piątek, 27 stycznia 2017

Rozdział VI.1

Dni mijały szybko – codzienna wizyta w lochach zaczynała być dla Hermiony rutyną. Zastosowała się do rady pani Weasley i zwyczajnie nie zwracała uwagi na zmienne nastroje Marcusa. Robiła swoje. A pracy mieli sporo – okazało się, że pierwszy dzień był jedynie rozgrzewką i sprawdzeniem, w jaki sposób oboje się dogadają. Kiedy McGonagall uznała, że idzie im dobrze, zaczęła przynosić prawdziwe zamówienia. Każdego dnia mieli do zrobienia po przynajmniej pięć kociołków Veritaserum, Wielosokowego oraz Wywaru Żywej Śmierci. Kiedy więc w pod koniec lipca McGonagall przyszła z nowym zleceniem, Granger się nieco zdumiała.
- Po co Zakonowi pięć kociołków Amortencji, trzy Decoctum tardus ad mortem i osiemnaście eliksirów Oscula Virgo, czymkolwiek te dwa ostatnie są? - żachnęła się, wpatrując się w swoją profesorkę. Marcus był wyraźnie wściekły.
- Zwariowałaś, osiemnaście kociołków Oscula Virgo?! Skąd ja wezmę składniki?! - pieklił się, miotając po całej klasie eliksirów. Dyrektorka uśmiechnęła się smutno.
- Przykro mi, ale jutro zaczynamy akcję obrony Ministerstwa przed przejęciem. Możliwe, że sporo osób zostanie rannych, wolę się zabezpieczyć. - westchnęła. - Wiem, Matt, że najważniejszy składnik Ova jest rzadki, ale liczyłam na to, że w zapasach Severusa jeszcze coś znajdziesz.
Marcus kopnął mocno w jeden ze stolików, przewracając go z hukiem.
- To co mamy wystarczy jedynie na cztery kociołki! Merlinie, kobieto, takie zamówienia składa się wcześniej! - ryczał. Hermiona obserwowała całą scenę nieco zdezorientowana.
- Liczę, że jednak sprostacie temu zadaniu. Zróbcie tyle, na ile wam starczy składników, jednak nie mniej niż dziesięć kociołków. - McGonagall odwróciła się i wyszła z sali.
- JESTEŚ TAKA SAMA JAK ALBUS! PIEPRZONA HIPOKRYTKA! - Matt wywrzeszczał w kierunku drzwi, ale dziewczyna wątpiła, czy dyrektorka go usłyszała. Spojrzała na niego zdumiona. Mężczyzna dyszał ciężko i trzymał twarz w dłoniach. Wyglądał tak, jakby świat mu się zawalił.
- A obiecałem sobie, że nigdy więcej… idiota, wierzyłem, że ona będzie lepsza… - mamrotał pod nosem. Gryfonka podeszła do niego i niepewnie dotknęła ramienia. Cały zadrżał, ale podniósł głowę.
- O co chodzi? - zapytała cicho, wpatrując się w niego z lekkim przerażeniem. Pokręcił głową, wziął głęboki oddech i wstał. Twarz miał nieprzeniknioną.
- Tylko tyle, że dostaliśmy do zrobienia dwa wyjątkowo paskudne eliksiry. Jeden, Decoctum tardus, w skrócie nazywana DeTką, jest czarnomagiczny. Powoduje, że człowiek umiera przez długie godziny w strasznych męczarniach. - Hermionę zemdliło. PO CO to jest Zakonowi?!
- Drugi – Matt kontynuował, już całkowicie opanowany – jest leczniczy. Potrafi wyciągnąć człowieka nawet ze stanu krytycznego. Jeśli będziesz miała poszatkowane wnętrzności – poskłada je. Jeśli będziesz obdarta ze skóry – sprawi, że Twój organizm przestanie wchodzić we wstrząs. Jednym słowem, potrafi zdziałać prawdziwe cuda.
- Dlaczego zatem jest z nim tak wielki problem?
- Chodzi o to, że do jego wytworzenia potrzebna jest silna substancja, która ma rzekomo działanie uzdrawiające. Ten eliksir został wymyślony w starożytności, gdzie wierzono, że tylko dziewica może uleczyć umierającego. Stąd też nazwa eliksiru – Pocałunek Dziewicy. - Gryfonka rozdziawiła usta.
- Chcesz powiedzieć, że do stworzenia tego eliksiru potrzebujemy ofiary z dziewicy?! - wrzasnęła przerażona. Po DeTce spodziewała się tylko najgorszych informacji. Marcus zaczął się śmiać.
- Bez przesady, wystarczy „tylko” trochę jej krwi. Jakieś sto mililitrów na kociołek. - nagle zmarkotniał. - Problem polega na tym, że ten składnik jest na tyle kontrowersyjny, że nie można go w żaden sposób kupić. Trzeba go zdobyć i to najlepiej w taki sposób, by rzeczona dziewica – zjawisko samo w sobie tak rzadkie jak trzeźwy Hagrid – dobrowolnie dała sobie upuścić tą krew.
- Tylko sto? - Matt spojrzał na nią jak na idiotkę. Czy nie zrozumiała, co on właśnie powiedział?
- Dziewczyno, na składzie mamy jedynie 400 ml. Nijak to nie starczy na tyle kociołków, ile wymaga Minerwa.
- W takim razie zgadzam się być dawcą.
- Że co?
- Słyszałeś.  Zgadzam się być dawcą. Z tego co mi wiadomo, a raczej sama wiem to najlepiej, jestem dziewicą. A skoro potrzebna jest moja krew… cóż, zrobię to. - była zdeterminowana.
- Zwariowałaś!
- Nie. I lepiej bierzmy się do roboty, bo mamy jej od cholery. - rzuciła i podwinęła rękawy szaty. - Proponuję najpierw zrobić wszystkie inne eliksiry, bo podejrzewam, że po upuście krwi raczej nie będę się nadawała zbytnio do pracy.
Blondyn wpatrywał się w nią jak w smoka tańczącego sambę. Dwie informacje próbował sobie przyswoić naraz. Primo: ta młoda dziewczyna, jakby nie patrzeć, atrakcyjna brunetka z niewyparzonym językiem, jest dziewicą. Fakt, przez ostatnie tygodnie sporo rozmawiali, dzięki czemu utwierdził się w mniemaniu, iż jest typem mola książkowego. Ale też z tego co mówiła, miała w swoim życiu kilku chłopaków. Widocznie żadnemu nie pozwoliła dojść dalej niż do macanek. Secundo: ta młoda dziewczyna okazuje się być nieobliczalną wariatką. Musiała nią być, skoro dobrowolnie zgadzała się na to, by pozbawić się ponad pół litra krwi, jeśli nie więcej. Z drugiej jednak strony, skoro się zgadza…
- Dobra. Zabieraj się za Amortencję, ja zajmę się Detką. Dobrze, że Wielosokowego i Veritaserum zawsze robiliśmy więcej, więc z tym mamy dzisiaj spokój. No już, jazda! - warknął na nią a ona momentalnie związała włosy i zabrała się za warzenie. Przez ostatnie tygodnie tyle razy warzyła ten eliksir, że jej ruchy stały się praktycznie automatyczne. Dzięki temu umysł miała wolny, co, w obecnej sytuacji, nie było zbyt korzystne.
Upuszczanie krwi… owszem, czytała o tym, jednak była przekonana, iż ten proceder zanikł już lata temu. Skoro Snape jednak robił ten eliksir dla Zakonu, skądś musiał brać składniki. Skąd? Czy nakłaniał do tego uczennice? A może miał z kimś stałą umowę? A co, jeśli… brał do tego mugoli… wbrew ich woli?
- Masz minę, jakbyś stała przed samym Voldemortem – aż podskoczyła, gdy Matt się odezwał. Spojrzała na niego wystraszona. Mężczyzna wpatrywał się w nią znad swoich kociołków.
- Przepraszam, zamyśliłam się…
- To widzę. Jestem ciekawy tylko tego, o czym myślałaś, skoro wyglądałaś jakbyś szła na śmierć.
Westchnęła ciężko, dorzucając kolejny składnik do kociołka.
- Po prostu byłam ciekawa skąd Snape brał ten składnik.
- I, jak mniemam, doszłaś do jakiś krwiożerczych wniosków w stylu porywanie mugoli? - Hermiona aż się zapowietrzyła, słysząc Matta. Skąd-on-wiedział?!
Matt się automatycznie roześmiał.
- No już się tak nie naburmuszaj. To logiczny tok rozumowania, biorąc pod uwagę fakt, że większość uczniów uważała go za wampira. Ale możesz być spokojna, żaden mugol nie został skrzywdzony. - uśmiechnął się promiennie, mieszając w swoich wywarach.
- To skąd…?
- Brał składnik? Sam był głównym dawcą. - Hermionie opadła szczęka. Okej, myślenie o Snapie w kategoriach mężczyzny było dziwne. Wyobrażanie sobie go spółkującego z jakąkolwiek kobietą graniczyło już z dewiacją seksualną. Ale sam fakt, że w wieku 36 czy 37 lat był prawiczkiem…
- Oddychaj, dziewczyno! - Marcus obserwował ją bacznie.
- To...to...smutne… - wybąkała, po czym złapała się za usta. Matt uniósł kpiarsko brew.
- Co jest smutne?
- To, że Snape nigdy…
- Uwierz mi, że to był jego wybór. Zresztą tak samo jak mój przez pewien czas. Niedawno jednak uznałem, że wolę cieszyć się życiem, szczególnie że może okazać się ono wyjątkowo krótkie. - wzruszył ramionami i gestem pokazał jej, aby wróciła do pracy. Nieco uspokojona, zabrała się za dalsze warzenie.

2 komentarze:

  1. Widzę, że rzeczywiście Mroczna Cię mocno inspirowała... Zwłaszcza z tą krwią i sposobem jej pozyskania ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, początkowe rozdziały mocno pachną Mroczną, głównie z tego względu, że byłam świeżo po kolejnej lekturze "Bez Cukru". Im dalej, tym mniej takich podobieństw :)

      Usuń