sobota, 21 stycznia 2017

Rozdział I.1

- Ile razy mam Wam to powtarzać?! WRACAM DO HOGWARTU! - Hermiona miała już serdecznie dość tej rozmowy. Może byłoby inaczej, gdyby nie powtarzała się ona dzień w dzień od pogrzebu Dumbledore'a.
- Sama nam obiecywałaś, że pójdziesz z nami! Że nam pomożesz! - Ron, wściekle czerwony na twarzy, wymachiwał rękami. Cała Wielka Trójca stała na środku jego sypialni w Norze i po raz kolejny odgrywała spektakl pt. „Hermiona zwariowała”.
- Owszem, obiecywałam, ale jak tłumaczę wam od kilku tygodni, zrobiłam to pod wpływem impulsu!
- Chcesz nam powiedzieć, że przez te wszystkie lata też nas wspierałaś wyłącznie dlatego, że taki był impuls? - ton Harrego mógłby w tej chwili śmiało konkurować z głosem Nietoperza z Lochów. Spojrzała na niego zrezygnowana. Chłopak siedział na swoim łóżku i wpatrywał się w nią z mieszaniną żalu i wściekłości.
- Jakby na to nie spojrzeć, tak zawsze było. NIGDY nie mieliśmy okazji niczego zaplanować, ruszaliśmy na żywioł i siłą rzeczy wam towarzyszyłam. Gdybyśmy mogli chociaż jedną z tych rzeczy przemyśleć, wątpię, aby któreś z nas się w to pchało. - powiedziała sucho, odgarniając wściekle burzę włosów, które przysłoniły jej teraz twarz.
- Ach, czyli naszą przyjaciółką też jesteś tylko dlatego, że nie miałaś kiedy o tym pomyśleć i się po prostu stało? - Ron podszedł do dziewczyny z wyciągniętym oskarżycielsko palcem. Fuknęła poirytowana tak, że aż się cofnął z nietęgą miną.
- Ale z was idioci! Przyjaźnię się z wami, bo was kocham – Ron nagle poczerwieniał, a ona przewróciła oczami – jak braci, Ron, ciebie też to dotyczy i rozmawialiśmy też o tym!
- Wiesz, że bez ciebie nie damy sobie rady? - Potter uderzył w błagalną nutę. Westchnęła ciężko i opadła na łóżko Rona, chowając twarz w dłoniach.
- Posłuchajcie mnie uważnie. - powiedziała zrezygnowana, biorąc głęboki oddech. Podniosła głowę i spojrzała na nich. Znali to spojrzenie – twarda stal w jej oczach oznaczała, że podjęła decyzję i nawet rogogon węgierski by jej nie przekonał do zmiany zdania. - Owszem, to ja zazwyczaj za was myślałam, planowałam i robiłam wszystko, abyśmy przeżyli. Ale dość tego. Jestem tym zmęczona. Poszłabym z wami na tę wyprawę, ale za rok. Wiem – ręką uciszyła Harrego, który już chciał coś powiedzieć – że rok dałby mu jeszcze większą przewagę nad nami. Rozumiem, dlaczego nie chcecie czekać. I popieram was. Jednak ja się na to nie piszę. Wielokrotnie rzucaliśmy się głową naprzód w najbardziej niebezpieczne sytuacje, licząc na to, że damy radę. Wtedy jednak zawsze mógł ktoś nas uratować. Dumbledore, McGonagall, Snape… oni mogli nas obronić. Teraz została nam jedynie McGonagall, która prowadzi cały Zakon a do tego nawet nie wie nic o horkruksach, więc nie byłaby w stanie nam pomóc. Po prostu… - przygryzła wargę, delikatnie się wahając – nie czuję się na siłach podejmować się tak ważnej misji, wiedząc, że trójka niewykwalifikowanych czarodziejów jest zdana sama na siebie. Owszem, jesteśmy odważni, pomysłowi i umiemy walczyć, ale przeciwko sobie mamy całą armię Voldemorta.
Wypuściła powoli powietrze z płuc. W końcu powiedziała to, co od dawna jej ciążyło. Naprawdę przerażała ją myśl, że w krótkim czasie stracili dwóch mocnych obrońców.
- Czyli tchórzysz? - Ron warknął, jednak Harry go uciszył.
- Co zatem planujesz, Hermiono? - brunet zmarszczył brwi i przyglądał jej się tak, jakby ją nawet próbował zrozumieć. To zawsze jakiś sukces – do tej pory wydzierał się na nią na równi z Ronem.
- Mówiłam już. Wrócę do Hogwartu i, jeśli profesor McGonagall się zgodzi, dołączę do Zakonu. Pytałam ją o to, ma mi dać znać w najbliższym czasie czy i w jaki sposób mogłabym pomóc. Z racji na to, że jest nas zaledwie garstka, podejrzewam, że się zgodzi. - powiedziała spokojnie, wygładzając ręką niesforne włosy.
- Ale…
- Ron, dość. - mruknęła, wstając i otrzepując spódnicę. - To moje ostatnie słowo. Przykro mi, że was zawiodłam i nie mam zamiaru was odwodzić od waszych planów. Rozumiem, że bez tego nie mamy żadnych szans pokonać Voldemorta. Wierzę w was i serio, chłopcy, zawsze wam pomogę, gdybyście tego chcieli.
- Jak, skoro nie będzie cię z nami?! - rudy w końcu wybuchł. Podeszła do niego i, ku jego zaskoczeniu, przytuliła go mocno do siebie.
- Zawsze będę z wami. Po prostu teraz ciut dalej. Ale to nie oznacza, że nie będziecie mogli mnie wezwać, gdy zajdzie taka potrzeba. - cmoknęła go w policzek, na co chłopak pokrył się szkarłatnym rumieńcem. Odsunęła się od niego i zwróciła do Harrego.
- Tylko mnie nie całuj! - rzucił brunet. Napięcie ostatnich kilku tygodni gdzieś uleciało – wszyscy jak na komendę wybuchnęli niepohamowanym śmiechem. Gdy się opanowała, poklepała Pottera po plecach i wyszła z ich sypialni, dając im czas na przemyślenie tego wszystkiego. Czuła się winna. Szczególne, że nie była z nimi do końca szczera.
    Powoli zeszła piętro niżej do sypialni, którą dzieliła z Ginny. Młodej Weasleyówny nigdzie w pobliżu nie było, co Hermiona przywitała z ulgą. Uwielbiała siostrę Rona, ba! Bez oporów mogłaby ją nazwać przyjaciółką. Jednak w tej chwili potrzebowała pobyć sama. Padła na swoje łóżko i wlepiła wzrok w sufit.
„Jestem złą przyjaciółką. Zostawiam ich na pastwę losu, wiedząc, że nie dadzą sobie rady. Tchórzę, zachowuję się jak Ślizgon i dbam tylko o siebie.” - zaczęła się katować w myślach, gdy jakiś głosik ją ofuknął. „Przestań! Jedyna osoba, której Voldemort się bał, nie żyje. Twój zdrowy rozsądek wszczął alarm, gdy zorientował się, że trójka niewykwalifikowanych czarodziejów chce się samoistnie pchać na poszukiwanie najbardziej czarnoksięskich przedmiotów, jakie świat widział.. Żeby tego było mało, wszystko po to, by na koniec uśmiercić najbardziej psychopatycznego czarnoksiężnika w dziejach nowożytnej historii magii. Nawet Grindelwald, z tego co o nim słyszałaś, przejawiał więcej empatii. Nie jest tchórzostwem w tej chwili odpuścić, wiedząc, że zadanie jest praktycznie awykonalne!”
Westchnęła ciężko i obróciła się na bok. Mimo iż wiedziała, że ma rację, czuła się tak, jakby skazała swoich przyjaciół na śmierć. Nie mogła nic na to poradzić – jej gryfońska natura domagała się, by poszła razem z nimi i pchała się w kolejne niebezpieczeństwo. Problem polegał na tym, że tym razem podskórnie czuła, że te ryzyko jest zbyt wielkie a szanse powodzenia nikłe. Dodatkowo dręczyła ją jeszcze jedna kwestia, o której nie mówiła przyjaciołom. Czuła, że coś im umknęło a sama sprawa śmierci Dumbledore'a nie jest wcale taka oczywista. Coś tutaj nie pasowało. Z tego, co mówił Harry, dyrektor kazał mu iść po Snape'a. Ten znienacka sam się pojawił. I zabił. Nie wiedzieć czemu, miała wrażenie, że chyba wszyscy zbyt pochopnie ocenili sytuację i dali się zwieść dwójce tych piekielnie inteligentnych czarodziejów. Jednak dopóki tego nie rozgryzie, nie będzie o tym wspominać komukolwiek. Już widziała te kłótnie. „Snape go zabił Hermiono! ZABIŁ, ROZUMIESZ?” – tu wstawić wściekłą twarz Harrego. „Dumbledore sam chciał śmierci? Czy ty jesteś normalna?!” - tu dla odmiany może pojawić się wściekła twarzyczka Rona. Jeśli do tego dodać pozostałych członków Zakonu, skończyłoby się tym, że musiałaby sama uciekać, gdzie pieprz rośnie, oskarżona o zdradę i bluźnierstwa.
- Cześć! - Ginny przerwała jej rozmyślania, wparowując do pokoju oblepiona błotem od góry do dołu.
- Niech zgadnę, quidditch? - Hermiona podniosła się do pozycji siedzącej i przyjrzała się przyjaciółce. Ruda wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Pokonałam ich obu i, z tego co widzę, słusznie im skopałam tyłki. Znowu to samo?
Hermiona pokiwała głową. Weasleyówna tylko westchnęła.
- Nie martw się, w końcu do nich dotrze, że masz rację. Nie wiem co prawda po co i gdzie się dokładnie wybierają, ale widocznie masz swoje powody, aby się w to nie pchać. Ja i mama cię popieramy całym sercem, wiesz o tym, prawda? - Ruda usiadła na łóżku starszej Gryfonki, nie zwracając uwagi na jej jęki.
- Ginny! Teraz wszystko jest w błocie!
- Przestań, jesteś w końcu czarownicą, co nie? - Ginny uśmiechnęła się pogodnie. - A teraz wstawaj, mama prosiła o pomoc przy obiedzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz