. A teraz, wychodzę – podniosła swoją torbę i wymaszerowała z lochów, trzaskając głośno drzwiami. W głowie jej pulsowało i miała gigantyczną ochotę coś zniszczyć.
Kopnęła w jedną ze zbrój i ruszyła w kierunku Wielkiej Sali, gdzie uczniowie zaczynali schodzić się na obiad. Dwadzieścia minut później przybył Snape, który w pierwszej kolejności podszedł do jej stołu.
- Zjeść też mi pan nie da? - warknęła.
- Granger, szacunek! Gryffindor traci…
- 50? 100? 500 punktów? - zadrwiła.
- Pięćdziesiąt punktów. Następnym razem będzie więcej. Nie. Waż. Się. Więcej. Tak. Do. Mnie. Zwracać. Zrozumiano?
- Tak, panie profesorze. - zadrwiła i odwróciła się do niego plecami.
- Dziś o 20. W moim gabinecie. Punktualnie.
- Tak jest.
Niechętnie dokończyła obiad i poszła na resztę lekcji. Równo o dwudziestej zapukała do gabinetu, z którym miała zbyt wiele wspomnień. A jedno z nich zaowocowało tym, że już nigdy nie miała być sama.
- Wejść!
Otworzyła drzwi i wkroczyła do środka. Severus siedział w jednym z foteli i obrzucił ją gniewnym spojrzeniem.
- Granger, dzisiaj nie tylko mnie obraziłaś, ale i podważyłaś moje kompetencje. Nie mówiąc już o wystawieniu mnie na pośmiewisko.
- To akurat sam pan uczynił.
- Słuchaj, to, że kiedyś coś nas łączyło, nie upoważnia cię…
- Łączyło, tak? - zadrwiła. Spojrzał na nią zaskoczony. - Sam mówiłeś, że to było jedno wielkie kłamstwo. NIC.
- Cieszę się, że to do ciebie dotarło. Choć, jak widać, dalej sobie pozwalasz na zbyt wiele.
- Bo wie pan, panie profesorze, mimo wszystko trudno mieć szacunek do kogoś, kto rżnął mnie przez kilka ładnych tygodni, wyznał miłość, po czym uznał, że to była tylko gra. A ja byłam prywatną kurwą. - czuła, jak krew uderza jej do głowy. - A, nie mówiąc o tym, że ta sama osoba zerżnęła mnie tuż przed bitwą, potem traktując jak powietrze.
- Myślałem, że oboje wiemy, po co to było.
- Owszem. Wtedy, przed bitwą, nie miałam już złudzeń. Ale wcześniej, wyobraź sobie, że ci wierzyłam. Ufałam. Kochałam, do cholery! – nie wiadomo kiedy zaczęła krążyć po pokoju, ciskając wszystkim, co wpadło jej pod rękę. - A wiesz co jest najśmieszniejsze?! - wycelowała w niego jego własnym piórem, niczym nożem. - Że jeszcze wybaczyłabym sprawę z Eliksirem Wielosokowym. Uznałabym, że trudno, byłeś zmuszony. Do cholery, sama byłam obecna przy składaniu przysięgi, więc mogłam to pojąć! Ale nie. Ty musiałeś wszystko spalić do cna!!! - rzuciła przez pokój kałamarzem. Szkło rozprysnęło się na ścianie, tworząc malowniczy wzór z atramentu.
- Skończyłaś już?
- Nie. Wiesz co było najgorsze? Uświadomienie sobie w jednej sekundzie, że jestem i byłam dla ciebie nikim. To bolało.
- Jeśli już skończyłaś swój atak histerii, to pragnę przypomnieć, iż przyszłaś tutaj na szlaban.
- Och, oczywiście! Dawna twarz, dawne metody, prawda? Uciekanie, unikanie, byle tylko nie pokazać, że się ma uczucia! - walnęła pięścią w stół. - Tylko, że, Snape, gra się skończyła. Nie jesteś już szpiegiem. I mnie już ta retoryka nie przekonuje. Musiałam cię znosić przez ostatnie miesiące dzień w dzień. Nie warknęłam ani razu, nie komentowałam, nie dawałam się sprowokować, ale dzisiaj już mam dość!!!
- To co byś chciała usłyszeć, co? - wstał nagle z fotela, odgarniając włosy z twarzy. - Że co, że popełniłem błąd? Że jednak cię kocham, głupia dziewczyno? A może powinienem paść na kolana i się oświadczyć?
- Nie, durniu! - jej głos wzbił się o kilka oktaw. - Wystarczyłoby zwykłe PRZEPRASZAM.
- Niby za co?
- Za potraktowanie mnie jak dziwkę?
Severus zmierzył ją spojrzeniem.
Nagle poczuła, że robi jej się słabo. W brzuchu poczuła dziwny skurcz.
Z impetem upadła.
I dała porwać się ciemności.
***
- Jasna cholera! - był wściekły na siebie, że dał się ponieść emocjom. Klepał Hermionę po twarzy, próbując ją ocucić. Jednak na daremno – dziewczyna wyglądała jak spetryfikowana. Zirytowany podszedł do kominka, wrzucił proszek Fiuu i zawołał Poppy.
- Musisz ją zabrać do Świętego Munga.
- Słucham?! Przecież to omdlenie. Nie możesz jej czegoś dać?
Poppy spojrzała na niego jak na największego idiotę. Którym z całą pewnością był. Pomamrotała jedynie pod nosem i pokręciła głową.
- Zabierz ją do Munga. I najlepiej podaj się za jej chłopaka, męża, kogokolwiek z rodziny, bo inaczej nic ci nie powiedzą. No idź już, tu masz świstoklik! Ja im wyślę patronusa z informacją co i jak.
Severus skinął głową i dotknął starego kawałka papieru a drugą ręką chwycił Hermionę za ramię. Po kilku sekundach wylądował w Holu Szpitala św. Munga. Momentalnie obok niego pojawił się Uzdrowiciel.
- Proszę nam ją dać. Zajmiemy się wszystkim. - położył delikatnie Hermionę na noszach. - Proszę tu poczekać.
Mężczyzna wpatrywał się tępo w drzwi, za którymi zniknęły nosze. Teraz, siedząc w sterylnie czystej poczekalni dla rodzin pacjentów, poczuł się jak skończony idiota.
Sam nie wiedział, co go podkusiło, że dał jej dzisiaj ten szlaban. Od bitwy przecież wszystko ułożyło się tak, że nie mogło lepiej. Ona nie nawiedzała go z pretensjami. On mógł mieć ją w nosie.
Problem polegał na tym, że wcale nie chciał. Ale każdy kolejny dzień zwłoki powodował, że trudniej było mu się do niej odezwać i wszystko wyjaśnić. W końcu wrócił do swojej roli Dupka z Lochów, uznając, że to ją odstraszy.
Dziś jednak coś w nim pękło. Chciał zwrócić na sobie jej uwagę. Pokazać, że wcale nie jest mu obojętna.
- Toś pokazał. Że aż do szpitala trafiła. Kretyn. - warknął, wściekły na siebie.
Mijały kolejne minuty a on wpatrywał się tępo przed siebie. Przeżyli wojnę. Udało im się wyjść z tego bez szwanku. A on, zamiast być wdzięczny za to losowi i chwytać nadarzające się okazje, wrócił do dawnej skorupy.
Jak to ona powiedziała? Że Wielosokowy jeszcze mogłaby zrozumieć?
Merlinie! Przecież tylko o to się bał. Że nie zrozumie. Że gdy pozna prawdę, to go odtrąci.
„To ty ją odtrąciłeś. I to w najbardziej bolesny sposób”.
- Pan…? - jeden z Uzdrowicieli wyszedł przez drzwi oddziału i podszedł do niego. Niechętnie wyrwał się z ponurych myśli.
- Snape.
Uzdrowiciel uniósł jedynie lekko brew, ale nie skomentował. Wiedział, kim on jest. Wszyscy już wiedzieli. A jakoś nie umiał pławić się w chwale tak jak Weasley czy Potter.
- Nazywam się Collins i jestem Uzdrowicielem Oddziałowym. Panie Snape, kim pan jest dla pacjentki?
- Jestem jej partnerem. - słowo „chłopak” jakoś nie chciało mu przejść przez usta. I tak miał ochotę schować się za kolumną, bo czuł, że rumieniec wypełzł mu na policzki.
Uzdrowiciel to jednak zignorował.
- To dobrze. W takim razie pragnę pana poinformować, iż obie pańskie dziewczyny czują się dobrze. Choć wystraszyły nas nieźle. Pani Granger zemdlała...
- Obie?
Collins spojrzał na niego zaskoczony.
- Pańska, jak to pan powiedział, partnerka, jest w szóstym miesiącu ciąży. Nie wiedział pan o tym?
Zerwał się z krzesła i wbiegł na oddział. W drugim napotkanym pokoju leżała Hermiona – przytomna, choć nadal lekko blada. Na jego widok straciła jeszcze bardziej kolory.
- Panie Snape! - Collins dopadł go i rzucił z dezaprobatą.
- Jesteś w ciąży?!
Hermiona przymknęła lekko oczy. Dwa kroki wystarczyły, aby znaleźć się przy niej. Wziął ją za rękę.
- Odpowiedz.
Otworzyła oczy. Wpatrywał się w złocisto-brązowe tęczówki, których nie oglądał z tak bliska od pół roku.
Pół roku.
Sześć miesięcy.
- Panie Snape, proszę, ona potrzebuje odpoczynku!
Lekceważąc całkowicie krzyki Uzdrowiciela, usiadł na jej łóżku i przygarnął do siebie. Poczuł, jak się trzęsie a po chwili zalewa płaczem. Collins pomamrotał coś pod nosem, po czym wyszedł.
- Ty kretynko. Ty skończona kretynko. - warknął, kołysząc ją w ramionach. - Czemuś mi nie powiedziała?
- J-j-ja… chciałam...s-s-sama…
- Już, już… przepraszam. Byłem okropnym dupkiem. JESTEM dupkiem. Taka moja natura. Nie powinienem był tego wtedy mówić. Wystraszyłem się. Bałem się, że pokochałaś Matta. A nie pokochasz prawdziwego mnie. Spanikowałem. Wybacz. Proszę.
Lekko go odepchnęła. Wpatrywał się w jej zaczerwienione od płaczu oczy i czuł, że nigdy nie zasłużył na tę dziewczynę.
- Melisa.
- Co proszę?
- Melisa. - wskazała na brzuch, lekko się uśmiechając, mimo łez w oczach.
Córka.
On. Severus Snape. Będzie miał córkę.