sobota, 28 stycznia 2017

Rozdział VI.2

Zakorkowała butelki z Amortencją i spojrzała na mężczyznę. Właśnie z największą ostrożnością przelewał Detkę do fiolek i każdą pieczołowicie korkował. Gdy ostatnią odesłał do magazynu, przywołał z niego krótki srebrny nóż i kilkanaście stumilitrowych fiolek oraz jedną dużą czarkę.
- Jesteś pewna, że chcesz się żywcem pociąć? - zapytał z pełną powagą rozkładając fiolki i pozostałe narzędzia. Gryfonka tylko kiwnęła głową – czuła narastający strach przed tym, co miało się wydarzyć. Wiedziała, że nie stanie jej się w zasadzie żadna krzywda, jednak mimo wszystko instynkt wzbraniał się przed całym procederem.
- Na początek się wycisz. Widzę, że jesteś cała zdenerwowana a to nie przyniesie nic dobrego. Zbyt wysokie ciśnienie spowoduje, że twoja krew będzie płynęła bez żadnego nadzoru. Dlatego spróbuj skupić się na czymś przyjemnym i nieco zrelaksować. - Matt mówił powoli, tak jakby sam jego ton miał sprawić, że dziewczyna się wyciszy. Niestety nic z tego. Hermiona czuła, że choćby pękła, nie jest w stanie się teraz wyluzować. Jej myśli były chaotyczne. Starała się skupić na czymś przyjemnym. Czytanie. Książki. Czarna magia. Horkruksy. Śmierć. STOP! To zły trop… dzieciństwo. Rodzice. Pożegnanie…
Spanikowana próbowała wydobyć się spośród własnej histerii, gdy nagle podskoczyła czując ręce na swoim karku. Matt stanowczymi ruchami uciskał mięśnie na karku i ramionach, zmuszając ją do rozluźnienia. Czuła, jak powoli odpływa całe napięcie a od mięśni rozchodzi się rozkoszne ciepło. Jego ręce musiały mieć nie lada wprawę w masażu – każdy ruch był perfekcyjnie obliczony na jej wytrzymałość i stopień napięcia. Powoli zszedł na łopatki, rozluźniając wszystkie mięśnie wzdłuż kręgosłupa. Później wrócił do barków, po to, by spłynąć na ramiona aż do łokci. Po kilku minutach Hermiona całkowicie się odprężyła. Na tyle, że była na skraju zaśnięcia.
- Gdzie się nauczyłeś tak masować? - wyszeptała, nie mając ochoty psuć cudownego uczucia zbyt głośnym tonem. Marcus tylko się roześmiał.
- To jedna z niewielu rzeczy, których nauczyła mnie matka zanim umarła.
- Przykro mi.
- Niepotrzebnie, to było wiele lat temu. O, spięłaś się, co się stało?
Hermiona poczuła łzy w oczach. Nie wiedziała co się dzieje z jej rodzicami. Możliwe, że i oni już przenieśli się do lepszego świata.
- Po prostu… tęsknię za rodziną. - mruknęła, biorąc się w garść. Matt skończył masaż i podał jej srebrny nóż.
- Skoro zdołałaś się uspokoić, pora się zabrać do roboty. To twoje pierwsze cięcie, dlatego dzisiaj potraktuję cię ulgowo. Co oznacza, że gdy tylko zacznie ci się kręcić w głowie, masz to natychmiast zgłosić, zrozumiano? Zanim jeszcze poczujesz się słabo. - Hermiona kiwnęła głową i  wzięła do ręki nóż. Ważyła go niepewnie w dłoni, po czym wzięła głęboki wdech i wbiła ostrze w nadgarstek. Nie za głęboko – tak, by krew zaczęła swobodnie płynąć.  Marcus podsunął dużą czarkę pod jej rękę. Czuła lekki ból i panikę – ciepło płynącej jej po nadgarstku krwi było nie do wytrzymania. Już miała sięgnąć po różdżkę, by uleczyć ranę, kiedy ponownie poczuła na sobie dłonie Marcusa.
- Rozmawiaj ze mną. Nie skupiaj się na tym. - wyszeptał takim tonem, że wszelkie myśli uciekły z jej głowy.
- O czym?
- O czymkolwiek. Co byś chciała robić po ukończeniu Hogwartu?
- Nawet nie wiem, czy go ukończę, czy przeżyję wojnę…
- Załóż optymistyczny wariant. Marzyć nikt nam jeszcze nie zabronił. No, słucham?
Granger zamyśliła się. Owszem, przed wojną miała setki myśli i marzeń, jednak w ostatnich miesiącach skupiała się głównie na przeżyciu.
- Kiedyś chciałam być pracownicą Urzędu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, ale ostatnio całkowicie zraziłam się do Ministerstwa. Boję się, że po wojnie niewiele się zmieni, nawet jeśli wygramy. - mówiła cicho, odwracając głowę tak, by nie widzieć płynącej krwi.
- Zatem co byś chciała robić?
- Chyba uczyć. Jestem dobra z Transmutacji, Historii i Zaklęć. Ale gdybym miała wybrać spośród tych trzech, to raczej zdecydowałabym się na Zaklęcia. To podstawa naszego życia i od nich tak naprawdę wywodzi się każda dziedzina magii. Bez zaklęć nie byłoby Transmutacji, Zielarstwa czy nawet twoich Eliksirów. - w ręce zaczęła czuć lekkie drętwienie. Poruszała szybko palcami, jednak uczucie nie minęło.
- Rozmawiałaś o tym z profesorem Flitwickiem? Gdybyś chciała faktycznie uczyć, musiałabyś najpierw dostać się na praktyki. - Marcus teraz delikatnie masował jej ramię.
- Jeszcze nie, ponieważ aż do lipca nie chciałam nawet wracać do Hogwartu.
- Co się zmieniło?
- Wszystko… - coraz trudniej było jej się skupić na rozmowie. Nie czuła się źle, po prostu miała wrażenie, jakby jej koncentracja uciekała poprzez każdą kroplę utraconej krwi. Marcus obszedł ją dookoła, by spojrzeć jej w twarz.
- Nie czujesz zawrotów głowy? - zapytał poważnie, przykładając rękę do jej czoła. Skrzywiła się, ale pokręciła głową.
- Nic a nic? - zapytał zdumiony. - Cała się pocisz i jesteś śmiertelnie blada. Na dziś skończymy.
- Nie! - chciała się zerwać z krzesła, ale nogi jej odmówiły posłuszeństwa. Przed upadkiem uratował ją Matt, chwytając ją mocno za ramiona. Szybko wyciągnął różdżkę i zamknął ranę i usadził ją z powrotem na krześle.
- Idiotka. - mruknął i podniósł do góry czarkę. Była pełna – musiało tam być przynajmniej 800 ml. Dziewczyna uśmiechnęła się słabo, po czym odpłynęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz