wtorek, 24 stycznia 2017

Rozdział IV

- Dziś mamy do zrobienia trzy kociołki Veritaserum oraz cztery Wielosokowe. - Matt spojrzał na jakąś karteczkę a następnie przeniósł wzrok na Granger. - No? Na co czekasz? Przygotuj wszystko!
Hermiona prychnęła, ale posłusznie poszła do magazynu po sprzęt i ingrediencje. Rozstawiła kociołki na ławkach. Obok poukładała składniki i niezbędne przybory jak moździerze, noże i fiolki. Matt przypatrywał jej się z kpiącym uśmieszkiem.
- Czego się gapisz? - warknęła, odsuwając wściekle włosy z twarzy.
- Zastanawiam się, dlaczego nie zwiążesz tych kłaków.
- Nie lubię mieć ich splątanych.
- No cóż, ale jak zabierzemy się do warzenia to…
-… muszę mieć je związane, bo jeden włos może nie tylko zepsuć całą pracę, lecz także pozbawić nas pięknych buziek. Wiem, Snape mi to wbił dość dobitnie do głowy w trakcie pierwszego roku. - dziewczyna od niechcenia rzuciła zaklęcie na jeden z liści lipy, zamieniając go w gumkę do włosów. W trymiga upięła je w wysoki ciasny kok, spod którego nie miał prawa wysunąć się choćby jeden włosek. Matt coś burknął pod nosem, po czym podszedł do swoich kociołków.
- Wiesz jak się warzy Veritaserum?
- Znam teorię, jednak nigdy go samodzielnie nie robiłam. - Marcus westchnął cierpiętniczo.
- Merlinie, i Ty masz mi niby pomagać?! Minerwa oszalała…
- Narzekaniem nic nie zdziałasz. - ucięła jego lamenty Hermiona i podwinęła rękawy szaty.  Założyła rękawice ze smoczej skóry, lekceważąc świdrujący wzrok Marcusa. Szczerze mówiąc dziwnie się czuła, pyskując zupełnie obcemu facetowi, ale cały czas czuła się tak, jakby znali się od wielu lat. Poza tym przez ostatnie tygodnie mocno wydoroślała – upadło w końcu przekonanie, że musi być do wszystkich miła i grzeczna, co najczęściej oznaczało, że po prostu potulnie robiła to, co ktoś jej każe a słysząc obelgi jedynie pochylała pokornie głowę. Tej Hermiony już nie było, o czym jako pierwsi przekonali się jej przyjaciele. Granger zastanawiała się, na ile to właśnie ich postawa doprowadziła do tego, że postanowiła w końcu zawalczyć o samą siebie. Tygodnie awantur dały jej nieźle w kość i poczuła się z siebie dumna, że tym razem nie ugięła się pod naciskiem Rona i Harrego. I choć czuła się z tym jeszcze trochę nieswojo, mimo że Ginny wspierała ją całą sobą, cieszyła się z tej zmiany.
    Westchnęła ciężko i zabrała się do roboty. Minuty mijały niezauważalnie i nawet nie wiedziała kiedy zdążyła zrobić bazę do wszystkich czterech przydzielonych jej eliksirów. Kiedy zabezpieczyła kociołki, odetchnęła zadowolona z siebie i podniosła wzrok.
    Tuż obok niej stał Matt z założonymi na piersi rękoma i obserwował ją. Z pewnością skończył wcześniej. Pytanie – ile wcześniej?
- Na co się gapisz? - mruknęła, rozplątując swoje włosy.
- Zastanawiam się jakim cudem uznaje się ciebie za najzdolniejszą czarownicę od czasów Ravenclaw. Przygotowanie baz zajęło ci przeszło pięć godzin, gdzie standardowo wystarczą dwie. - uniósł kpiąco brwi a ona poczuła, że oblewa ją rumieniec. Nie czuła upływu czasu – w sali nie było żadnego zegara ani klepsydry, więc po prostu robiła wszystko w swoim tempie.
- Przepraszam, nie wiedziałam ile czasu minęło. - zabrała się za zbieranie przyrządów. Marcus powstrzymał ją.
- Zostaw. I tak będą nam potrzebne. Po obiedzie dokończymy eliksiry. Rusz się, bo umieram z głodu. - warknął i wyszedł. Dogoniła go dopiero przed wejściem do Wielkiej Sali.
- Przecież Veritaserum dojrzewa przez cały cykl księżycowy, jakim cudem chcesz go dzisiaj dokończyć? - mężczyzna westchnął i usiadł na pierwszym lepszym miejscu. Usiadła tuż koło niego.
- Mam swoje sposoby na przyśpieszanie dojrzewania eliksirów. -westchnął i zaraz rozpogodził się na widok pieczonej jagnięciny z tłuczonymi ziemniakami, jaka pojawiła się na jego talerzu. Hermiona parsknęła śmiechem – wyglądał teraz jak mały chłopiec, który wpatruje się w swój pierwszy tort urodzinowy.
- Z czego się śmiejesz? - rzucił, sięgając po pierwszy kawałek. Robił to z takim pietyzmem, że dziewczyna nie mogła powstrzymać chichotu.
- W życiu nie widziałam, aby ktoś z taką czułością podchodził do jedzenia.
- Jestem po prostu śmiertelnie głodny. - rzucił, po czym zatkał sobie usta porcją dania. Jedli w milczeniu. Po jagnięcinie każdy otrzymał po kawałku placka z żurawiną i lekko przejedzeni wrócili do lochów. Jedzenie bez wątpienia poprawiło humor mężczyźnie – kiedy dolewał coś do każdego z kociołków, lekko pogwizdywał i się uśmiechał. Hermiona przyglądała mu się i zastanawiała nad tym, kim właściwie jest ten człowiek. Miejscami przypominał Snape'a – wredny, marudny i arogancki. Kiedy jednak miał dobry humor nie można było znaleźć żadnego podobieństwa do Nietoperza.
- Kim ty jesteś? - rzuciła, drapiąc się delikatnie po brodzie i obserwując jak z gracją lawiruje między kociołkami. Pytanie ugodziło w Matta niczym bat – podskoczył, odwrócił się do niej i automatycznie rzucił:
- Jestem Matthew Marcus,     nauczyciel eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. - po tych słowach skrzywił się niemiłosiernie a Hermiona wpatrywała się w niego z opadniętą szczęką,
- Co to było? - rzuciła, wpatrując się w niego tak, że o mało oczy jej nie wypadły z orbit. Matt westchnął.
- Pewna użyteczna klątwa, która pozwoli mi nie zginąć. - kiedy dziewczyna uniosła pytająco brwi, parsknął śmiechem. - Za każdym razem, gdy ktokolwiek zada mi takie pytanie będę mógł odpowiedzieć wyłącznie tyle co przed chwilą. Ergo, nie zdradzę Zakonu i nie zginę w męczarniach poprzez złamanie Przysięgi Wieczystej.
Gryfonka zamrugała kilkakrotnie oczami, aż odzyskała rezon.
- Nie wiedziałam… ja po prostu… znam cię od wczoraj i zdążyłam zobaczyć już trzy różne twoje twarze. Byłam po prostu ciekawa, kim jesteś. Wiem jak się nazywasz oraz co robisz, ale...- usprawiedliwiała się gorączkowo aż blondyn przerwał, kładąc palec na jej ustach. Mimowolnie poczuła dreszcz.
- Wiem. Nie tłumacz się. - westchnął ciężko, cofnął rękę i przysiadł na najbliższej ławce. - Jestem osobą bardzo zmienną, Hermiono. Dlatego wczoraj usłyszałaś, że ciekawe, czy ze mną wytrzymasz. W jednej chwili mogę być słodki niczym miód. – pstryknął palcami i wyczarował czerwoną gerberę, którą wręczył dziewczynie. Uśmiechnęła się niepewnie, ale przyjęła upominek.-  W drugiej mogę być bezwzględnym sadystą. - machnął krótko różdżką a promień zielonego światła w sekundę zabił skaczącą w akwarium żabę. - W trzeciej mogę cię uwieść, że nawet nie będziesz tego świadoma – wypowiedział te słowa szeptem, nachylając się wprost do jej ucha. Dziewczyna mimowolnie zaczęła drżeć. -  A w czwartej mogę zacząć cię ignorować. - wstał, odwrócił się na pięcie i dokończył swoją poprzednią czynność. - Jeśli będziesz próbowała mnie rozgryźć, tym bardziej zmienny będę i dezorientujący. Dlatego zamiast się zastanawiać, która twarz jest moją prawdziwą, przyjmij, że każda jest jednocześnie tą najprawdziwszą i najkłamliwszą.
Hermiona stała nieruchomo i wpatrywała się w Marcusa. Powoli, jakby trawiąc usłyszane informacje, zmarszczyła brwi.
- W takim razie to dlaczego ty nie jesteś szpiegiem tylko Al? - rzuciła w końcu, podchodząc do jednego z kociołków z bazą do Veritaserum i zapaliła pod nim płomień.
- Bo to on mnie tego wszystkiego nauczył. I nie tylko mnie. Snape jest znany z tego, iż potrafi zapanować nad swoim ciałem i umysłem. Właśnie dlatego nie jesteśmy w stanie określić po czyjej jest właściwie stronie. I dlatego tak wielu automatycznie uznało, że jest tym złym. - Marcus skrzywił się i westchnął. - No oprócz ciebie, Ala i mnie, ale my się raczej nie liczymy. - machnął różdżką i zapalił ogień pod swoimi kociołkami. - Dość tej wiwisekcji, skończmy to i idźmy spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz