- Hermiona! - gdy wszystkie krzesła zostały zastąpione przez eleganckie stoły nakryte złotymi obrusami i przesunięte pod ściany, wszyscy zgromadzili się wokół pary młodej. Krzyk należał do stojącego kilka kroków od niej Ala, któremu, jak zawsze, towarzyszył Matt. Uśmiechnęła się i podeszła do nich.
- Ślicznie wyglądasz! - Al uściskał ją serdecznie.
- Dziękuję.
- Jak widać, opanowałaś nawet tę szopę, która ciągle lata nad eliksirami. - Marcus był ewidentnie w nastroju sarkastycznym. Przyjaciel kopnął go mocno w kostkę.
- Bądź milszy, bo dziewczyna jeszcze pomyśli, że jej nie lubisz!
- Bo nie lubię!
- Akurat!
- Skąd ty to możesz wiedzieć?
- Stoi przed tobą śliczna, siedemnastolatka i śmiesz twierdzić, że jej nie lubisz?
Hermiona zachichotała, widząc święte oburzenie na twarzy Matta.
- Al, do cholery. Po pierwsze – rozumiem, że ty lubisz wszystkie młode i ładne dziewczyny, co niezbyt dobrze wróży twojej karierze nauczycielskiej. Po drugie – widuję ją codziennie a ostatni tydzień spędziła w moim łóżku…
- NO CO TY?!
- Pohamuj hormony, na Merlina! - wrzasnął Matt. - Była nieprzytomna!
- No, nie podejrzewałem cię o takie skłonności..
- AL!
Hermiona mimo najszczerszych chęci zachowania się godnie, zwinęła się wpół, zanosząc się dźwięcznym śmiechem. To przykuło uwagę bliźniaków, którzy od razu doskoczyli do towarzystwa.
- No co tak…
- … się śmiejecie?
- Z moich preferencji. - Marcus był cały czerwony na twarzy a jego wzrok mógł zabijać.
- Jakich preferencji? - zapytał Fred, przeskakując wzrokiem od Ala do Matta.
- Nie ważne. Gdzie się można czegoś napić? - Al skutecznie odwrócił uwagę Weasleyów i odciągnął ich w dalszy kąt namiotu. Hermiona została sama z naburmuszonym Mattem, który nadal miał śliczny czerwony kolor na policzkach.
- Wiesz, ciekawie wyglądasz z rumieńcem. - zachichotała. Zgromił ją spojrzeniem, które jednocześnie zlustrowało ją od stóp do głów. Na chwilę jego wzrok spoczął na dekolcie, momentalnie łagodniejąc. Tym razem to ona poczuła, że się rumieni. Matt podszedł do niej bliżej i uśmiechnął się wrednie.
- W sumie, muszę przyznać Alowi rację, że świetnie wyglądasz w tej sukience. Na tyle dobrze, że nabrałem ochoty na tańce. Skusisz się?
Dziewczynę zatkało, ale pokiwała głową. Na parkiecie już w najlepsze pląsała Fleur z Billem oraz państwo Weasleyowie. Pozostali goście stopniowo dołączali do tańców. Hermiona chwyciła wyciągniętą rękę Matta i dała się poprowadzić niemalże na sam środek. Mężczyzna złapał ją zdecydowanie za dłoń, drugą rękę kładąc jej na talii. Po chwili poczuła, że płynie. Była zdumiona – pierwszy raz w życiu zrozumiała, o co tyle hałasu z tańcem. Matt prowadził ją pewnie, a ona intuicyjnie reagowała na każdy jego ruch. Nigdy nie wierzyła w słowa pani Weasley, że w tańcu najważniejsze jest to, by mężczyzna umiał prowadzić a reszta przyjdzie sama.
Sunęli po parkiecie w rytm jakiegoś walca, dostojnie kręcąc się i podnosząc delikatnie na palcach. Matt był przez cały czas skupiony – mrużył lekko oczy i przygryzał dolną wargę. Ona z kolei cały czas się uśmiechała. Mimo iż na początku czuła się nieco niezręcznie, z każdym krokiem czuła coraz większą swobodę ruchów. Na tyle dużą, że pożałowała, gdy wybrzmiały ostatnie nuty walca. Chciała się cofnąć, dziękując za taniec, jednak Matt ją przytrzymał.
- Już uciekasz? - jego mina zbitego psa spowodowała, że zaczęła samą siebie ganić za to, że pomyślała o odejściu.
- Nie… ja… po prostu…
- Jak zwykle elokwentna. - w uśmiechu ukazał nieskazitelne białe zęby, przez chwilę przywodząc na myśl Lockharta.
- Po prostu… dziękuję za ten taniec… i myślałam, że…
- Że?
- Że wolisz już nie…- Gryfonka czuła, że jej policzki płoną. Odruchowo opuściła głowę, kryjąc się przed jego spojrzeniem. Marcus westchnął i pstryknął palcami na najbliższego kelnera. Ten podszedł posłusznie ze srebrną tacą, na której stały kieliszki szampana. Mężczyzna wziął dwa z nich, podziękował kelnerowi i wręczył jeden Hermionie.
- To jest wesele. To normalne, że się tańczy, cieszy i bawi. Masz, wypij. A potem, jeśli pozwolisz, znowu cię porwę na parkiet. - dziewczyna podziękowała skinieniem za kieliszek i upiła z niego łyk. Szampan delikatnie połaskotał ją w podniebienie. Był bardzo lekki i orzeźwiający. Nie czuła żadnej nutki słodyczy, a mimo to bardzo jej smakował. Nim zdążyła opróżnić kieliszek, Matt oddalił się w kierunku Ala, który go wołał. Została sama, dopijając alkohol.
- Tu jesteś! - w jej kierunku zmierzał Harry i Ron, obaj w towarzystwie kuzynek wil.
- Widzę, że integrujesz się z nową rodziną. - sarknęła do Rudego, który tylko się roześmiał. Harry uśmiechnął się delikatnie.
- Wyluzuj, Hermiono, dziś jest wesele. Ostatnia szansa na zabawę. - Ron był wniebowzięty. Francuzki coś do siebie zaświergotały, po czym zwróciły się do chłopaków.
- My pouidziemi do toillete. Przypudhować nosek. - obie cmoknęły swoich partnerów w policzki i uciekły rozchichotane. Hermiona patrzyła na tę scenę dość sceptyczna, ale nic nie powiedziała.
- A ty jak się bawisz? - Harry próbował nawiązać rozmowę, ale kiepsko mu szło. Cóż, nic dziwnego – przez ostatnie tygodnie nie miała dla nich w ogóle czasu i czuła się tak, jakby wyrosła między nimi przepaść. Ron, jeśli już się na nią natykał w Norze, obrzucał ją jedynie kpiącym spojrzeniem i bąkał „cześć”. Ginny próbowała jej to wyjaśnić, ale mimo najszczerszych chęci nie rozumiała tego.
- W porządku. Przed chwilą tańczyłam z Mattem, ale teraz poszedł do Al…
- Z Mattem? - Ron się obruszył. Spojrzała na niego zdumiona.
- Tak, z nim, a co?
- Przecież on jest stary!
- Ron, ja z nim tańczyłam, a nie poszłam do łóżka. - momentalnie poczuła złość. Zgarnęła od przechodzącego obok kelnera szklankę z jakimś ciemnobrązowym płynem i chlapnęła. Zakrztusiła się a chłopcy spojrzeli na nią zszokowani.
- Ty pijesz?! - Harry się roześmiał i poklepał po plecach.
- N..n...nie wiedziałam...ekhe...c-c-c-co to jest! - wycharczała. Brunet przylewitował jej szklankę z wodą. Wypiła duszkiem. Ron stał i patrzył w odległy kąt namiotu, wypatrując wil. Mimo wszystko poczuła ukucie żalu. Przez lata się w nim podkochiwała i nigdy nie zdołał jej zaszczycić takim spojrzeniem czy wyczekiwaniem. Zawsze była odstawiona na boczny tor. Trzymana dostatecznie blisko, by zżynać prace domowe, ale dostatecznie daleko, by w każdej chwili, gdy tylko Hermiona źle się w jego rozumieniu zachowa, odstawić na bok i się więcej nie odzywać. Przez ostatnie tygodnie, kiedy mogła złapać większy dystans do całej sytuacji, zaczęła patrzeć na ich przyjaźń w zupełnie innym świetle. Na idealnym obrazie Wielkiej Trójcy, jak zwykł ich nazywać Snape, pojawiły się liczne rysy. Owszem, mieli wiele miłych wspomnień. Ale pozostawało pytanie, czy przeżyliby choć jedną ze swoich przygód, gdyby ona, Panna-Wiem-To-Wszystko, miała taki sam poziom wiedzy jak oni. Szczerze to wątpiła.
- Dzięki, Harry. - mruknęła, odkładając szklankę na bok. - To kiedy wyruszacie?
- Chcieliśmy jutro, ale coś czuję, że jeśli impreza przeciągnie się do rana, to raczej nam się to nie uda. - Harry sięgnął po kanapkę. - Nie zmieniłaś zdania?
- Nie.
- W porządku. - Brunet się uśmiechnął. - I wiedz, że nie mamy ci tego za złe…
-… czyżby? - Ron odwrócił się raptem do nich. Pstryknął bezczelnie na kelnera i sięgnął po szklankę z Ognistą.
- Tak, Ron, pora odpuścić. - Potter wyglądał na zmęczonego.
- Nie wydaje mi się. - Rudy wypił whisky i zwrócił się do Hermiony. - Wolisz zostać z nim, prawda?!
- Z kim, Ron? - dziewczyna zrobiła oczy jak spodki, nie wiedząc o co właściwie mu chodzi. Tymczasem chłopak zaczął się nakręcać, swój żal i złość podlewając kolejnymi szklankami whisky.
- Z tym całym Mattem! - wrzasnął, aż ludzie koło nich się obrócili. - Ostatnio tylko z nim spędzasz czas!
- Nie moja wina, że takie mam zadanie dla Zakonu! - Hermiona próbowała jeszcze pohamować swoje emocje, ale słowa Rona ją zabolały.
- Jasne, zadanie. Takie, że tydzień leżałaś u niego w lochach? I co tam robiliście?
- Ron! - Harry chciał odciągnąć przyjaciela na bok, ten jednak go odtrącił. - Hermiona leżała nieprzytomna…
- I ty w to wierzysz? Z pewnością już pracuje na kolejne punkty!
Ręka Hermiony sama skoczyła do policzka Rona, jednak nie zdążyła do niego dotrzeć. Zauważyła jakąś szarpaninę i dopiero po chwili zorientowała się, że do Rona doskoczył Matt i chwycił go za gardło.
- Przeproś. - głos mężczyzny był tak twardy, że wszyscy przyglądający się tej scenie, rozpierzchli się na boki. Gryfonka stała jak sparaliżowana, wpatrując się w to, co działo się przed jej oczami.
- Bo..?
- Bo ponoć to twoja przyjaciółka. Choć, jak tak na ciebie patrzę, mam wrażenie, że inaczej pojmujemy definicję słowa „przyjaźń”. - Matt mówił spokojnie, lecz coś w jego tonie było takiego, że strach było mu się sprzeciwić.
- Bronisz swojej nowej pupilki, Marcus? Ciekaw jestem, czy ona wie, kim byłeś. - Ron, którego instynkt samozachowawczy wyraźnie zdezerterował, sarknął, odpychając mężczyznę od siebie. Ten puścił chłopaka i przyjrzał mu się z góry do dołu z kpiącym uśmiechem.
- Weasley, moja przeszłość to moja sprawa. A z panną Granger, ani tym bardziej z tobą, nie łączy mnie nic, abym musiał się z niej tłumaczyć. Skoro nie zamierzasz przeprosić, trudno. Nie do mnie należy wychowywanie ciebie. Całe życie mnie jednak uczono, że to właśnie w Gryffindorze, gdzie „kwitnie męstwa cnota”, przyjaźń stawia się na pierwszym miejscu. Jesteś kolejnym przykładem na to, że motta domów to jedynie czcze przechwałki, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Potter – odwrócił się do Harrego tak nagle, że ten aż podskoczył. - Radzę ci zabrać pana Weasleya jak najdalej od panny Granger. Najlepiej w takie miejsce, by nieco ochłonął i wytrzeźwiał, bo cuchnie whisky na kilometr. Pić też trzeba umieć, a widać nawet w tym jesteś kiepski, Weasley.
- Silencio! - Ron spojrzał oburzony na przyjaciela. Harry trzymał różdżkę w dłoni i celował nią w niego. - Wybacz, stary, ale dość już powiedziałeś. Idziemy. - wziął go pod ramię i siłą odciągnął od Hermiony i Matta.
Mężczyzna wziął kilka głębokich oddechów i dopiero po chwili zwrócił się do dziewczyny.
- Nic ci nie jest? - uśmiechnął się krzywo.
- Nie… po prostu…
- To dupek. - Matt nie owijał w bawełnę. Przywołał gestem kelnera i wręczył dziewczynie kawałek magicznego ciasta i szklankę z Ognistą. - Zjedz to i wypij. Jesteś zdenerwowana, a to pozwoli ci się otrząsnąć. I nie waż się przejmować tym, co ten rudy bałwan mówił.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się blado i posłusznie spełniła polecenie. Gdy z talerzyka zniknął ostatni okruszek ciasta, Matt wyciągnął do niej rękę.
- Zatańczymy jeszcze?
Skinęła głową i chwilę później już o niczym nie myślała.
wtorek, 31 stycznia 2017
poniedziałek, 30 stycznia 2017
Rozdział VII.2
- Pośpiesz się! - Ginny ponaglała starszą Gryfonkę, tupiąc niecierpliwie nogą. Nic dziwnego – ceremonia miała się zacząć za jakieś piętnaście minut, a Hermiona nadal stała przed lustrem.
- Staram się! - warknęła, szarpiąc desperacko swoje włosy. Wszystko na nic. Próby stworzenia z szopy pięknej fryzury spełzały na niczym. Nawet najtrudniejsze zaklęcia nie pomagały a nie chciała ryzykować wypadnięciem wszystkich włosów.
- Daj. - Ginny podeszła do Hermiony i przejęła od niej grzebień. Różdżką przywołała kilka wsuwek. Po paru ruchach Granger mogła się cieszyć wielkim kokiem, który prezentował się znacznie bardziej elegancko od burzy skołtunionych włosów.
- Super! Dziękuję! - Hermiona uścisnęła Rudą, która sama miała na głowie eleganckie fale, spływające swobodnie na dekolt jasnozielonej sukienki na cienkich ramiączkach. Kreacja Ginny sięgała do kostek i była dość wąska, co idealnie podkreślało jej kształty. Hermiona zdecydowała się przerobić jedną ze swoich sukienek. Dzięki temu stała w zwiewnej, szyfonowej sukni barwy kobaltu. Całości dopełniały złote szpilki, które pożyczyła od mamy Ginny.
- Dobra, lepiej nie będzie. - mruknęła, pociągając usta błyszczykiem i obie zeszły na dół.
- W końcu! - wrzasnęła pani Weasley. - Wiecie, która godzina?!
- Tak, mamo. Spokojnie. Gdzie Fleur?
- W salonie. Idźcie zająć miejsca, zaraz się wszystko zacznie!
Posłusznie wyszły do ogrodu, gdzie rozstawiony był gigantyczny namiot. U wejścia stali bliźniacy, szarpiąc nerwowo kołnierzyki odświętnych szat. Dziewczyny minęły ich bez słowa i weszły do środka. Hermiona oniemiała – namiot był po brzegi przepełniony ludźmi. Lekko licząc dwieście osób, z których osobiście znała może z pół setki. Krocząc przez środek, minęła ciotkę Ginny, która coś gderała do Rona.
- Doprawdy, powinieneś obciąć te włosy! - rzuciła staruszka. Dalej siedzieli członkowie Zakonu Feniksa, Hagrid i jacyś nieznani jej bliżej ludzie. Po stronie panny młodej kłębił się tłum srebrnowłosych kobiet, świergocących po francusku. Dziewczyna miała wrażenie, jakby znalazła się w skrzyżowaniu ula z klatką dla kanarków – głosy wszystkich mieszały się w jeden monotonny szum. Przeszły razem z Ginny na sam przód i zajęły miejsca obok Harrego, taty Rona i Charliego, który gładził się po krótkich włosach.
- … mówię ci, tato, mama by mnie ukatrupiła, gdybym je magicznie odczarował… - urwał, spoglądając na swoją siostrę i Hermionę.
- Tak źle? - zapytała Ruda, uśmiechając się bezczelnie.
- Wręcz przeciwnie, świetnie wyglądacie! Hermiono, w tej wersji można dostrzec w tobie kobietę! - wyszczerzył zęby, za co oberwał w głowę od Ginny.
- Lepiej siadajcie, bo zaraz się zacznie. - Artur poklepał miejsca obok siebie. Pośpiesznie usiadły – jak się okazało, w samą porę. Wszystkie rozmowy ucichły. Pierwszy u wejścia do namiotu pojawił się Bill z panią Weasley, która co chwilę ocierała sobie oczy chusteczką. Gdy odprowadziła syna do ołtarza, ucałowała go mocno w oba policzki i usiadła obok męża, cicho pochlipując. Bill, stał, nerwowo wpatrując się w wejście, w którym po chwili pojawiła się Gabrielle, ubrana w czerwoną sukienkę do kolan. W dłoniach dzierżyła skromny bukiecik i dumnie kroczyła w kierunku ołtarza. Tuż za nią pojawiły się dwie inne dziewczyny, ubrane w identyczne sukienki. Na końcu pojawiła się Fleur – olśniewająca swoją urodą w cudownej, srebrno-złotej sukni. Szła pewnie, z dumnie podniesioną głową a za nią ciągnął się długi welon, niesiony przez najmłodsze dziewczynki z jej rodziny. Gdy dotarła do ołtarza i odwróciła się do narzeczonego, ten uśmiechnął się szeroko. Hermiona była zdumiona przemianą – w tym momencie nie dało się dostrzec śladów po ataku Greybacka. Oboje stali, rozpromienieni swoim blaskiem i radością.
- Kochani! - mały, łysy urzędnik krzyknął głośno, a szmery ucichły. - Zebraliśmy się tu, by połączyć dziś tych dwoje nierozerwalną małżeńską więzią. W tych trudnych dla nas wszystkich czasach odnaleźli siebie i pokochali, dając przykład tego, że miłość jest potężniejsza od wojen. Dlatego wielkim zaszczytem jest dla mnie możliwość udziału w tej ważnej dla nich chwili. Przed wami wiele wspólnie spędzonych chwil, które nie zawsze będą szczęśliwe. Będziecie się zmagali z różnymi problemami, jak również i wspólnymi sukcesami. Pokonując choroby, odsuwając od siebie pokusy oraz przeciwstawiając się łatwym wyborom, pamiętajcie zawsze ten dzień. Dzień, w którym oboje zapewnicie siebie nawzajem o uczuciu, które będzie was scalać do końca waszych dni.
Hermiona słuchała jak urzeczona, słysząc ciche pochlipywanie Ginny. W głębi serca zazdrościła Billemu i Fleur, że udało im się siebie odnaleźć. Sama nie miała złudzeń, że kiedykolwiek kogoś pozna. Jej przeznaczenie było zgoła inne – jako przyjaciółka Pottera musiała razem z nim zbawić świat.
- Czy ty, Williamie Arturze Weasleyu, przysięgasz na swą duszę, serce i ciało, że będziesz kochał Fleur Isabelle Delacour i pozostaniesz jej zawsze wierny do końca swych dni? - zapytał urzędnik, podsuwając tacę z obrączkami Billowi. Ten wziął jedną, wsunął na palec Fleur i ostro rzucił:
- Przysięgam.
- Czy Ty, Fleur Isabelle Delacour, przysięgasz na swą duszę, serce i ciało, że będziesz kochała Williama Artura Weasleya i pozostaniesz mu zawsze wierna do końca swych dni?
- Oui, ja przysięgi – zaśpiewała Fleur, wkładając obrączkę na palec Billa.
- Na mocy nadanej mi przez Wizengamot oraz Ministerstwo Magii, z radością i uroczyście oświadczam, że małżeństwo przez was zawarte jest od tej chwili ważne i oficjalne.
Bill chwycił Fleur w ramiona a wokół rozległy się oklaski. Pan Weasley wstał i wyszedł na środek.
- Drodzy państwo! Proszę powstać – pora na wesele!
- Staram się! - warknęła, szarpiąc desperacko swoje włosy. Wszystko na nic. Próby stworzenia z szopy pięknej fryzury spełzały na niczym. Nawet najtrudniejsze zaklęcia nie pomagały a nie chciała ryzykować wypadnięciem wszystkich włosów.
- Daj. - Ginny podeszła do Hermiony i przejęła od niej grzebień. Różdżką przywołała kilka wsuwek. Po paru ruchach Granger mogła się cieszyć wielkim kokiem, który prezentował się znacznie bardziej elegancko od burzy skołtunionych włosów.
- Super! Dziękuję! - Hermiona uścisnęła Rudą, która sama miała na głowie eleganckie fale, spływające swobodnie na dekolt jasnozielonej sukienki na cienkich ramiączkach. Kreacja Ginny sięgała do kostek i była dość wąska, co idealnie podkreślało jej kształty. Hermiona zdecydowała się przerobić jedną ze swoich sukienek. Dzięki temu stała w zwiewnej, szyfonowej sukni barwy kobaltu. Całości dopełniały złote szpilki, które pożyczyła od mamy Ginny.
- Dobra, lepiej nie będzie. - mruknęła, pociągając usta błyszczykiem i obie zeszły na dół.
- W końcu! - wrzasnęła pani Weasley. - Wiecie, która godzina?!
- Tak, mamo. Spokojnie. Gdzie Fleur?
- W salonie. Idźcie zająć miejsca, zaraz się wszystko zacznie!
Posłusznie wyszły do ogrodu, gdzie rozstawiony był gigantyczny namiot. U wejścia stali bliźniacy, szarpiąc nerwowo kołnierzyki odświętnych szat. Dziewczyny minęły ich bez słowa i weszły do środka. Hermiona oniemiała – namiot był po brzegi przepełniony ludźmi. Lekko licząc dwieście osób, z których osobiście znała może z pół setki. Krocząc przez środek, minęła ciotkę Ginny, która coś gderała do Rona.
- Doprawdy, powinieneś obciąć te włosy! - rzuciła staruszka. Dalej siedzieli członkowie Zakonu Feniksa, Hagrid i jacyś nieznani jej bliżej ludzie. Po stronie panny młodej kłębił się tłum srebrnowłosych kobiet, świergocących po francusku. Dziewczyna miała wrażenie, jakby znalazła się w skrzyżowaniu ula z klatką dla kanarków – głosy wszystkich mieszały się w jeden monotonny szum. Przeszły razem z Ginny na sam przód i zajęły miejsca obok Harrego, taty Rona i Charliego, który gładził się po krótkich włosach.
- … mówię ci, tato, mama by mnie ukatrupiła, gdybym je magicznie odczarował… - urwał, spoglądając na swoją siostrę i Hermionę.
- Tak źle? - zapytała Ruda, uśmiechając się bezczelnie.
- Wręcz przeciwnie, świetnie wyglądacie! Hermiono, w tej wersji można dostrzec w tobie kobietę! - wyszczerzył zęby, za co oberwał w głowę od Ginny.
- Lepiej siadajcie, bo zaraz się zacznie. - Artur poklepał miejsca obok siebie. Pośpiesznie usiadły – jak się okazało, w samą porę. Wszystkie rozmowy ucichły. Pierwszy u wejścia do namiotu pojawił się Bill z panią Weasley, która co chwilę ocierała sobie oczy chusteczką. Gdy odprowadziła syna do ołtarza, ucałowała go mocno w oba policzki i usiadła obok męża, cicho pochlipując. Bill, stał, nerwowo wpatrując się w wejście, w którym po chwili pojawiła się Gabrielle, ubrana w czerwoną sukienkę do kolan. W dłoniach dzierżyła skromny bukiecik i dumnie kroczyła w kierunku ołtarza. Tuż za nią pojawiły się dwie inne dziewczyny, ubrane w identyczne sukienki. Na końcu pojawiła się Fleur – olśniewająca swoją urodą w cudownej, srebrno-złotej sukni. Szła pewnie, z dumnie podniesioną głową a za nią ciągnął się długi welon, niesiony przez najmłodsze dziewczynki z jej rodziny. Gdy dotarła do ołtarza i odwróciła się do narzeczonego, ten uśmiechnął się szeroko. Hermiona była zdumiona przemianą – w tym momencie nie dało się dostrzec śladów po ataku Greybacka. Oboje stali, rozpromienieni swoim blaskiem i radością.
- Kochani! - mały, łysy urzędnik krzyknął głośno, a szmery ucichły. - Zebraliśmy się tu, by połączyć dziś tych dwoje nierozerwalną małżeńską więzią. W tych trudnych dla nas wszystkich czasach odnaleźli siebie i pokochali, dając przykład tego, że miłość jest potężniejsza od wojen. Dlatego wielkim zaszczytem jest dla mnie możliwość udziału w tej ważnej dla nich chwili. Przed wami wiele wspólnie spędzonych chwil, które nie zawsze będą szczęśliwe. Będziecie się zmagali z różnymi problemami, jak również i wspólnymi sukcesami. Pokonując choroby, odsuwając od siebie pokusy oraz przeciwstawiając się łatwym wyborom, pamiętajcie zawsze ten dzień. Dzień, w którym oboje zapewnicie siebie nawzajem o uczuciu, które będzie was scalać do końca waszych dni.
Hermiona słuchała jak urzeczona, słysząc ciche pochlipywanie Ginny. W głębi serca zazdrościła Billemu i Fleur, że udało im się siebie odnaleźć. Sama nie miała złudzeń, że kiedykolwiek kogoś pozna. Jej przeznaczenie było zgoła inne – jako przyjaciółka Pottera musiała razem z nim zbawić świat.
- Czy ty, Williamie Arturze Weasleyu, przysięgasz na swą duszę, serce i ciało, że będziesz kochał Fleur Isabelle Delacour i pozostaniesz jej zawsze wierny do końca swych dni? - zapytał urzędnik, podsuwając tacę z obrączkami Billowi. Ten wziął jedną, wsunął na palec Fleur i ostro rzucił:
- Przysięgam.
- Czy Ty, Fleur Isabelle Delacour, przysięgasz na swą duszę, serce i ciało, że będziesz kochała Williama Artura Weasleya i pozostaniesz mu zawsze wierna do końca swych dni?
- Oui, ja przysięgi – zaśpiewała Fleur, wkładając obrączkę na palec Billa.
- Na mocy nadanej mi przez Wizengamot oraz Ministerstwo Magii, z radością i uroczyście oświadczam, że małżeństwo przez was zawarte jest od tej chwili ważne i oficjalne.
Bill chwycił Fleur w ramiona a wokół rozległy się oklaski. Pan Weasley wstał i wyszedł na środek.
- Drodzy państwo! Proszę powstać – pora na wesele!
niedziela, 29 stycznia 2017
Rozdział VII.1
- Kurwa mać! - wrzasnął, odstawiając czarkę na bok i doskakując do dziewczyny. To była ewidentnie kretynka. Musiała skłamać – nikt nie wytrzymałby takiego upustu krwi i to przy pierwszym razie. Był wściekły na nią i na siebie – czemu się w ogóle na to zgodził?!
- Granger, kurwa mać! - poklepał dziewczynę po twarzy, ale bez reakcji. Była niebezpiecznie chłodna. Zajebiście. Przez durny pomysł Minerwy pozwolił zabić się tej idiotce.
Wkurzony na maksa, przywołał z magazynu odpowiedni eliksir i siłą wlał jej do gardła. Jedyną reakcją było lekkie zarumienienie się jej twarzy. Ale nadal wyglądała źle. Wściekły podszedł do kominka, wrzucił garść proszku Fiuu i ryknął:
- POPPY DO MNIE! JUŻ!
Po chwili z płomieni wyszła pielęgniarka, wyraźnie zniesmaczona.
- Dlaczego myślałam, że w tej postaci będziesz milszy? - warknęła, po czym zbladła na widok Hermiony.
- COŚ TY JEJ ZROBIŁ?!
- Nie drzyj się!
- Nie mów, że to dziecko oddawało krew!
- To akurat jej pomysł. Minerwa dała nam spore zamówienie na Dziewicę, więc sama rozumiesz… - założył ręce na piersi, ignorując pomstowanie pielęgniarki.
- No nie! Wyście zwariowali! Myślałam, że sprowadzanie smoków i dementorów to był szczyt, ale okazuje się, że wystarczy was dwoje zostawić w Hogwarcie i sami wytępicie uczniów. Sam-Wiesz-Kto nie będzie tu nawet potrzebny!
- Skończ, do cholery i zajmij się swoją robotą. - uciął, odsuwając się od Pomfrey na bezpieczną odległość. Ta tylko fuknęła, wskoczyła do kominka i po chwili wróciła z naręczem rozmaitych fiolek. Po kolei podawała je dziewczynie, która po kilku eliksirach przestała wyglądać na ledwie żywą. Po godzinie Poppy usiadła zmęczona i mocno zniesmaczona.
- Masz szczęście, wyjdzie z tego. Ile krwi oddała?
- Niecały litr.
- CZYŚ TY ZGŁUPIAŁ?!
Matt wzruszył tylko ramionami.
- To nie moja wina. To kretynka. Mówiłem jej, aby dała znać, gdy zacznie jej się kręcić w głowie. Gdyby nie to, że ją obserwowałem i przerwałem w odpowiednim momencie, ta idiotka dałaby się wykrwawić na śmierć. - westchnął, wkładając ręce do kieszeni jeansów. Pielęgniarka pomamrotała pod nosem coś, co do złudzenia przypominało słowa: „Sam jesteś idiotą” oraz „powinieneś być ośle mądrzejszy od niej”. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na niego już mniej wściekle.
- Ona jest zbyt słaba, bym mogła ją przenieść do Skrzydła Szpitalnego, dlatego musi zostać tutaj. Przeniesiemy ją delikatnie do twoich komnat, dobrze?
- I co, mam z nią jeszcze spać?!
- Daj spokój, to całkiem atrakcyjna dziewczyna. - Matt spojrzał na pielęgniarkę jak na idiotkę a ta się tylko roześmiała. - Czuwaj nad nią z łaski swojej, będzie potrzebować twojej opieki.
Marcus skinął niechętnie głową. Poppy zostawiła mu listę wytycznych co do podawania odpowiednich eliksirów, po czym wróciła do Skrzydła Szpitalnego.
- Wspaniale, awansowałem na niańkę. - mruknął, upijając łyk z małej buteleczki, którą wyjął zza paska. Westchnął i przelewitował Granger do swojej sypialni. Coś mu mówiło, że czeka go kilka wyjątkowo trudnych dni.
Niesamowity ból głowy. Tępe pulsowanie, jakby serce chciało się wyrwać z ciała przez czaszkę. Czemu akurat tamtędy – nie miała pojęcia. Jednak czuła, że jeśli zaraz on nie ustąpi, to oszaleje. Ocknęła się i zauważyła, że wokół panują ciemności. Starała się oddychać głęboko, chcąc choć minimalnie spowolnić pracę serca. Nie pomagało. Do tego czuła się całkowicie zdezorientowana. Chciała uzyskać pomoc, ale nie wiedziała gdzie się znajduje oraz czy ktoś w ogóle jest w pobliżu. W gardle czuła niesamowitą suchość, która skutecznie udaremniała jej wydanie jakiegokolwiek odgłosu poza skrzeczeniem. Czując narastającą panikę, zmusiła się do podniesienia się z pozycji leżącej. Natychmiast poczuła, że to był błąd – w głowie jej się zakręciło a w ustach poczuła żółć.
- P-p-p-pomocy… - wychrypiała żałośnie, szukając ręką różdżki. Nagle do pokoju wdarło się światło, które ją poraziło. W drzwiach ktoś stał.
- No nareszcie! - głos, który usłyszała odbił się echem w jej głowie. Jęknęła cicho a mężczyzna dwoma susami pokonał dzielącą ich przestrzeń i już przykładał rękę do jej czoła. Po chwili cicho westchnął.
- No pięknie. Załatwiłaś się tak, że twój organizm zareagował gorączką. - Hermiona chciała się odezwać, ale nie miała na to siły. Czuła, że lada moment znowu odpłynie.
- Śpij. - poczuła jak ten ktoś, kogo kojarzyła, lecz nie wiedziała skąd, ją głaszcze. Zmęczona przymknęła oczy i odpłynęła.
Czuła się tak, jakby przeżywała deja vu. Znów stała w sali Eliksirów i nie umiała poprawnie uwarzyć Amortencji. Co najgorsze – widziała, że czas jej się dosłownie przelewa przez palce a ona kręci się w kółko, nie mogąc dodać właściwego składnika do kociołka. Snape krążył wokół niej, co chwilę jej dogryzając.
- Granger, ty kretynko! - złapał ją w końcu za rękę i wsadził w eliksir. Poczuła dziwne ciepło i łaskotanie. Chciała ją wyszarpnąć, ale uścisk miał mocny. Z przerażeniem obserwowała, jak jej ręka roztapia się w wywarze…
- Granger!
- Nie...nie… nie… - załkała, próbując się wyszarpać.
- Hermiono!
- Niech mnie pan puści...profesorze…
- Hermiono…!
Poczuła klepanie po twarzy. Szarpnęła się.
- Obudź się do cholery! - żelazny uścisk na ramieniu sprawił, że gwałtownie otwarła oczy i aż się zachłysnęła. Wstrząs był na tyle silny, że zaczęła płakać. Głowa już jej nie bolała, ale czuła się całkowicie zdezorientowana. Poczuła, że ktoś ją mocno przytula.
- Już, głupia. Spokojnie. Bo za chwilę twoi przyjaciele mnie obedrą ze skóry. - kojący głos dopływał do jej uszu i w końcu go rozpoznała. Matt.
- Gdzie ja jestem? - wychrypiała tak, jakby w gardle miała tarkę zamiast strun głosowych. Mężczyzna odsunął ją delikatnie od siebie, odgarnął kosmyk z czoła i uśmiechnął się.
- W moich komnatach, które bezczelnie zajmujesz od tygodnia. - chciał wyburczeć, ale dziwna ulga na jego twarzy całkowicie zburzyła efekt.
- Jak to od tygodnia? Co się stało? - rozejrzała się bacznie wokół siebie i dostrzegła srebrno-zieloną tapetę sypialni Mistrza Eliksirów. To znaczy byłego Mistrza…
- Jak na Gryfonkę przystało, wykazałaś się tępotą, która o mało nie zapędziła cię do grobu. Nakazałem ci mówić, kiedy zacznie ci się kręcić w głowie!
- Ale nie kręciło mi się! - krzyknęła w obronie, powoli przypominając sobie wszystko. Oddawanie krwi. Majaki…
- Chcesz mi powiedzieć, że twój organizm zapomniał o tak ważnej funkcji ratowania życia jakim są zawroty głowy?
- Najwidoczniej. - burknęła, ciężko wzdychając. Czuła się nieco słaba. Matt pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Niech ci będzie. A co ci się śniło takiego, że musiałem cię siłą budzić?
Dziewczyna zarumieniła się i uciekła wzrokiem w bok. Nie miała zamiaru tłumaczyć się z dziwnych koszmarów, w których główną rolę grał poprzednik Marcusa. Ten, widząc że Hermiona prędzej przestanie się uczyć, niż odpowie na jego pytanie, odpuścił. Pogłaskał ją po głowie.
- Cieszę się, że w końcu się obudziłaś. - powiedział cicho, co zmusiło ją do zerknięcia w jego jasne oczy. Po plecach przebiegł jej dreszcz, który wywoływał w niej dziwne ciepło.
- Ja również. Ja...przepraszam… - bąknęła, opuszczając głowę. Stopniowo docierało do niej jak blisko śmierci była. I to przez własną głupotę.
- Nic się nie stało. - Matt wstał i otrzepał spodnie. - A skoro raczyłaś się ocknąć, wypij te wywary – wskazał ręką na stolik nocny – a potem się ubierz i zmykaj stąd. Jutro ślub Billa, więc pewnie chciałabyś się jakoś ogarnąć.
Gryfonka, pijąc pierwszy eliksir, aż się zakrztusiła. Cholera jasna! Ślub!
- Ale ja nie mam prezentu! - momentalnie wpadła w panikę. Machając nerwowo rękami o mało nie zrzuciła fiolek z pozostałymi wywarami.
- Ej, uważaj! - warknął Marcus, doskakując do niej. - Trudno żebyś miała, skoro leżałaś nieprzytomna. - przez jego twarz przebiegł dziwny skurcz, jakby powstrzymywał grymas. - Swoją drogą… to tylko Weasley. Najlepszym prezentem dla niego powinna być twoja obecność.
- Ale…
- Nie ma ale. Wie doskonale, co się z tobą stało. - znów grymas. - Oczekuję, że za dziesięć minut będziesz już gotowa do drogi. Wypij to. - podał jej fiolki, po czym wyszedł z komnaty.
- Granger, kurwa mać! - poklepał dziewczynę po twarzy, ale bez reakcji. Była niebezpiecznie chłodna. Zajebiście. Przez durny pomysł Minerwy pozwolił zabić się tej idiotce.
Wkurzony na maksa, przywołał z magazynu odpowiedni eliksir i siłą wlał jej do gardła. Jedyną reakcją było lekkie zarumienienie się jej twarzy. Ale nadal wyglądała źle. Wściekły podszedł do kominka, wrzucił garść proszku Fiuu i ryknął:
- POPPY DO MNIE! JUŻ!
Po chwili z płomieni wyszła pielęgniarka, wyraźnie zniesmaczona.
- Dlaczego myślałam, że w tej postaci będziesz milszy? - warknęła, po czym zbladła na widok Hermiony.
- COŚ TY JEJ ZROBIŁ?!
- Nie drzyj się!
- Nie mów, że to dziecko oddawało krew!
- To akurat jej pomysł. Minerwa dała nam spore zamówienie na Dziewicę, więc sama rozumiesz… - założył ręce na piersi, ignorując pomstowanie pielęgniarki.
- No nie! Wyście zwariowali! Myślałam, że sprowadzanie smoków i dementorów to był szczyt, ale okazuje się, że wystarczy was dwoje zostawić w Hogwarcie i sami wytępicie uczniów. Sam-Wiesz-Kto nie będzie tu nawet potrzebny!
- Skończ, do cholery i zajmij się swoją robotą. - uciął, odsuwając się od Pomfrey na bezpieczną odległość. Ta tylko fuknęła, wskoczyła do kominka i po chwili wróciła z naręczem rozmaitych fiolek. Po kolei podawała je dziewczynie, która po kilku eliksirach przestała wyglądać na ledwie żywą. Po godzinie Poppy usiadła zmęczona i mocno zniesmaczona.
- Masz szczęście, wyjdzie z tego. Ile krwi oddała?
- Niecały litr.
- CZYŚ TY ZGŁUPIAŁ?!
Matt wzruszył tylko ramionami.
- To nie moja wina. To kretynka. Mówiłem jej, aby dała znać, gdy zacznie jej się kręcić w głowie. Gdyby nie to, że ją obserwowałem i przerwałem w odpowiednim momencie, ta idiotka dałaby się wykrwawić na śmierć. - westchnął, wkładając ręce do kieszeni jeansów. Pielęgniarka pomamrotała pod nosem coś, co do złudzenia przypominało słowa: „Sam jesteś idiotą” oraz „powinieneś być ośle mądrzejszy od niej”. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na niego już mniej wściekle.
- Ona jest zbyt słaba, bym mogła ją przenieść do Skrzydła Szpitalnego, dlatego musi zostać tutaj. Przeniesiemy ją delikatnie do twoich komnat, dobrze?
- I co, mam z nią jeszcze spać?!
- Daj spokój, to całkiem atrakcyjna dziewczyna. - Matt spojrzał na pielęgniarkę jak na idiotkę a ta się tylko roześmiała. - Czuwaj nad nią z łaski swojej, będzie potrzebować twojej opieki.
Marcus skinął niechętnie głową. Poppy zostawiła mu listę wytycznych co do podawania odpowiednich eliksirów, po czym wróciła do Skrzydła Szpitalnego.
- Wspaniale, awansowałem na niańkę. - mruknął, upijając łyk z małej buteleczki, którą wyjął zza paska. Westchnął i przelewitował Granger do swojej sypialni. Coś mu mówiło, że czeka go kilka wyjątkowo trudnych dni.
Niesamowity ból głowy. Tępe pulsowanie, jakby serce chciało się wyrwać z ciała przez czaszkę. Czemu akurat tamtędy – nie miała pojęcia. Jednak czuła, że jeśli zaraz on nie ustąpi, to oszaleje. Ocknęła się i zauważyła, że wokół panują ciemności. Starała się oddychać głęboko, chcąc choć minimalnie spowolnić pracę serca. Nie pomagało. Do tego czuła się całkowicie zdezorientowana. Chciała uzyskać pomoc, ale nie wiedziała gdzie się znajduje oraz czy ktoś w ogóle jest w pobliżu. W gardle czuła niesamowitą suchość, która skutecznie udaremniała jej wydanie jakiegokolwiek odgłosu poza skrzeczeniem. Czując narastającą panikę, zmusiła się do podniesienia się z pozycji leżącej. Natychmiast poczuła, że to był błąd – w głowie jej się zakręciło a w ustach poczuła żółć.
- P-p-p-pomocy… - wychrypiała żałośnie, szukając ręką różdżki. Nagle do pokoju wdarło się światło, które ją poraziło. W drzwiach ktoś stał.
- No nareszcie! - głos, który usłyszała odbił się echem w jej głowie. Jęknęła cicho a mężczyzna dwoma susami pokonał dzielącą ich przestrzeń i już przykładał rękę do jej czoła. Po chwili cicho westchnął.
- No pięknie. Załatwiłaś się tak, że twój organizm zareagował gorączką. - Hermiona chciała się odezwać, ale nie miała na to siły. Czuła, że lada moment znowu odpłynie.
- Śpij. - poczuła jak ten ktoś, kogo kojarzyła, lecz nie wiedziała skąd, ją głaszcze. Zmęczona przymknęła oczy i odpłynęła.
Czuła się tak, jakby przeżywała deja vu. Znów stała w sali Eliksirów i nie umiała poprawnie uwarzyć Amortencji. Co najgorsze – widziała, że czas jej się dosłownie przelewa przez palce a ona kręci się w kółko, nie mogąc dodać właściwego składnika do kociołka. Snape krążył wokół niej, co chwilę jej dogryzając.
- Granger, ty kretynko! - złapał ją w końcu za rękę i wsadził w eliksir. Poczuła dziwne ciepło i łaskotanie. Chciała ją wyszarpnąć, ale uścisk miał mocny. Z przerażeniem obserwowała, jak jej ręka roztapia się w wywarze…
- Granger!
- Nie...nie… nie… - załkała, próbując się wyszarpać.
- Hermiono!
- Niech mnie pan puści...profesorze…
- Hermiono…!
Poczuła klepanie po twarzy. Szarpnęła się.
- Obudź się do cholery! - żelazny uścisk na ramieniu sprawił, że gwałtownie otwarła oczy i aż się zachłysnęła. Wstrząs był na tyle silny, że zaczęła płakać. Głowa już jej nie bolała, ale czuła się całkowicie zdezorientowana. Poczuła, że ktoś ją mocno przytula.
- Już, głupia. Spokojnie. Bo za chwilę twoi przyjaciele mnie obedrą ze skóry. - kojący głos dopływał do jej uszu i w końcu go rozpoznała. Matt.
- Gdzie ja jestem? - wychrypiała tak, jakby w gardle miała tarkę zamiast strun głosowych. Mężczyzna odsunął ją delikatnie od siebie, odgarnął kosmyk z czoła i uśmiechnął się.
- W moich komnatach, które bezczelnie zajmujesz od tygodnia. - chciał wyburczeć, ale dziwna ulga na jego twarzy całkowicie zburzyła efekt.
- Jak to od tygodnia? Co się stało? - rozejrzała się bacznie wokół siebie i dostrzegła srebrno-zieloną tapetę sypialni Mistrza Eliksirów. To znaczy byłego Mistrza…
- Jak na Gryfonkę przystało, wykazałaś się tępotą, która o mało nie zapędziła cię do grobu. Nakazałem ci mówić, kiedy zacznie ci się kręcić w głowie!
- Ale nie kręciło mi się! - krzyknęła w obronie, powoli przypominając sobie wszystko. Oddawanie krwi. Majaki…
- Chcesz mi powiedzieć, że twój organizm zapomniał o tak ważnej funkcji ratowania życia jakim są zawroty głowy?
- Najwidoczniej. - burknęła, ciężko wzdychając. Czuła się nieco słaba. Matt pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Niech ci będzie. A co ci się śniło takiego, że musiałem cię siłą budzić?
Dziewczyna zarumieniła się i uciekła wzrokiem w bok. Nie miała zamiaru tłumaczyć się z dziwnych koszmarów, w których główną rolę grał poprzednik Marcusa. Ten, widząc że Hermiona prędzej przestanie się uczyć, niż odpowie na jego pytanie, odpuścił. Pogłaskał ją po głowie.
- Cieszę się, że w końcu się obudziłaś. - powiedział cicho, co zmusiło ją do zerknięcia w jego jasne oczy. Po plecach przebiegł jej dreszcz, który wywoływał w niej dziwne ciepło.
- Ja również. Ja...przepraszam… - bąknęła, opuszczając głowę. Stopniowo docierało do niej jak blisko śmierci była. I to przez własną głupotę.
- Nic się nie stało. - Matt wstał i otrzepał spodnie. - A skoro raczyłaś się ocknąć, wypij te wywary – wskazał ręką na stolik nocny – a potem się ubierz i zmykaj stąd. Jutro ślub Billa, więc pewnie chciałabyś się jakoś ogarnąć.
Gryfonka, pijąc pierwszy eliksir, aż się zakrztusiła. Cholera jasna! Ślub!
- Ale ja nie mam prezentu! - momentalnie wpadła w panikę. Machając nerwowo rękami o mało nie zrzuciła fiolek z pozostałymi wywarami.
- Ej, uważaj! - warknął Marcus, doskakując do niej. - Trudno żebyś miała, skoro leżałaś nieprzytomna. - przez jego twarz przebiegł dziwny skurcz, jakby powstrzymywał grymas. - Swoją drogą… to tylko Weasley. Najlepszym prezentem dla niego powinna być twoja obecność.
- Ale…
- Nie ma ale. Wie doskonale, co się z tobą stało. - znów grymas. - Oczekuję, że za dziesięć minut będziesz już gotowa do drogi. Wypij to. - podał jej fiolki, po czym wyszedł z komnaty.
sobota, 28 stycznia 2017
Rozdział VI.2
Zakorkowała butelki z Amortencją i spojrzała na mężczyznę. Właśnie z największą ostrożnością przelewał Detkę do fiolek i każdą pieczołowicie korkował. Gdy ostatnią odesłał do magazynu, przywołał z niego krótki srebrny nóż i kilkanaście stumilitrowych fiolek oraz jedną dużą czarkę.
- Jesteś pewna, że chcesz się żywcem pociąć? - zapytał z pełną powagą rozkładając fiolki i pozostałe narzędzia. Gryfonka tylko kiwnęła głową – czuła narastający strach przed tym, co miało się wydarzyć. Wiedziała, że nie stanie jej się w zasadzie żadna krzywda, jednak mimo wszystko instynkt wzbraniał się przed całym procederem.
- Na początek się wycisz. Widzę, że jesteś cała zdenerwowana a to nie przyniesie nic dobrego. Zbyt wysokie ciśnienie spowoduje, że twoja krew będzie płynęła bez żadnego nadzoru. Dlatego spróbuj skupić się na czymś przyjemnym i nieco zrelaksować. - Matt mówił powoli, tak jakby sam jego ton miał sprawić, że dziewczyna się wyciszy. Niestety nic z tego. Hermiona czuła, że choćby pękła, nie jest w stanie się teraz wyluzować. Jej myśli były chaotyczne. Starała się skupić na czymś przyjemnym. Czytanie. Książki. Czarna magia. Horkruksy. Śmierć. STOP! To zły trop… dzieciństwo. Rodzice. Pożegnanie…
Spanikowana próbowała wydobyć się spośród własnej histerii, gdy nagle podskoczyła czując ręce na swoim karku. Matt stanowczymi ruchami uciskał mięśnie na karku i ramionach, zmuszając ją do rozluźnienia. Czuła, jak powoli odpływa całe napięcie a od mięśni rozchodzi się rozkoszne ciepło. Jego ręce musiały mieć nie lada wprawę w masażu – każdy ruch był perfekcyjnie obliczony na jej wytrzymałość i stopień napięcia. Powoli zszedł na łopatki, rozluźniając wszystkie mięśnie wzdłuż kręgosłupa. Później wrócił do barków, po to, by spłynąć na ramiona aż do łokci. Po kilku minutach Hermiona całkowicie się odprężyła. Na tyle, że była na skraju zaśnięcia.
- Gdzie się nauczyłeś tak masować? - wyszeptała, nie mając ochoty psuć cudownego uczucia zbyt głośnym tonem. Marcus tylko się roześmiał.
- To jedna z niewielu rzeczy, których nauczyła mnie matka zanim umarła.
- Przykro mi.
- Niepotrzebnie, to było wiele lat temu. O, spięłaś się, co się stało?
Hermiona poczuła łzy w oczach. Nie wiedziała co się dzieje z jej rodzicami. Możliwe, że i oni już przenieśli się do lepszego świata.
- Po prostu… tęsknię za rodziną. - mruknęła, biorąc się w garść. Matt skończył masaż i podał jej srebrny nóż.
- Skoro zdołałaś się uspokoić, pora się zabrać do roboty. To twoje pierwsze cięcie, dlatego dzisiaj potraktuję cię ulgowo. Co oznacza, że gdy tylko zacznie ci się kręcić w głowie, masz to natychmiast zgłosić, zrozumiano? Zanim jeszcze poczujesz się słabo. - Hermiona kiwnęła głową i wzięła do ręki nóż. Ważyła go niepewnie w dłoni, po czym wzięła głęboki wdech i wbiła ostrze w nadgarstek. Nie za głęboko – tak, by krew zaczęła swobodnie płynąć. Marcus podsunął dużą czarkę pod jej rękę. Czuła lekki ból i panikę – ciepło płynącej jej po nadgarstku krwi było nie do wytrzymania. Już miała sięgnąć po różdżkę, by uleczyć ranę, kiedy ponownie poczuła na sobie dłonie Marcusa.
- Rozmawiaj ze mną. Nie skupiaj się na tym. - wyszeptał takim tonem, że wszelkie myśli uciekły z jej głowy.
- O czym?
- O czymkolwiek. Co byś chciała robić po ukończeniu Hogwartu?
- Nawet nie wiem, czy go ukończę, czy przeżyję wojnę…
- Załóż optymistyczny wariant. Marzyć nikt nam jeszcze nie zabronił. No, słucham?
Granger zamyśliła się. Owszem, przed wojną miała setki myśli i marzeń, jednak w ostatnich miesiącach skupiała się głównie na przeżyciu.
- Kiedyś chciałam być pracownicą Urzędu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, ale ostatnio całkowicie zraziłam się do Ministerstwa. Boję się, że po wojnie niewiele się zmieni, nawet jeśli wygramy. - mówiła cicho, odwracając głowę tak, by nie widzieć płynącej krwi.
- Zatem co byś chciała robić?
- Chyba uczyć. Jestem dobra z Transmutacji, Historii i Zaklęć. Ale gdybym miała wybrać spośród tych trzech, to raczej zdecydowałabym się na Zaklęcia. To podstawa naszego życia i od nich tak naprawdę wywodzi się każda dziedzina magii. Bez zaklęć nie byłoby Transmutacji, Zielarstwa czy nawet twoich Eliksirów. - w ręce zaczęła czuć lekkie drętwienie. Poruszała szybko palcami, jednak uczucie nie minęło.
- Rozmawiałaś o tym z profesorem Flitwickiem? Gdybyś chciała faktycznie uczyć, musiałabyś najpierw dostać się na praktyki. - Marcus teraz delikatnie masował jej ramię.
- Jeszcze nie, ponieważ aż do lipca nie chciałam nawet wracać do Hogwartu.
- Co się zmieniło?
- Wszystko… - coraz trudniej było jej się skupić na rozmowie. Nie czuła się źle, po prostu miała wrażenie, jakby jej koncentracja uciekała poprzez każdą kroplę utraconej krwi. Marcus obszedł ją dookoła, by spojrzeć jej w twarz.
- Nie czujesz zawrotów głowy? - zapytał poważnie, przykładając rękę do jej czoła. Skrzywiła się, ale pokręciła głową.
- Nic a nic? - zapytał zdumiony. - Cała się pocisz i jesteś śmiertelnie blada. Na dziś skończymy.
- Nie! - chciała się zerwać z krzesła, ale nogi jej odmówiły posłuszeństwa. Przed upadkiem uratował ją Matt, chwytając ją mocno za ramiona. Szybko wyciągnął różdżkę i zamknął ranę i usadził ją z powrotem na krześle.
- Idiotka. - mruknął i podniósł do góry czarkę. Była pełna – musiało tam być przynajmniej 800 ml. Dziewczyna uśmiechnęła się słabo, po czym odpłynęła.
- Jesteś pewna, że chcesz się żywcem pociąć? - zapytał z pełną powagą rozkładając fiolki i pozostałe narzędzia. Gryfonka tylko kiwnęła głową – czuła narastający strach przed tym, co miało się wydarzyć. Wiedziała, że nie stanie jej się w zasadzie żadna krzywda, jednak mimo wszystko instynkt wzbraniał się przed całym procederem.
- Na początek się wycisz. Widzę, że jesteś cała zdenerwowana a to nie przyniesie nic dobrego. Zbyt wysokie ciśnienie spowoduje, że twoja krew będzie płynęła bez żadnego nadzoru. Dlatego spróbuj skupić się na czymś przyjemnym i nieco zrelaksować. - Matt mówił powoli, tak jakby sam jego ton miał sprawić, że dziewczyna się wyciszy. Niestety nic z tego. Hermiona czuła, że choćby pękła, nie jest w stanie się teraz wyluzować. Jej myśli były chaotyczne. Starała się skupić na czymś przyjemnym. Czytanie. Książki. Czarna magia. Horkruksy. Śmierć. STOP! To zły trop… dzieciństwo. Rodzice. Pożegnanie…
Spanikowana próbowała wydobyć się spośród własnej histerii, gdy nagle podskoczyła czując ręce na swoim karku. Matt stanowczymi ruchami uciskał mięśnie na karku i ramionach, zmuszając ją do rozluźnienia. Czuła, jak powoli odpływa całe napięcie a od mięśni rozchodzi się rozkoszne ciepło. Jego ręce musiały mieć nie lada wprawę w masażu – każdy ruch był perfekcyjnie obliczony na jej wytrzymałość i stopień napięcia. Powoli zszedł na łopatki, rozluźniając wszystkie mięśnie wzdłuż kręgosłupa. Później wrócił do barków, po to, by spłynąć na ramiona aż do łokci. Po kilku minutach Hermiona całkowicie się odprężyła. Na tyle, że była na skraju zaśnięcia.
- Gdzie się nauczyłeś tak masować? - wyszeptała, nie mając ochoty psuć cudownego uczucia zbyt głośnym tonem. Marcus tylko się roześmiał.
- To jedna z niewielu rzeczy, których nauczyła mnie matka zanim umarła.
- Przykro mi.
- Niepotrzebnie, to było wiele lat temu. O, spięłaś się, co się stało?
Hermiona poczuła łzy w oczach. Nie wiedziała co się dzieje z jej rodzicami. Możliwe, że i oni już przenieśli się do lepszego świata.
- Po prostu… tęsknię za rodziną. - mruknęła, biorąc się w garść. Matt skończył masaż i podał jej srebrny nóż.
- Skoro zdołałaś się uspokoić, pora się zabrać do roboty. To twoje pierwsze cięcie, dlatego dzisiaj potraktuję cię ulgowo. Co oznacza, że gdy tylko zacznie ci się kręcić w głowie, masz to natychmiast zgłosić, zrozumiano? Zanim jeszcze poczujesz się słabo. - Hermiona kiwnęła głową i wzięła do ręki nóż. Ważyła go niepewnie w dłoni, po czym wzięła głęboki wdech i wbiła ostrze w nadgarstek. Nie za głęboko – tak, by krew zaczęła swobodnie płynąć. Marcus podsunął dużą czarkę pod jej rękę. Czuła lekki ból i panikę – ciepło płynącej jej po nadgarstku krwi było nie do wytrzymania. Już miała sięgnąć po różdżkę, by uleczyć ranę, kiedy ponownie poczuła na sobie dłonie Marcusa.
- Rozmawiaj ze mną. Nie skupiaj się na tym. - wyszeptał takim tonem, że wszelkie myśli uciekły z jej głowy.
- O czym?
- O czymkolwiek. Co byś chciała robić po ukończeniu Hogwartu?
- Nawet nie wiem, czy go ukończę, czy przeżyję wojnę…
- Załóż optymistyczny wariant. Marzyć nikt nam jeszcze nie zabronił. No, słucham?
Granger zamyśliła się. Owszem, przed wojną miała setki myśli i marzeń, jednak w ostatnich miesiącach skupiała się głównie na przeżyciu.
- Kiedyś chciałam być pracownicą Urzędu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, ale ostatnio całkowicie zraziłam się do Ministerstwa. Boję się, że po wojnie niewiele się zmieni, nawet jeśli wygramy. - mówiła cicho, odwracając głowę tak, by nie widzieć płynącej krwi.
- Zatem co byś chciała robić?
- Chyba uczyć. Jestem dobra z Transmutacji, Historii i Zaklęć. Ale gdybym miała wybrać spośród tych trzech, to raczej zdecydowałabym się na Zaklęcia. To podstawa naszego życia i od nich tak naprawdę wywodzi się każda dziedzina magii. Bez zaklęć nie byłoby Transmutacji, Zielarstwa czy nawet twoich Eliksirów. - w ręce zaczęła czuć lekkie drętwienie. Poruszała szybko palcami, jednak uczucie nie minęło.
- Rozmawiałaś o tym z profesorem Flitwickiem? Gdybyś chciała faktycznie uczyć, musiałabyś najpierw dostać się na praktyki. - Marcus teraz delikatnie masował jej ramię.
- Jeszcze nie, ponieważ aż do lipca nie chciałam nawet wracać do Hogwartu.
- Co się zmieniło?
- Wszystko… - coraz trudniej było jej się skupić na rozmowie. Nie czuła się źle, po prostu miała wrażenie, jakby jej koncentracja uciekała poprzez każdą kroplę utraconej krwi. Marcus obszedł ją dookoła, by spojrzeć jej w twarz.
- Nie czujesz zawrotów głowy? - zapytał poważnie, przykładając rękę do jej czoła. Skrzywiła się, ale pokręciła głową.
- Nic a nic? - zapytał zdumiony. - Cała się pocisz i jesteś śmiertelnie blada. Na dziś skończymy.
- Nie! - chciała się zerwać z krzesła, ale nogi jej odmówiły posłuszeństwa. Przed upadkiem uratował ją Matt, chwytając ją mocno za ramiona. Szybko wyciągnął różdżkę i zamknął ranę i usadził ją z powrotem na krześle.
- Idiotka. - mruknął i podniósł do góry czarkę. Była pełna – musiało tam być przynajmniej 800 ml. Dziewczyna uśmiechnęła się słabo, po czym odpłynęła.
piątek, 27 stycznia 2017
Rozdział VI.1
Dni mijały szybko – codzienna wizyta w lochach zaczynała być dla Hermiony rutyną. Zastosowała się do rady pani Weasley i zwyczajnie nie zwracała uwagi na zmienne nastroje Marcusa. Robiła swoje. A pracy mieli sporo – okazało się, że pierwszy dzień był jedynie rozgrzewką i sprawdzeniem, w jaki sposób oboje się dogadają. Kiedy McGonagall uznała, że idzie im dobrze, zaczęła przynosić prawdziwe zamówienia. Każdego dnia mieli do zrobienia po przynajmniej pięć kociołków Veritaserum, Wielosokowego oraz Wywaru Żywej Śmierci. Kiedy więc w pod koniec lipca McGonagall przyszła z nowym zleceniem, Granger się nieco zdumiała.
- Po co Zakonowi pięć kociołków Amortencji, trzy Decoctum tardus ad mortem i osiemnaście eliksirów Oscula Virgo, czymkolwiek te dwa ostatnie są? - żachnęła się, wpatrując się w swoją profesorkę. Marcus był wyraźnie wściekły.
- Zwariowałaś, osiemnaście kociołków Oscula Virgo?! Skąd ja wezmę składniki?! - pieklił się, miotając po całej klasie eliksirów. Dyrektorka uśmiechnęła się smutno.
- Przykro mi, ale jutro zaczynamy akcję obrony Ministerstwa przed przejęciem. Możliwe, że sporo osób zostanie rannych, wolę się zabezpieczyć. - westchnęła. - Wiem, Matt, że najważniejszy składnik Ova jest rzadki, ale liczyłam na to, że w zapasach Severusa jeszcze coś znajdziesz.
Marcus kopnął mocno w jeden ze stolików, przewracając go z hukiem.
- To co mamy wystarczy jedynie na cztery kociołki! Merlinie, kobieto, takie zamówienia składa się wcześniej! - ryczał. Hermiona obserwowała całą scenę nieco zdezorientowana.
- Liczę, że jednak sprostacie temu zadaniu. Zróbcie tyle, na ile wam starczy składników, jednak nie mniej niż dziesięć kociołków. - McGonagall odwróciła się i wyszła z sali.
- JESTEŚ TAKA SAMA JAK ALBUS! PIEPRZONA HIPOKRYTKA! - Matt wywrzeszczał w kierunku drzwi, ale dziewczyna wątpiła, czy dyrektorka go usłyszała. Spojrzała na niego zdumiona. Mężczyzna dyszał ciężko i trzymał twarz w dłoniach. Wyglądał tak, jakby świat mu się zawalił.
- A obiecałem sobie, że nigdy więcej… idiota, wierzyłem, że ona będzie lepsza… - mamrotał pod nosem. Gryfonka podeszła do niego i niepewnie dotknęła ramienia. Cały zadrżał, ale podniósł głowę.
- O co chodzi? - zapytała cicho, wpatrując się w niego z lekkim przerażeniem. Pokręcił głową, wziął głęboki oddech i wstał. Twarz miał nieprzeniknioną.
- Tylko tyle, że dostaliśmy do zrobienia dwa wyjątkowo paskudne eliksiry. Jeden, Decoctum tardus, w skrócie nazywana DeTką, jest czarnomagiczny. Powoduje, że człowiek umiera przez długie godziny w strasznych męczarniach. - Hermionę zemdliło. PO CO to jest Zakonowi?!
- Drugi – Matt kontynuował, już całkowicie opanowany – jest leczniczy. Potrafi wyciągnąć człowieka nawet ze stanu krytycznego. Jeśli będziesz miała poszatkowane wnętrzności – poskłada je. Jeśli będziesz obdarta ze skóry – sprawi, że Twój organizm przestanie wchodzić we wstrząs. Jednym słowem, potrafi zdziałać prawdziwe cuda.
- Dlaczego zatem jest z nim tak wielki problem?
- Chodzi o to, że do jego wytworzenia potrzebna jest silna substancja, która ma rzekomo działanie uzdrawiające. Ten eliksir został wymyślony w starożytności, gdzie wierzono, że tylko dziewica może uleczyć umierającego. Stąd też nazwa eliksiru – Pocałunek Dziewicy. - Gryfonka rozdziawiła usta.
- Chcesz powiedzieć, że do stworzenia tego eliksiru potrzebujemy ofiary z dziewicy?! - wrzasnęła przerażona. Po DeTce spodziewała się tylko najgorszych informacji. Marcus zaczął się śmiać.
- Bez przesady, wystarczy „tylko” trochę jej krwi. Jakieś sto mililitrów na kociołek. - nagle zmarkotniał. - Problem polega na tym, że ten składnik jest na tyle kontrowersyjny, że nie można go w żaden sposób kupić. Trzeba go zdobyć i to najlepiej w taki sposób, by rzeczona dziewica – zjawisko samo w sobie tak rzadkie jak trzeźwy Hagrid – dobrowolnie dała sobie upuścić tą krew.
- Tylko sto? - Matt spojrzał na nią jak na idiotkę. Czy nie zrozumiała, co on właśnie powiedział?
- Dziewczyno, na składzie mamy jedynie 400 ml. Nijak to nie starczy na tyle kociołków, ile wymaga Minerwa.
- W takim razie zgadzam się być dawcą.
- Że co?
- Słyszałeś. Zgadzam się być dawcą. Z tego co mi wiadomo, a raczej sama wiem to najlepiej, jestem dziewicą. A skoro potrzebna jest moja krew… cóż, zrobię to. - była zdeterminowana.
- Zwariowałaś!
- Nie. I lepiej bierzmy się do roboty, bo mamy jej od cholery. - rzuciła i podwinęła rękawy szaty. - Proponuję najpierw zrobić wszystkie inne eliksiry, bo podejrzewam, że po upuście krwi raczej nie będę się nadawała zbytnio do pracy.
Blondyn wpatrywał się w nią jak w smoka tańczącego sambę. Dwie informacje próbował sobie przyswoić naraz. Primo: ta młoda dziewczyna, jakby nie patrzeć, atrakcyjna brunetka z niewyparzonym językiem, jest dziewicą. Fakt, przez ostatnie tygodnie sporo rozmawiali, dzięki czemu utwierdził się w mniemaniu, iż jest typem mola książkowego. Ale też z tego co mówiła, miała w swoim życiu kilku chłopaków. Widocznie żadnemu nie pozwoliła dojść dalej niż do macanek. Secundo: ta młoda dziewczyna okazuje się być nieobliczalną wariatką. Musiała nią być, skoro dobrowolnie zgadzała się na to, by pozbawić się ponad pół litra krwi, jeśli nie więcej. Z drugiej jednak strony, skoro się zgadza…
- Dobra. Zabieraj się za Amortencję, ja zajmę się Detką. Dobrze, że Wielosokowego i Veritaserum zawsze robiliśmy więcej, więc z tym mamy dzisiaj spokój. No już, jazda! - warknął na nią a ona momentalnie związała włosy i zabrała się za warzenie. Przez ostatnie tygodnie tyle razy warzyła ten eliksir, że jej ruchy stały się praktycznie automatyczne. Dzięki temu umysł miała wolny, co, w obecnej sytuacji, nie było zbyt korzystne.
Upuszczanie krwi… owszem, czytała o tym, jednak była przekonana, iż ten proceder zanikł już lata temu. Skoro Snape jednak robił ten eliksir dla Zakonu, skądś musiał brać składniki. Skąd? Czy nakłaniał do tego uczennice? A może miał z kimś stałą umowę? A co, jeśli… brał do tego mugoli… wbrew ich woli?
- Masz minę, jakbyś stała przed samym Voldemortem – aż podskoczyła, gdy Matt się odezwał. Spojrzała na niego wystraszona. Mężczyzna wpatrywał się w nią znad swoich kociołków.
- Przepraszam, zamyśliłam się…
- To widzę. Jestem ciekawy tylko tego, o czym myślałaś, skoro wyglądałaś jakbyś szła na śmierć.
Westchnęła ciężko, dorzucając kolejny składnik do kociołka.
- Po prostu byłam ciekawa skąd Snape brał ten składnik.
- I, jak mniemam, doszłaś do jakiś krwiożerczych wniosków w stylu porywanie mugoli? - Hermiona aż się zapowietrzyła, słysząc Matta. Skąd-on-wiedział?!
Matt się automatycznie roześmiał.
- No już się tak nie naburmuszaj. To logiczny tok rozumowania, biorąc pod uwagę fakt, że większość uczniów uważała go za wampira. Ale możesz być spokojna, żaden mugol nie został skrzywdzony. - uśmiechnął się promiennie, mieszając w swoich wywarach.
- To skąd…?
- Brał składnik? Sam był głównym dawcą. - Hermionie opadła szczęka. Okej, myślenie o Snapie w kategoriach mężczyzny było dziwne. Wyobrażanie sobie go spółkującego z jakąkolwiek kobietą graniczyło już z dewiacją seksualną. Ale sam fakt, że w wieku 36 czy 37 lat był prawiczkiem…
- Oddychaj, dziewczyno! - Marcus obserwował ją bacznie.
- To...to...smutne… - wybąkała, po czym złapała się za usta. Matt uniósł kpiarsko brew.
- Co jest smutne?
- To, że Snape nigdy…
- Uwierz mi, że to był jego wybór. Zresztą tak samo jak mój przez pewien czas. Niedawno jednak uznałem, że wolę cieszyć się życiem, szczególnie że może okazać się ono wyjątkowo krótkie. - wzruszył ramionami i gestem pokazał jej, aby wróciła do pracy. Nieco uspokojona, zabrała się za dalsze warzenie.
- Po co Zakonowi pięć kociołków Amortencji, trzy Decoctum tardus ad mortem i osiemnaście eliksirów Oscula Virgo, czymkolwiek te dwa ostatnie są? - żachnęła się, wpatrując się w swoją profesorkę. Marcus był wyraźnie wściekły.
- Zwariowałaś, osiemnaście kociołków Oscula Virgo?! Skąd ja wezmę składniki?! - pieklił się, miotając po całej klasie eliksirów. Dyrektorka uśmiechnęła się smutno.
- Przykro mi, ale jutro zaczynamy akcję obrony Ministerstwa przed przejęciem. Możliwe, że sporo osób zostanie rannych, wolę się zabezpieczyć. - westchnęła. - Wiem, Matt, że najważniejszy składnik Ova jest rzadki, ale liczyłam na to, że w zapasach Severusa jeszcze coś znajdziesz.
Marcus kopnął mocno w jeden ze stolików, przewracając go z hukiem.
- To co mamy wystarczy jedynie na cztery kociołki! Merlinie, kobieto, takie zamówienia składa się wcześniej! - ryczał. Hermiona obserwowała całą scenę nieco zdezorientowana.
- Liczę, że jednak sprostacie temu zadaniu. Zróbcie tyle, na ile wam starczy składników, jednak nie mniej niż dziesięć kociołków. - McGonagall odwróciła się i wyszła z sali.
- JESTEŚ TAKA SAMA JAK ALBUS! PIEPRZONA HIPOKRYTKA! - Matt wywrzeszczał w kierunku drzwi, ale dziewczyna wątpiła, czy dyrektorka go usłyszała. Spojrzała na niego zdumiona. Mężczyzna dyszał ciężko i trzymał twarz w dłoniach. Wyglądał tak, jakby świat mu się zawalił.
- A obiecałem sobie, że nigdy więcej… idiota, wierzyłem, że ona będzie lepsza… - mamrotał pod nosem. Gryfonka podeszła do niego i niepewnie dotknęła ramienia. Cały zadrżał, ale podniósł głowę.
- O co chodzi? - zapytała cicho, wpatrując się w niego z lekkim przerażeniem. Pokręcił głową, wziął głęboki oddech i wstał. Twarz miał nieprzeniknioną.
- Tylko tyle, że dostaliśmy do zrobienia dwa wyjątkowo paskudne eliksiry. Jeden, Decoctum tardus, w skrócie nazywana DeTką, jest czarnomagiczny. Powoduje, że człowiek umiera przez długie godziny w strasznych męczarniach. - Hermionę zemdliło. PO CO to jest Zakonowi?!
- Drugi – Matt kontynuował, już całkowicie opanowany – jest leczniczy. Potrafi wyciągnąć człowieka nawet ze stanu krytycznego. Jeśli będziesz miała poszatkowane wnętrzności – poskłada je. Jeśli będziesz obdarta ze skóry – sprawi, że Twój organizm przestanie wchodzić we wstrząs. Jednym słowem, potrafi zdziałać prawdziwe cuda.
- Dlaczego zatem jest z nim tak wielki problem?
- Chodzi o to, że do jego wytworzenia potrzebna jest silna substancja, która ma rzekomo działanie uzdrawiające. Ten eliksir został wymyślony w starożytności, gdzie wierzono, że tylko dziewica może uleczyć umierającego. Stąd też nazwa eliksiru – Pocałunek Dziewicy. - Gryfonka rozdziawiła usta.
- Chcesz powiedzieć, że do stworzenia tego eliksiru potrzebujemy ofiary z dziewicy?! - wrzasnęła przerażona. Po DeTce spodziewała się tylko najgorszych informacji. Marcus zaczął się śmiać.
- Bez przesady, wystarczy „tylko” trochę jej krwi. Jakieś sto mililitrów na kociołek. - nagle zmarkotniał. - Problem polega na tym, że ten składnik jest na tyle kontrowersyjny, że nie można go w żaden sposób kupić. Trzeba go zdobyć i to najlepiej w taki sposób, by rzeczona dziewica – zjawisko samo w sobie tak rzadkie jak trzeźwy Hagrid – dobrowolnie dała sobie upuścić tą krew.
- Tylko sto? - Matt spojrzał na nią jak na idiotkę. Czy nie zrozumiała, co on właśnie powiedział?
- Dziewczyno, na składzie mamy jedynie 400 ml. Nijak to nie starczy na tyle kociołków, ile wymaga Minerwa.
- W takim razie zgadzam się być dawcą.
- Że co?
- Słyszałeś. Zgadzam się być dawcą. Z tego co mi wiadomo, a raczej sama wiem to najlepiej, jestem dziewicą. A skoro potrzebna jest moja krew… cóż, zrobię to. - była zdeterminowana.
- Zwariowałaś!
- Nie. I lepiej bierzmy się do roboty, bo mamy jej od cholery. - rzuciła i podwinęła rękawy szaty. - Proponuję najpierw zrobić wszystkie inne eliksiry, bo podejrzewam, że po upuście krwi raczej nie będę się nadawała zbytnio do pracy.
Blondyn wpatrywał się w nią jak w smoka tańczącego sambę. Dwie informacje próbował sobie przyswoić naraz. Primo: ta młoda dziewczyna, jakby nie patrzeć, atrakcyjna brunetka z niewyparzonym językiem, jest dziewicą. Fakt, przez ostatnie tygodnie sporo rozmawiali, dzięki czemu utwierdził się w mniemaniu, iż jest typem mola książkowego. Ale też z tego co mówiła, miała w swoim życiu kilku chłopaków. Widocznie żadnemu nie pozwoliła dojść dalej niż do macanek. Secundo: ta młoda dziewczyna okazuje się być nieobliczalną wariatką. Musiała nią być, skoro dobrowolnie zgadzała się na to, by pozbawić się ponad pół litra krwi, jeśli nie więcej. Z drugiej jednak strony, skoro się zgadza…
- Dobra. Zabieraj się za Amortencję, ja zajmę się Detką. Dobrze, że Wielosokowego i Veritaserum zawsze robiliśmy więcej, więc z tym mamy dzisiaj spokój. No już, jazda! - warknął na nią a ona momentalnie związała włosy i zabrała się za warzenie. Przez ostatnie tygodnie tyle razy warzyła ten eliksir, że jej ruchy stały się praktycznie automatyczne. Dzięki temu umysł miała wolny, co, w obecnej sytuacji, nie było zbyt korzystne.
Upuszczanie krwi… owszem, czytała o tym, jednak była przekonana, iż ten proceder zanikł już lata temu. Skoro Snape jednak robił ten eliksir dla Zakonu, skądś musiał brać składniki. Skąd? Czy nakłaniał do tego uczennice? A może miał z kimś stałą umowę? A co, jeśli… brał do tego mugoli… wbrew ich woli?
- Masz minę, jakbyś stała przed samym Voldemortem – aż podskoczyła, gdy Matt się odezwał. Spojrzała na niego wystraszona. Mężczyzna wpatrywał się w nią znad swoich kociołków.
- Przepraszam, zamyśliłam się…
- To widzę. Jestem ciekawy tylko tego, o czym myślałaś, skoro wyglądałaś jakbyś szła na śmierć.
Westchnęła ciężko, dorzucając kolejny składnik do kociołka.
- Po prostu byłam ciekawa skąd Snape brał ten składnik.
- I, jak mniemam, doszłaś do jakiś krwiożerczych wniosków w stylu porywanie mugoli? - Hermiona aż się zapowietrzyła, słysząc Matta. Skąd-on-wiedział?!
Matt się automatycznie roześmiał.
- No już się tak nie naburmuszaj. To logiczny tok rozumowania, biorąc pod uwagę fakt, że większość uczniów uważała go za wampira. Ale możesz być spokojna, żaden mugol nie został skrzywdzony. - uśmiechnął się promiennie, mieszając w swoich wywarach.
- To skąd…?
- Brał składnik? Sam był głównym dawcą. - Hermionie opadła szczęka. Okej, myślenie o Snapie w kategoriach mężczyzny było dziwne. Wyobrażanie sobie go spółkującego z jakąkolwiek kobietą graniczyło już z dewiacją seksualną. Ale sam fakt, że w wieku 36 czy 37 lat był prawiczkiem…
- Oddychaj, dziewczyno! - Marcus obserwował ją bacznie.
- To...to...smutne… - wybąkała, po czym złapała się za usta. Matt uniósł kpiarsko brew.
- Co jest smutne?
- To, że Snape nigdy…
- Uwierz mi, że to był jego wybór. Zresztą tak samo jak mój przez pewien czas. Niedawno jednak uznałem, że wolę cieszyć się życiem, szczególnie że może okazać się ono wyjątkowo krótkie. - wzruszył ramionami i gestem pokazał jej, aby wróciła do pracy. Nieco uspokojona, zabrała się za dalsze warzenie.
czwartek, 26 stycznia 2017
Rozdział V.2
Kołysał ją w ramionach. Cóż więcej miał zrobić? Pocieszycielem był żadnym. Zresztą – przed chwilą Granger się jeszcze śmiała w najlepsze. Swoją drogą, gdyby przez te wszystkie lata wiedział, że wystarczy zełgać na temat zapachu Amortencji, to z pewnością nie żyłby tylu lat w celibacie zasilając magazyn Mistrza Eliksirów o krew dziewicy.
Hermiona nijak nie chciała się uspokoić a on zaczął popadać w irytację. Niedobrze. Minerwa go już dwa razy zrugała za to, iż zachowuje się zbytnio jak on. W tej chwili miał ochotę przegnać McGonagall do wszystkich diabłów razem z Dumbledorem, Voldemortem i wszystkimi pseudozbawcami z Potterem na czele. Wiedział bowiem dlaczego dziewczyna płacze, dlatego umiał się powstrzymać od debilnego pytania: „O co chodzi?”. Minerwa zbyt dokładnie mu nakreśliła to, co się działo przez kilka ostatnich tygodni w Norze i poza nią, by nie zdawać sobie sprawy, że dziewczyna przeżywała swoje małe piekiełko. Może nie w takim stopniu jak on na torturach u Czarnego Pana, ale zawsze. Nie dość, że wielka wspaniała misja ją przerosła, musiała pożegnać swoich rodziców – prawdopodobnie na zawsze – to jeszcze została odrzucona przez przyjaciół. Mimo że zrobiła dobrze.
Zaśmiał się w duchu. Rozumiał ją aż za dobrze. Bo sam był w identycznej sytuacji od paru tygodni.
- Już, maleńka. - przytulił ją do siebie mocniej, czując jak jej ciepłe ciało lgnie do niego. Był ewidentnie rozdarty. Z jednej strony była młodą kobietą, ze wszystkimi kobiecymi zaletami, które cieszyły jego oczy. Z drugiej strony od września będzie jego uczennicą. A jednorazowa noc to stanowczo nie to, czego było potrzeba tej małej beksie.
- P-p-przepraszam cię… - dziewczyna w końcu się od niego oderwała, przerywając jego moralne rozważania. Jednocześnie poczuł ukucie żalu. Wysilił się jednak na uśmiech.
- Nic nie szkodzi. - odepchnął ją lekko od siebie i wstał, strzepując kurz z kolan. Musi zapamiętać, by opieprzyć skrzaty domowe. Ewidentnie zapuściły tą salę od czerwca.
- Ja… bo…
- Jest wojna, Hermiono. Każdemu prędzej czy później będą puszczały nerwy. Grunt, aby w bezpiecznych okolicznościach. Naprawdę lepiej, że trafiło cię tutaj, niż w trakcie akcji. - wyciągnął do niej rękę i pomógł wstać. Granger szybko odzyskała rezon. Otarła twarz ręką i uśmiechnęła się krzywo.
- To idziemy na obiad? - rzuciła raźno, a on po raz kolejny od ostatniego spotkania Zakonu poczuł się tak, jakby odkrywał świat na nowo. Świat, w którym okazuje się, że wszyscy są znacznie dojrzalsi niż mu się pozornie wydawało. Otworzył przed nią drzwi i powędrował w kierunku Wielkiej Sali, zastanawiając się nad tym, jak wiele może się zmienić w tak krótkim czasie.
Hermiona nijak nie chciała się uspokoić a on zaczął popadać w irytację. Niedobrze. Minerwa go już dwa razy zrugała za to, iż zachowuje się zbytnio jak on. W tej chwili miał ochotę przegnać McGonagall do wszystkich diabłów razem z Dumbledorem, Voldemortem i wszystkimi pseudozbawcami z Potterem na czele. Wiedział bowiem dlaczego dziewczyna płacze, dlatego umiał się powstrzymać od debilnego pytania: „O co chodzi?”. Minerwa zbyt dokładnie mu nakreśliła to, co się działo przez kilka ostatnich tygodni w Norze i poza nią, by nie zdawać sobie sprawy, że dziewczyna przeżywała swoje małe piekiełko. Może nie w takim stopniu jak on na torturach u Czarnego Pana, ale zawsze. Nie dość, że wielka wspaniała misja ją przerosła, musiała pożegnać swoich rodziców – prawdopodobnie na zawsze – to jeszcze została odrzucona przez przyjaciół. Mimo że zrobiła dobrze.
Zaśmiał się w duchu. Rozumiał ją aż za dobrze. Bo sam był w identycznej sytuacji od paru tygodni.
- Już, maleńka. - przytulił ją do siebie mocniej, czując jak jej ciepłe ciało lgnie do niego. Był ewidentnie rozdarty. Z jednej strony była młodą kobietą, ze wszystkimi kobiecymi zaletami, które cieszyły jego oczy. Z drugiej strony od września będzie jego uczennicą. A jednorazowa noc to stanowczo nie to, czego było potrzeba tej małej beksie.
- P-p-przepraszam cię… - dziewczyna w końcu się od niego oderwała, przerywając jego moralne rozważania. Jednocześnie poczuł ukucie żalu. Wysilił się jednak na uśmiech.
- Nic nie szkodzi. - odepchnął ją lekko od siebie i wstał, strzepując kurz z kolan. Musi zapamiętać, by opieprzyć skrzaty domowe. Ewidentnie zapuściły tą salę od czerwca.
- Ja… bo…
- Jest wojna, Hermiono. Każdemu prędzej czy później będą puszczały nerwy. Grunt, aby w bezpiecznych okolicznościach. Naprawdę lepiej, że trafiło cię tutaj, niż w trakcie akcji. - wyciągnął do niej rękę i pomógł wstać. Granger szybko odzyskała rezon. Otarła twarz ręką i uśmiechnęła się krzywo.
- To idziemy na obiad? - rzuciła raźno, a on po raz kolejny od ostatniego spotkania Zakonu poczuł się tak, jakby odkrywał świat na nowo. Świat, w którym okazuje się, że wszyscy są znacznie dojrzalsi niż mu się pozornie wydawało. Otworzył przed nią drzwi i powędrował w kierunku Wielkiej Sali, zastanawiając się nad tym, jak wiele może się zmienić w tak krótkim czasie.
środa, 25 stycznia 2017
Rozdział V.1.
- Hermiona! - Pani Weasley rzuciła się w jej kierunku, gdy tylko wyszła z kominka. Czuła się śmiertelnie zmęczona i głodna – w końcu dochodziła pierwsza w nocy.
- Pani Weasley – uśmiechnęła się blado i uściskała kobietę. - Mogę dostać coś do jedzenia?
- Oczywiście! - kobieta machnęła różdżką i na stole pojawiła się miska parującej zupy cebulowej. Dziewczyna usiadła i zaczęła jeść. Czuła na sobie wzrok starszej czarownicy, która patrzyła na nią zmartwiona.
- Wykończysz się w tej pracy. Rozumiem, że Severus dał Ci popalić?
Hermiona zakrztusiła się zupą.
- Chyba Matt? - wydyszała, kiedy już odzyskała oddech. Pani Weasley się zaśmiała.
- Severus. Mieliście w końcu z Marcusem oczyścić salę z zaklęć, prawda?
Hermiona zarumieniła się, czując że się wygłupiła. Faktycznie, ten dzień zaczął się od zdejmowania zaklęć. Czy raczej ich szukania, bo niczego nadzwyczajnego nie znaleźli. Opowiedziała o tym pani Weasley, jak również o dziwnym zachowaniu Marcusa. Mama Rona uśmiechnęła się dobrotliwie.
- Ach, Matt jest bardzo uroczym i skomplikowanym człowiekiem. Jednak da się lubić. Musisz po prostu lekceważyć jego humory i traktować go jak każdego innego członka Zakonu. - kobieta poklepała Gryfonkę po ramieniu. Ta tylko pokiwała głową, wstała, odłożyła miskę do zlewu i na ostatnich nogach wdrapała się a piętro i dotarła do pokoju Ginny. Nie dane jej jednak było odpocząć – mała kopia Molly z marszu zasypała ją pytaniami.
- Jak było? Czegoś się dowiedziałaś? Co robiłaś? Jaki jest Matt? - Ruda skakała wokół niej jak nakręcona zabawka. Mimo zmęczenia, Hermiona roześmiała się, zrzucając z siebie szatę.
- W porządku. Matt jest dziwny, ale jak to powiedziała twoja mama: da się lubić. Nie było źle, ale jestem śmiertelnie zmęczona, więc pogadamy jutro dobrze? - spojrzała na Ginny błagalnym wzrokiem. Siostra Rona kiwnęła głową.
- Przepraszam, po prostu jestem ostatnio jedyną osobą, która w żaden sposób nie pomaga Zakonowi. W dodatku rodzice strasznie pilnują, abym się niczego nie dowiedziała a Harry i Ron stale się tylko pakują. Idź spać, bo okropnie wyglądasz. - wyszczerzyła zęby i sama wskoczyła do łóżka.
- Dzięki. - mruknęła Granger, przebrała się w piżamę i położyła się.
***
- Co dziś robimy? - mimo wczesnej pobudki, Hermiona czuła się rześka i pełna energii. Radośnie wkroczyła do sali eliksirów, gdzie Matt już krzątał się między stolikami. Marcus podniósł głowę i uśmiechnął się flirciarsko.
- No, no… ładnie wyglądasz… - mruknął, lustrując ją z góry do dołu. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy. Miała na sobie zwykłe dżinsy i koszulkę. Już ją widział w podobnym stroju, kiedy była na zaprzysiężeniu.
- Dziękuję. - wzruszyła ramionami i zerknęła na kartkę z wypisaną listą eliksirów. - Po trzy kociołki Veritaserum, pięć Wielosokowego i trzy Amortencji?
- Dokładnie tak. - Matt wpatrywał się w nią intensywnie, aż poczuła, że się rumieni.
- Po co Zakonowi Amortencja? - zapytała, modląc się o to, by głos jej nie drżał. Mimo iż wiedziała, że to zwykła gra z jego strony, nie umiała całkowicie powstrzymać swoich reakcji. Szczególnie, że w ten sposób do tej pory patrzył na nią jedynie Wiktor. Ron nigdy się nie zdobył na to, by lustrować ją wzrokiem, a co dopiero pochwalić jej wygląd.
- Niektóre informacje łatwiej wydobyć, gdy druga osoba jest w nas zadurzona. - blondyn podszedł do niej spokojnym krokiem i odgarnął jej kosmyk włosów z czoła. Przełknęła ślinę i nagle poczuła irytację.
- Skończyłeś? Czy masz jakiś limit flirtu do wyrobienia w ciągu dnia?
- Chciałem być miły. - burknął, odsuwając się od niej z obrażoną miną.
- Doceniam, ale możesz to robić w inny sposób.
- Jaki?
- Nie patrząc na mnie tak jak na wyjątkowo kuszące ciastko. - stanęła przed pierwszym z kociołków i postanowiła zrobić najpierw bazy do Veritaserum i Wielosokowego. Amortencję z tego wszystkiego warzyło się najszybciej.
- Jak sobie chcesz. - Matt wyraźnie stracił humor i również zabrał się do pracy.
Po trzech godzinach miała wszystkie bazy gotowe i wyprostowała się. Matt w skupieniu odmierzał poszczególne ingrediencje i z gracją lawirował między kociołkami. Na palcach podeszła bliżej i rozpoznała Eliksir Miłosny. Jeden rzut oka wystarczył, aby wiedziała, że będzie on lada chwila gotowy – miał już charakterystyczny kolor a nad kociołkami unosiła się spiralnie para. Wzięła głęboki wdech i zdumiona zauważyła, że nie czuje tego samego co w zeszłym roku na lekcji u Slughorna. Zamiast pergaminu, pasty do zębów i szamponu, którego używał Ron, czuła jakiś ciężki, piżmowy zapach, whisky oraz, co ją nieco zdziwiło – lilię. W życiu nie lubiła tego zapachu, ale najwidoczniej jej podświadomość wiedziała lepiej.
- Jestem ciekaw, co czujesz. - aż podskoczyła, gdy poczuła oddech tuż przy swoim uchu. Matt stał tuż za nią.
- Whisky, lilię i coś, czego nie potrafię zidentyfikować. - odpowiedziała z lekkim uśmiechem, obracając się w jego kierunku. Oczy mu się śmiały nieco łobuzersko i w tej chwili z pewnością nie wyglądał na swój wiek. - A ty?
Parsknął śmiechem.
- Kredę, stare książki i ognistą. - zwinął się ze śmiechu na widok jej miny. - No co, jeszcze nie odkryłaś, że jestem dziwakiem?
Roześmiała się w głos, czując się pierwszy raz od bardzo dawna naprawdę rozluźniona. Śmiała się i śmiała, nie mogąc przestać. Wyrzucała z siebie emocje ostatnich tygodni – śmierć Dumbledore'a, zdradę Snape'a, w którą nie chciała i nie potrafiła uwierzyć, choć sama nie wiedziała dlaczego, kłótnie z Harrym i Ronem, poważną rozmowę z tym drugim na temat tego, że nie będą razem, ostatnią rozmowę z rodzicami przed ich wyprowadzką na drugi koniec świata…
Nawet nie zauważyła, kiedy jej śmiech przeszedł w przeciągły szloch. Co więcej – już nie stała, lecz siedziała na podłodze, zwijając się w jak najciaśniejszy kłębek. Dopiero po chwili dotarło do niej, że czuje dotyk na swoich plecach a do ucha dociera bardzo cichy szept.
- Już… maleńka… uspokój się, proszę…
- Pani Weasley – uśmiechnęła się blado i uściskała kobietę. - Mogę dostać coś do jedzenia?
- Oczywiście! - kobieta machnęła różdżką i na stole pojawiła się miska parującej zupy cebulowej. Dziewczyna usiadła i zaczęła jeść. Czuła na sobie wzrok starszej czarownicy, która patrzyła na nią zmartwiona.
- Wykończysz się w tej pracy. Rozumiem, że Severus dał Ci popalić?
Hermiona zakrztusiła się zupą.
- Chyba Matt? - wydyszała, kiedy już odzyskała oddech. Pani Weasley się zaśmiała.
- Severus. Mieliście w końcu z Marcusem oczyścić salę z zaklęć, prawda?
Hermiona zarumieniła się, czując że się wygłupiła. Faktycznie, ten dzień zaczął się od zdejmowania zaklęć. Czy raczej ich szukania, bo niczego nadzwyczajnego nie znaleźli. Opowiedziała o tym pani Weasley, jak również o dziwnym zachowaniu Marcusa. Mama Rona uśmiechnęła się dobrotliwie.
- Ach, Matt jest bardzo uroczym i skomplikowanym człowiekiem. Jednak da się lubić. Musisz po prostu lekceważyć jego humory i traktować go jak każdego innego członka Zakonu. - kobieta poklepała Gryfonkę po ramieniu. Ta tylko pokiwała głową, wstała, odłożyła miskę do zlewu i na ostatnich nogach wdrapała się a piętro i dotarła do pokoju Ginny. Nie dane jej jednak było odpocząć – mała kopia Molly z marszu zasypała ją pytaniami.
- Jak było? Czegoś się dowiedziałaś? Co robiłaś? Jaki jest Matt? - Ruda skakała wokół niej jak nakręcona zabawka. Mimo zmęczenia, Hermiona roześmiała się, zrzucając z siebie szatę.
- W porządku. Matt jest dziwny, ale jak to powiedziała twoja mama: da się lubić. Nie było źle, ale jestem śmiertelnie zmęczona, więc pogadamy jutro dobrze? - spojrzała na Ginny błagalnym wzrokiem. Siostra Rona kiwnęła głową.
- Przepraszam, po prostu jestem ostatnio jedyną osobą, która w żaden sposób nie pomaga Zakonowi. W dodatku rodzice strasznie pilnują, abym się niczego nie dowiedziała a Harry i Ron stale się tylko pakują. Idź spać, bo okropnie wyglądasz. - wyszczerzyła zęby i sama wskoczyła do łóżka.
- Dzięki. - mruknęła Granger, przebrała się w piżamę i położyła się.
***
- Co dziś robimy? - mimo wczesnej pobudki, Hermiona czuła się rześka i pełna energii. Radośnie wkroczyła do sali eliksirów, gdzie Matt już krzątał się między stolikami. Marcus podniósł głowę i uśmiechnął się flirciarsko.
- No, no… ładnie wyglądasz… - mruknął, lustrując ją z góry do dołu. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy. Miała na sobie zwykłe dżinsy i koszulkę. Już ją widział w podobnym stroju, kiedy była na zaprzysiężeniu.
- Dziękuję. - wzruszyła ramionami i zerknęła na kartkę z wypisaną listą eliksirów. - Po trzy kociołki Veritaserum, pięć Wielosokowego i trzy Amortencji?
- Dokładnie tak. - Matt wpatrywał się w nią intensywnie, aż poczuła, że się rumieni.
- Po co Zakonowi Amortencja? - zapytała, modląc się o to, by głos jej nie drżał. Mimo iż wiedziała, że to zwykła gra z jego strony, nie umiała całkowicie powstrzymać swoich reakcji. Szczególnie, że w ten sposób do tej pory patrzył na nią jedynie Wiktor. Ron nigdy się nie zdobył na to, by lustrować ją wzrokiem, a co dopiero pochwalić jej wygląd.
- Niektóre informacje łatwiej wydobyć, gdy druga osoba jest w nas zadurzona. - blondyn podszedł do niej spokojnym krokiem i odgarnął jej kosmyk włosów z czoła. Przełknęła ślinę i nagle poczuła irytację.
- Skończyłeś? Czy masz jakiś limit flirtu do wyrobienia w ciągu dnia?
- Chciałem być miły. - burknął, odsuwając się od niej z obrażoną miną.
- Doceniam, ale możesz to robić w inny sposób.
- Jaki?
- Nie patrząc na mnie tak jak na wyjątkowo kuszące ciastko. - stanęła przed pierwszym z kociołków i postanowiła zrobić najpierw bazy do Veritaserum i Wielosokowego. Amortencję z tego wszystkiego warzyło się najszybciej.
- Jak sobie chcesz. - Matt wyraźnie stracił humor i również zabrał się do pracy.
Po trzech godzinach miała wszystkie bazy gotowe i wyprostowała się. Matt w skupieniu odmierzał poszczególne ingrediencje i z gracją lawirował między kociołkami. Na palcach podeszła bliżej i rozpoznała Eliksir Miłosny. Jeden rzut oka wystarczył, aby wiedziała, że będzie on lada chwila gotowy – miał już charakterystyczny kolor a nad kociołkami unosiła się spiralnie para. Wzięła głęboki wdech i zdumiona zauważyła, że nie czuje tego samego co w zeszłym roku na lekcji u Slughorna. Zamiast pergaminu, pasty do zębów i szamponu, którego używał Ron, czuła jakiś ciężki, piżmowy zapach, whisky oraz, co ją nieco zdziwiło – lilię. W życiu nie lubiła tego zapachu, ale najwidoczniej jej podświadomość wiedziała lepiej.
- Jestem ciekaw, co czujesz. - aż podskoczyła, gdy poczuła oddech tuż przy swoim uchu. Matt stał tuż za nią.
- Whisky, lilię i coś, czego nie potrafię zidentyfikować. - odpowiedziała z lekkim uśmiechem, obracając się w jego kierunku. Oczy mu się śmiały nieco łobuzersko i w tej chwili z pewnością nie wyglądał na swój wiek. - A ty?
Parsknął śmiechem.
- Kredę, stare książki i ognistą. - zwinął się ze śmiechu na widok jej miny. - No co, jeszcze nie odkryłaś, że jestem dziwakiem?
Roześmiała się w głos, czując się pierwszy raz od bardzo dawna naprawdę rozluźniona. Śmiała się i śmiała, nie mogąc przestać. Wyrzucała z siebie emocje ostatnich tygodni – śmierć Dumbledore'a, zdradę Snape'a, w którą nie chciała i nie potrafiła uwierzyć, choć sama nie wiedziała dlaczego, kłótnie z Harrym i Ronem, poważną rozmowę z tym drugim na temat tego, że nie będą razem, ostatnią rozmowę z rodzicami przed ich wyprowadzką na drugi koniec świata…
Nawet nie zauważyła, kiedy jej śmiech przeszedł w przeciągły szloch. Co więcej – już nie stała, lecz siedziała na podłodze, zwijając się w jak najciaśniejszy kłębek. Dopiero po chwili dotarło do niej, że czuje dotyk na swoich plecach a do ucha dociera bardzo cichy szept.
- Już… maleńka… uspokój się, proszę…
wtorek, 24 stycznia 2017
Rozdział IV
- Dziś mamy do zrobienia trzy kociołki Veritaserum oraz cztery Wielosokowe. - Matt spojrzał na jakąś karteczkę a następnie przeniósł wzrok na Granger. - No? Na co czekasz? Przygotuj wszystko!
Hermiona prychnęła, ale posłusznie poszła do magazynu po sprzęt i ingrediencje. Rozstawiła kociołki na ławkach. Obok poukładała składniki i niezbędne przybory jak moździerze, noże i fiolki. Matt przypatrywał jej się z kpiącym uśmieszkiem.
- Czego się gapisz? - warknęła, odsuwając wściekle włosy z twarzy.
- Zastanawiam się, dlaczego nie zwiążesz tych kłaków.
- Nie lubię mieć ich splątanych.
- No cóż, ale jak zabierzemy się do warzenia to…
-… muszę mieć je związane, bo jeden włos może nie tylko zepsuć całą pracę, lecz także pozbawić nas pięknych buziek. Wiem, Snape mi to wbił dość dobitnie do głowy w trakcie pierwszego roku. - dziewczyna od niechcenia rzuciła zaklęcie na jeden z liści lipy, zamieniając go w gumkę do włosów. W trymiga upięła je w wysoki ciasny kok, spod którego nie miał prawa wysunąć się choćby jeden włosek. Matt coś burknął pod nosem, po czym podszedł do swoich kociołków.
- Wiesz jak się warzy Veritaserum?
- Znam teorię, jednak nigdy go samodzielnie nie robiłam. - Marcus westchnął cierpiętniczo.
- Merlinie, i Ty masz mi niby pomagać?! Minerwa oszalała…
- Narzekaniem nic nie zdziałasz. - ucięła jego lamenty Hermiona i podwinęła rękawy szaty. Założyła rękawice ze smoczej skóry, lekceważąc świdrujący wzrok Marcusa. Szczerze mówiąc dziwnie się czuła, pyskując zupełnie obcemu facetowi, ale cały czas czuła się tak, jakby znali się od wielu lat. Poza tym przez ostatnie tygodnie mocno wydoroślała – upadło w końcu przekonanie, że musi być do wszystkich miła i grzeczna, co najczęściej oznaczało, że po prostu potulnie robiła to, co ktoś jej każe a słysząc obelgi jedynie pochylała pokornie głowę. Tej Hermiony już nie było, o czym jako pierwsi przekonali się jej przyjaciele. Granger zastanawiała się, na ile to właśnie ich postawa doprowadziła do tego, że postanowiła w końcu zawalczyć o samą siebie. Tygodnie awantur dały jej nieźle w kość i poczuła się z siebie dumna, że tym razem nie ugięła się pod naciskiem Rona i Harrego. I choć czuła się z tym jeszcze trochę nieswojo, mimo że Ginny wspierała ją całą sobą, cieszyła się z tej zmiany.
Westchnęła ciężko i zabrała się do roboty. Minuty mijały niezauważalnie i nawet nie wiedziała kiedy zdążyła zrobić bazę do wszystkich czterech przydzielonych jej eliksirów. Kiedy zabezpieczyła kociołki, odetchnęła zadowolona z siebie i podniosła wzrok.
Tuż obok niej stał Matt z założonymi na piersi rękoma i obserwował ją. Z pewnością skończył wcześniej. Pytanie – ile wcześniej?
- Na co się gapisz? - mruknęła, rozplątując swoje włosy.
- Zastanawiam się jakim cudem uznaje się ciebie za najzdolniejszą czarownicę od czasów Ravenclaw. Przygotowanie baz zajęło ci przeszło pięć godzin, gdzie standardowo wystarczą dwie. - uniósł kpiąco brwi a ona poczuła, że oblewa ją rumieniec. Nie czuła upływu czasu – w sali nie było żadnego zegara ani klepsydry, więc po prostu robiła wszystko w swoim tempie.
- Przepraszam, nie wiedziałam ile czasu minęło. - zabrała się za zbieranie przyrządów. Marcus powstrzymał ją.
- Zostaw. I tak będą nam potrzebne. Po obiedzie dokończymy eliksiry. Rusz się, bo umieram z głodu. - warknął i wyszedł. Dogoniła go dopiero przed wejściem do Wielkiej Sali.
- Przecież Veritaserum dojrzewa przez cały cykl księżycowy, jakim cudem chcesz go dzisiaj dokończyć? - mężczyzna westchnął i usiadł na pierwszym lepszym miejscu. Usiadła tuż koło niego.
- Mam swoje sposoby na przyśpieszanie dojrzewania eliksirów. -westchnął i zaraz rozpogodził się na widok pieczonej jagnięciny z tłuczonymi ziemniakami, jaka pojawiła się na jego talerzu. Hermiona parsknęła śmiechem – wyglądał teraz jak mały chłopiec, który wpatruje się w swój pierwszy tort urodzinowy.
- Z czego się śmiejesz? - rzucił, sięgając po pierwszy kawałek. Robił to z takim pietyzmem, że dziewczyna nie mogła powstrzymać chichotu.
- W życiu nie widziałam, aby ktoś z taką czułością podchodził do jedzenia.
- Jestem po prostu śmiertelnie głodny. - rzucił, po czym zatkał sobie usta porcją dania. Jedli w milczeniu. Po jagnięcinie każdy otrzymał po kawałku placka z żurawiną i lekko przejedzeni wrócili do lochów. Jedzenie bez wątpienia poprawiło humor mężczyźnie – kiedy dolewał coś do każdego z kociołków, lekko pogwizdywał i się uśmiechał. Hermiona przyglądała mu się i zastanawiała nad tym, kim właściwie jest ten człowiek. Miejscami przypominał Snape'a – wredny, marudny i arogancki. Kiedy jednak miał dobry humor nie można było znaleźć żadnego podobieństwa do Nietoperza.
- Kim ty jesteś? - rzuciła, drapiąc się delikatnie po brodzie i obserwując jak z gracją lawiruje między kociołkami. Pytanie ugodziło w Matta niczym bat – podskoczył, odwrócił się do niej i automatycznie rzucił:
- Jestem Matthew Marcus, nauczyciel eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. - po tych słowach skrzywił się niemiłosiernie a Hermiona wpatrywała się w niego z opadniętą szczęką,
- Co to było? - rzuciła, wpatrując się w niego tak, że o mało oczy jej nie wypadły z orbit. Matt westchnął.
- Pewna użyteczna klątwa, która pozwoli mi nie zginąć. - kiedy dziewczyna uniosła pytająco brwi, parsknął śmiechem. - Za każdym razem, gdy ktokolwiek zada mi takie pytanie będę mógł odpowiedzieć wyłącznie tyle co przed chwilą. Ergo, nie zdradzę Zakonu i nie zginę w męczarniach poprzez złamanie Przysięgi Wieczystej.
Gryfonka zamrugała kilkakrotnie oczami, aż odzyskała rezon.
- Nie wiedziałam… ja po prostu… znam cię od wczoraj i zdążyłam zobaczyć już trzy różne twoje twarze. Byłam po prostu ciekawa, kim jesteś. Wiem jak się nazywasz oraz co robisz, ale...- usprawiedliwiała się gorączkowo aż blondyn przerwał, kładąc palec na jej ustach. Mimowolnie poczuła dreszcz.
- Wiem. Nie tłumacz się. - westchnął ciężko, cofnął rękę i przysiadł na najbliższej ławce. - Jestem osobą bardzo zmienną, Hermiono. Dlatego wczoraj usłyszałaś, że ciekawe, czy ze mną wytrzymasz. W jednej chwili mogę być słodki niczym miód. – pstryknął palcami i wyczarował czerwoną gerberę, którą wręczył dziewczynie. Uśmiechnęła się niepewnie, ale przyjęła upominek.- W drugiej mogę być bezwzględnym sadystą. - machnął krótko różdżką a promień zielonego światła w sekundę zabił skaczącą w akwarium żabę. - W trzeciej mogę cię uwieść, że nawet nie będziesz tego świadoma – wypowiedział te słowa szeptem, nachylając się wprost do jej ucha. Dziewczyna mimowolnie zaczęła drżeć. - A w czwartej mogę zacząć cię ignorować. - wstał, odwrócił się na pięcie i dokończył swoją poprzednią czynność. - Jeśli będziesz próbowała mnie rozgryźć, tym bardziej zmienny będę i dezorientujący. Dlatego zamiast się zastanawiać, która twarz jest moją prawdziwą, przyjmij, że każda jest jednocześnie tą najprawdziwszą i najkłamliwszą.
Hermiona stała nieruchomo i wpatrywała się w Marcusa. Powoli, jakby trawiąc usłyszane informacje, zmarszczyła brwi.
- W takim razie to dlaczego ty nie jesteś szpiegiem tylko Al? - rzuciła w końcu, podchodząc do jednego z kociołków z bazą do Veritaserum i zapaliła pod nim płomień.
- Bo to on mnie tego wszystkiego nauczył. I nie tylko mnie. Snape jest znany z tego, iż potrafi zapanować nad swoim ciałem i umysłem. Właśnie dlatego nie jesteśmy w stanie określić po czyjej jest właściwie stronie. I dlatego tak wielu automatycznie uznało, że jest tym złym. - Marcus skrzywił się i westchnął. - No oprócz ciebie, Ala i mnie, ale my się raczej nie liczymy. - machnął różdżką i zapalił ogień pod swoimi kociołkami. - Dość tej wiwisekcji, skończmy to i idźmy spać.
Hermiona prychnęła, ale posłusznie poszła do magazynu po sprzęt i ingrediencje. Rozstawiła kociołki na ławkach. Obok poukładała składniki i niezbędne przybory jak moździerze, noże i fiolki. Matt przypatrywał jej się z kpiącym uśmieszkiem.
- Czego się gapisz? - warknęła, odsuwając wściekle włosy z twarzy.
- Zastanawiam się, dlaczego nie zwiążesz tych kłaków.
- Nie lubię mieć ich splątanych.
- No cóż, ale jak zabierzemy się do warzenia to…
-… muszę mieć je związane, bo jeden włos może nie tylko zepsuć całą pracę, lecz także pozbawić nas pięknych buziek. Wiem, Snape mi to wbił dość dobitnie do głowy w trakcie pierwszego roku. - dziewczyna od niechcenia rzuciła zaklęcie na jeden z liści lipy, zamieniając go w gumkę do włosów. W trymiga upięła je w wysoki ciasny kok, spod którego nie miał prawa wysunąć się choćby jeden włosek. Matt coś burknął pod nosem, po czym podszedł do swoich kociołków.
- Wiesz jak się warzy Veritaserum?
- Znam teorię, jednak nigdy go samodzielnie nie robiłam. - Marcus westchnął cierpiętniczo.
- Merlinie, i Ty masz mi niby pomagać?! Minerwa oszalała…
- Narzekaniem nic nie zdziałasz. - ucięła jego lamenty Hermiona i podwinęła rękawy szaty. Założyła rękawice ze smoczej skóry, lekceważąc świdrujący wzrok Marcusa. Szczerze mówiąc dziwnie się czuła, pyskując zupełnie obcemu facetowi, ale cały czas czuła się tak, jakby znali się od wielu lat. Poza tym przez ostatnie tygodnie mocno wydoroślała – upadło w końcu przekonanie, że musi być do wszystkich miła i grzeczna, co najczęściej oznaczało, że po prostu potulnie robiła to, co ktoś jej każe a słysząc obelgi jedynie pochylała pokornie głowę. Tej Hermiony już nie było, o czym jako pierwsi przekonali się jej przyjaciele. Granger zastanawiała się, na ile to właśnie ich postawa doprowadziła do tego, że postanowiła w końcu zawalczyć o samą siebie. Tygodnie awantur dały jej nieźle w kość i poczuła się z siebie dumna, że tym razem nie ugięła się pod naciskiem Rona i Harrego. I choć czuła się z tym jeszcze trochę nieswojo, mimo że Ginny wspierała ją całą sobą, cieszyła się z tej zmiany.
Westchnęła ciężko i zabrała się do roboty. Minuty mijały niezauważalnie i nawet nie wiedziała kiedy zdążyła zrobić bazę do wszystkich czterech przydzielonych jej eliksirów. Kiedy zabezpieczyła kociołki, odetchnęła zadowolona z siebie i podniosła wzrok.
Tuż obok niej stał Matt z założonymi na piersi rękoma i obserwował ją. Z pewnością skończył wcześniej. Pytanie – ile wcześniej?
- Na co się gapisz? - mruknęła, rozplątując swoje włosy.
- Zastanawiam się jakim cudem uznaje się ciebie za najzdolniejszą czarownicę od czasów Ravenclaw. Przygotowanie baz zajęło ci przeszło pięć godzin, gdzie standardowo wystarczą dwie. - uniósł kpiąco brwi a ona poczuła, że oblewa ją rumieniec. Nie czuła upływu czasu – w sali nie było żadnego zegara ani klepsydry, więc po prostu robiła wszystko w swoim tempie.
- Przepraszam, nie wiedziałam ile czasu minęło. - zabrała się za zbieranie przyrządów. Marcus powstrzymał ją.
- Zostaw. I tak będą nam potrzebne. Po obiedzie dokończymy eliksiry. Rusz się, bo umieram z głodu. - warknął i wyszedł. Dogoniła go dopiero przed wejściem do Wielkiej Sali.
- Przecież Veritaserum dojrzewa przez cały cykl księżycowy, jakim cudem chcesz go dzisiaj dokończyć? - mężczyzna westchnął i usiadł na pierwszym lepszym miejscu. Usiadła tuż koło niego.
- Mam swoje sposoby na przyśpieszanie dojrzewania eliksirów. -westchnął i zaraz rozpogodził się na widok pieczonej jagnięciny z tłuczonymi ziemniakami, jaka pojawiła się na jego talerzu. Hermiona parsknęła śmiechem – wyglądał teraz jak mały chłopiec, który wpatruje się w swój pierwszy tort urodzinowy.
- Z czego się śmiejesz? - rzucił, sięgając po pierwszy kawałek. Robił to z takim pietyzmem, że dziewczyna nie mogła powstrzymać chichotu.
- W życiu nie widziałam, aby ktoś z taką czułością podchodził do jedzenia.
- Jestem po prostu śmiertelnie głodny. - rzucił, po czym zatkał sobie usta porcją dania. Jedli w milczeniu. Po jagnięcinie każdy otrzymał po kawałku placka z żurawiną i lekko przejedzeni wrócili do lochów. Jedzenie bez wątpienia poprawiło humor mężczyźnie – kiedy dolewał coś do każdego z kociołków, lekko pogwizdywał i się uśmiechał. Hermiona przyglądała mu się i zastanawiała nad tym, kim właściwie jest ten człowiek. Miejscami przypominał Snape'a – wredny, marudny i arogancki. Kiedy jednak miał dobry humor nie można było znaleźć żadnego podobieństwa do Nietoperza.
- Kim ty jesteś? - rzuciła, drapiąc się delikatnie po brodzie i obserwując jak z gracją lawiruje między kociołkami. Pytanie ugodziło w Matta niczym bat – podskoczył, odwrócił się do niej i automatycznie rzucił:
- Jestem Matthew Marcus, nauczyciel eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. - po tych słowach skrzywił się niemiłosiernie a Hermiona wpatrywała się w niego z opadniętą szczęką,
- Co to było? - rzuciła, wpatrując się w niego tak, że o mało oczy jej nie wypadły z orbit. Matt westchnął.
- Pewna użyteczna klątwa, która pozwoli mi nie zginąć. - kiedy dziewczyna uniosła pytająco brwi, parsknął śmiechem. - Za każdym razem, gdy ktokolwiek zada mi takie pytanie będę mógł odpowiedzieć wyłącznie tyle co przed chwilą. Ergo, nie zdradzę Zakonu i nie zginę w męczarniach poprzez złamanie Przysięgi Wieczystej.
Gryfonka zamrugała kilkakrotnie oczami, aż odzyskała rezon.
- Nie wiedziałam… ja po prostu… znam cię od wczoraj i zdążyłam zobaczyć już trzy różne twoje twarze. Byłam po prostu ciekawa, kim jesteś. Wiem jak się nazywasz oraz co robisz, ale...- usprawiedliwiała się gorączkowo aż blondyn przerwał, kładąc palec na jej ustach. Mimowolnie poczuła dreszcz.
- Wiem. Nie tłumacz się. - westchnął ciężko, cofnął rękę i przysiadł na najbliższej ławce. - Jestem osobą bardzo zmienną, Hermiono. Dlatego wczoraj usłyszałaś, że ciekawe, czy ze mną wytrzymasz. W jednej chwili mogę być słodki niczym miód. – pstryknął palcami i wyczarował czerwoną gerberę, którą wręczył dziewczynie. Uśmiechnęła się niepewnie, ale przyjęła upominek.- W drugiej mogę być bezwzględnym sadystą. - machnął krótko różdżką a promień zielonego światła w sekundę zabił skaczącą w akwarium żabę. - W trzeciej mogę cię uwieść, że nawet nie będziesz tego świadoma – wypowiedział te słowa szeptem, nachylając się wprost do jej ucha. Dziewczyna mimowolnie zaczęła drżeć. - A w czwartej mogę zacząć cię ignorować. - wstał, odwrócił się na pięcie i dokończył swoją poprzednią czynność. - Jeśli będziesz próbowała mnie rozgryźć, tym bardziej zmienny będę i dezorientujący. Dlatego zamiast się zastanawiać, która twarz jest moją prawdziwą, przyjmij, że każda jest jednocześnie tą najprawdziwszą i najkłamliwszą.
Hermiona stała nieruchomo i wpatrywała się w Marcusa. Powoli, jakby trawiąc usłyszane informacje, zmarszczyła brwi.
- W takim razie to dlaczego ty nie jesteś szpiegiem tylko Al? - rzuciła w końcu, podchodząc do jednego z kociołków z bazą do Veritaserum i zapaliła pod nim płomień.
- Bo to on mnie tego wszystkiego nauczył. I nie tylko mnie. Snape jest znany z tego, iż potrafi zapanować nad swoim ciałem i umysłem. Właśnie dlatego nie jesteśmy w stanie określić po czyjej jest właściwie stronie. I dlatego tak wielu automatycznie uznało, że jest tym złym. - Marcus skrzywił się i westchnął. - No oprócz ciebie, Ala i mnie, ale my się raczej nie liczymy. - machnął różdżką i zapalił ogień pod swoimi kociołkami. - Dość tej wiwisekcji, skończmy to i idźmy spać.
poniedziałek, 23 stycznia 2017
Rozdział III
- Granger, do cholery, co ty robisz? - stała w sali Eliksirów i po raz trzeci próbowała dorzucić składnik do Amortencji. Jednak ilekroć sięgała po płatki krwistej róży, zamiast niej chwytała leżące obok dżdżownice. Stary Nietoperz krzątał się wokół niej, coraz bardziej się piekląc. A ona wciąż i wciąż próbowała.
- Dość! - ryknął nagle, wyrwał jej dżdżownice z dłoni i zjadł. Wybałuszyła oczy, po czym chciała krzyknąć, gdy on podszedł do niej i nachylił się, by ją pocałować. Nie zdążyła, bo ktoś nagle ją szarpnął za ramię.
- Hermiono! Wstawaj! Już wpół do ósmej, spóźnisz się! - pani Weasley potrząsała nią lekko. Gryfonka usiadła na łóżku mrugając zdumiona oczami. To był bez wątpienia najbardziej dziwaczny sen, jaki do tej pory miała okazję wyśnić.
- O, obudziłaś się! - mama Rona uśmiechnęła się i pogładziła ją po policzku. - Kochana, pośpiesz się, bo nie zdążysz zjeść śniadania!
- Tak, pani Weasley, dziękuję, zaraz zejdę, tylko się ubiorę. - mruknęła, ocierając zaspane oczy. Potrząsnęła głową, jakby mogła w ten sposób pozbyć się dziwacznego snu ze swojej głowy.
***
Po kwadransie dojadała owsiankę i w pośpiechu dopijała kawę.
- Jak ja ci zazdroszczę! - westchnęła Ginny, tęsknie wpatrując się w Hermionę.
- Nie ma czego. Prawdopodobnie dziś większość dnia spędzę na usuwaniu zaklęć Starego Nietoperza, jakie rzucił na lochy. - Granger skrzywiła się. Pani Weasley mruknęła coś pod nosem, ale obie dziewczyny ją zignorowały.
- Mimo wszystko będziesz mogła COŚ robić, w sytuacji gdy ja…
- Ginny! - warknęła jej matka, stawiając głośno tacę z talerzami na stół. Młoda Weasleyówna westchnęła ciężko, kopiąc stojące obok krzesło. Hermiona roześmiała się i rzuciła okiem na zegarek.
- Cholera! - rzuciła, widząc, że ma całe 5 minut, aby przenieść się do Hogwartu i dobiec do lochów. Awykonalne, ale cóż…
W biegu wrzuciła naczynia do zlewu, po czym wskoczyła do kominka. Po paru sekundach wylądowała w kominku profesor McGonagall, która uśmiechnęła się życzliwie.
- Pani dyrektor nie zmieniła gabinetu? - dziewczyna rozejrzała się po zbyt dobrze znanym pokoju nauczycielki Transmutacji. Ta tylko smutno pokiwała głową.
- Jakoś nie mogłam się przemóc, by wprowadzić się do gabinetu dyrektora. Jak dla mnie on już zawsze będzie należał do Albusa. - westchnęła. - Ale kochana, nie czas na to, biegnij, bo Matt pewnie na ciebie już czeka. A nie należy do ludzi cierpliwych.
- Zupełnie jak Snape. - Minerwa roześmiała się i wygoniła ją z gabinetu. Przebiegła kilka korytarzy, zbiegła po schodach i lekko zasapana stanęła przed drzwiami do klasy eliksirów. Matt już tam stał, wyraźnie poirytowany.
- No w końcu! - fuknął. - Ile można czekać? Mam nadzieję, że jesteś gotowa?
- T-t-tak. - wysapała, próbując wyrównać oddech. Podszedł do niej bliżej i machnął krótko różdżką. Dziewczyna w momencie przestała dyszeć i swobodnie nabrała powietrza.
- Co to?
- Małe przydatne zaklęcie, którego może cię nauczę, bo jest dość przydatne na polu walki. - uśmiechnął się łobuzersko. Musiała przyznać, że miał dość ładny uśmiech. Równe, białe zęby, kształtne usta, które nie zmieniały się w nienaturalnie wąską linię… widać nie do końca pozbyła się snu, bo Stary Nietoperz sam cisnął jej się do głowy. Chociaż porównywanie go do stojącego przed nią blondyna było, w najlepszym przypadku, nieporozumieniem.
- Jeśli skończyłaś mi się przyglądać, to wyjmij różdżkę. - przerwał jej brutalnie kontemplację swojej urody, po czym wskazał ręką na drzwi. - Z tego co zdołałem się zorientować przez te dwadzieścia minut twojego spóźnienia, Snape rzucił tu standardowe zaklęcia. Choć, możliwe jest również to, że po prostu te bardziej skomplikowane zamaskował.
- Jaki zatem jest plan? - rzuciła, przybierając bojową postawę. Starszy czarodziej obrzucił ją wzrokiem i parsknął.
- Nie wybieramy się na wojnę, mała. - syknęła na to określenie. - Musimy po prostu tam wejść i liczyć na to, ze nie trafi nas nic paskudnego.
- Tak na żywca?!
- A coś ty myślała? - Matt patrzył na nią jak na idiotkę. - Nie mam całego dnia na to, by bawić się w ciuciubabkę. Szczególnie jeśli potem by się okazało, że Snape nie rzucił ani grama uroku, a wszystko co wykryłem to magia zamku.
- Rozumiem. - mruknęła i wyciągnęła rękę w kierunku klamki. Mężczyzna ją pacnął mocno.
- Auć!
- Zwariowałaś?! - warknął. - Nie jesteś mugolem, do cholery!
- No i co?
- Jak to: no i co?! Od czego masz różdżkę?! - wrzasnął. - Ponoć jesteś taka inteligentna, a nie pomyślałaś o tym, że na klamce może być jakaś klątwa?!
Speszyła się. Fakt, nie wzięła tego pod uwagę. Prawdę mówiąc nie wierzyła w to, że Snape w ogóle rzucił jakieś zaklęcia na to miejsce. Zwyczajnie, jej zdaniem, nie miał na to czasu.
- O co chodzi? - blondyn spojrzał na nią badawczo. Przygryzła dolną wargę.
- Matt, wątpię, aby Snape rzucił tu jakieś dodatkowe zabezpieczenia.
Mężczyzna uniósł zdumiony brwi, po czym się skrzywił.
- Przecież to zdrajca Zakonu i Śmierciożerca a nie pluszowy miś. Osoba, znana ze swojego okrucieństwa i oryginalnej kreatywności w torturowaniu mugoli. Serio myślisz, że nie zabezpieczył jakoś swojej jaskini?
Speszyła się nieco, ale ciągnęła dalej.
- Pytanie, czy faktycznie zdradził Zakon. - wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język. Marcus, który już miał wycelowaną różdżkę w kierunku drzwi, odwrócił się gwałtownie w jej kierunku.
- Co masz na myśli?
- Ja.. po prostu…- zawahała się. Znała tego człowieka niecałą dobę a była o krok od wyznania mu czegoś, co chodziło jej po głowie od paru tygodni. I czego nie miała odwagi powiedzieć nawet swoim przyjaciołom, wiedząc, jaka byłaby ich reakcja.
- No wyduś to z siebie!
- Dla mnie śmierć Dumbledore'a jest zwyczajnie podejrzana. I nie wierzę, że Snape nas zdradził. - rzuciła, wpatrując się hardo w jego oczy. Mężczyzna roześmiał się złowieszczo, jeszcze bardziej marszcząc brwi.
- Jesteś bardziej naiwna niż przypuszczałem. A teraz koniec tych pogaduszek, wchodzimy! - machnął różdżką w kierunku drzwi, które posłusznie się otworzyły. Powoli wszedł do środka, trzymając różdżkę w pogotowiu. Kiedy był już w sali, rozejrzał się dookoła, po czym machnął ręką Hermionie, by weszła za nim.
- Wygląda na to, że jest czysto. Jednak nie spodziewałem się tutaj zaklęć.
- To niby gdzie?
- Tam. - wskazał ręką na drzwi, których nigdy dotąd nie dostrzegła, a które musiały prowadzić do dalszych komnat. Matt znów poszedł przodem, stanął przed drzwiami i coś wymamrotał. Pomachał różdżką, pogładził drzwi i otworzył je. Hermiona przyglądała się temu z wyraźnym sceptycyzmem.
- Co to miało być? - zapytała, przechodząc obok Marcusa, gdy ten gestem nakazał jej wejść do kolejnego pomieszczenia.
- Wykrywałem uroki i je unieszkodliwiałem. - wzruszył ramionami i zamknął drzwi. Dziewczyna w tym czasie rozejrzała się po pomieszczeniu. Było spore, surowe i udekorowane antycznymi meblami. Dwa duże fotele stały na zielonym dywanie przy kominku, a tuż obok niej znajdowało się wielkie, ciężkie biurko z misternymi zdobieniami. Pod ścianami były poustawiane regały z setkami książek o warzeniu eliksirów, a gdzieś w kącie dostrzegła wielki stos wypracowań.
- To tak wygląda gabinet Snape'a!
- Nigdy tu nie byłaś? - roześmiał się, wyraźnie zaskoczony.
- Jakoś nie miałam okazji.
- A szlabany?
Tym razem to ona parsknęła śmiechem.
- Chyba mało o mnie wiesz, co? - pokręciła głową, widząc jego minę. - Szlaban zarobiłam dwa razy w życiu – raz na pierwszym roku, gdy pomagałam Hagridowi przetransportować jego nielegalnego smoka a drugi raz, kiedy Umbridge uparła się ukarać wszystkich z Gwardii Dumbledore'a. Snape nie miał okazji mnie tutaj gościć. - zakończyła dumnie podnosząc głowę. Matt się zamyślił.
- Z tego co o nim wiem, byłabyś pierwszą uczennicą w historii, która nie zarobiła u niego ani jednego szlabanu. - mruknął niechętnie. Hermiona kątem oka dostrzegła, jak mężczyzna rozgląda się po gabinecie dziwnym wzrokiem.
- Coś się stało? - zapytała, wzmagając czujność i trzymając różdżkę w pogotowiu. Marcus jakby się ocknął i chrząknął.
- Idziemy dalej! - rzucił ostro.
- Dalej?
Znów się roześmiał.
- Jak widzisz nie ma tu żadnych składników ani przyrządów. No i raczej Snape tutaj nie sypiał.
- Do składzika prowadzą przecież inne drzwi.
- A ty skąd niby o tym wiesz? - zerknął przez ramię, jednocześnie wykonując dziwne ruchy różdżką przy kolejnych drzwiach.
- Włamałam się do jego magazynku w drugiej klasie.
- I czego tam niby szukałaś? Eliksiru na pryszcze? - dziewczyna zrobiła się czerwona ze złości.
- Nie, potrzebowałam skórki Boomslanga i much siatkoskrzydłych do Eliksiru Wielosokowego.
- A na cóż takiemu dziecku Eliksir Wielosokowy? - Marcus śmiał się w najlepsze, co tylko doprowadziło ją do furii.
- Dla twojej wiadomości, to uwarzyłam go SAMODZIELNIE w DRUGIEJ KLASIE, dzięki czemu Harry i Ron mogli dowiedzieć się, kto nie jest Dziedzicem Slytherina. Jak sądzę o otwarciu Komnaty Tajemnic raczej słyszałeś? - rzuciła jadowicie. Matt w tym momencie otworzył drzwi i wszedł do kolejnego pomieszczenia.
- A dlaczego sama go nie wzięłaś skoro go tak dobrze uwarzyłaś? Chciałaś najpierw przetestować na Wybrańcu i jego kumplu?
Granger zaczerwieniła się, tym razem ze wstydu.
- Nie. Do swojej porcji wrzuciłam nie ten włos i zamiast zamienić się w Ślizgonkę, obrosłam kocim futrem. - Matt zgiął się wpół, rechocząc jak opętany. - Bardzo, kurwa, śmieszne!
- Ooo! Co za język! - Marcus nie mógł pohamować śmiechu. - A swoją drogą, tak, to JEST ŚMIESZNE. Uwarzyć poprawnie eliksir i dać ciała wrzucając zły włos!
- Och, przymknij się! - warknęła i weszła do sypialni Snape'a. Gwizdnęła cicho – musiała przyznać, że Stary Nietoperz miał gust. Ściany były pokryte srebrno-zieloną tapetą, wielkie, dębowe łoże przykryte było jedwabną kapą a w kącie stała stylowa, antyczna szafa. Mimo iż mebli było niewiele, całość wyglądała na dobrze przemyślaną. Rozejrzała się po pomieszczeniu i dostrzegła drzwi do łazienki. Zamyśliła się.
- Gdzie zatem jest magazyn?
- W końcu jakieś inteligentne pytanie! - uśmiechnął się wrednie i wycofał z sypialni. Gdy wrócili do gabinetu, Matt zaczął obchodzić wszystkie ściany i stukać w nie różdżką. Nagle w jednej ukazały się drzwi. Znów coś pomamrotał pod nosem i magazyn stanął otworem.
- O Merlinie! - krzyknęła na widok tego, co ujrzała w środku.
To nie był zwykły szkolny magazynek. Oj nie. To wyglądało jak wielka hala produkcyjna, w dodatku utrzymana w idealnym porządku. Wszystko było poukładane. Po lewej stronie ciągnęły się rzędy rozmaitych przyrządów. Kociołki wszelkiej grubości, rozmiaru i rodzaju – od takiego wielkości szklanki po gigantyczny kocioł, w którym bez problemu zmieściłby się dorosły człowiek. Za nimi ciągnęły się różnego rodzaju naczynia – zlewki, kolby i miarki również posiadały każdą możliwą wielkość. Dalej poukładane w równiuteńkich rzędach były noże – od malutkich po takie przypominające maczety. Na szarym końcu można było znaleźć moździerze i inne pomocnicze przyrządy, takie jak chochelki czy termometry.
Prawa strona to z kolei królestwo dla każdego Mistrza Eliksirów. Całe mnóstwo rozmaitych składników, półproduktów i gotowych eliksirów. Składniki były poukładane pod względem mocy magicznej, choć zauważyła, że część jest poustawiana w grupy. „Pewnie służą do konkretnych eliksirów” - pomyślała. Oniemiała przyglądała się temu wszystkiemu, nie bacząc na to, że chodzi po pomieszczeniu, którego prawdopodobnie nikt poza Snapem i Dumbledorem nie znali.
- Robi wrażenie, co nie? - głos Matta przywrócił ją do rzeczywistości.
- Bez wątpienia. - powiedziała nieco ochryple, błądząc wzrokiem po etykietach. Część nazw brzmiała obco, inne niepokojąco.
- „Krew dziewicy”? - zrobiła wielkie oczy a Marcus się roześmiał.
- Coraz rzadsza ingrediencja a taka przydatna. - uśmiechnął się, widząc jej rozgorączkowanie i podniecenie.
- Wiem o tym! - żachnęła się. - Po prostu… jestem pod wrażeniem, że profesorowi Snapowi udało się zdobyć te wszystkie składniki…
Matt przekrzywił nieco głowę jak sowa i oparł się o futrynę drzwi.
- Ty serio musiałaś go doceniać i szanować. - Hermiona na te słowa odwróciła się w jego kierunku. Podniecenie i głód wiedzy zostały zastąpione przez pewien upór i złość.
- Oczywiście, że go doceniałam i szanowałam! - warknęła. - Odkąd pamiętam ratował nam wszystkim tyłki, narażał się a do tego jego wiedza daleko przekraczała to, co kiedykolwiek byłabym w stanie zdobyć!
Jej irytacja wzmogła się, kiedy zauważyła, że blondyn przygląda się jej jak ciekawemu okazowi kosmity, z którym nie do końca wie co zrobić.
- I nie uważałaś go za Starego Nietoperza?
- Oczywiście, że uważałam! - krzyknęła. - Jego charakter i nienawiść do Gryfonów były nie do zniesienia, co nie oznacza, że w tym wszystkim nie dostrzegałam jego mistrzostwa w tworzeniu wywarów!
- Powtórzę to raz jeszcze. - Matt oderwał się od futryny, rozejrzał bacznie po pomieszczeniu i wycofał z powrotem do salonu. - Jesteś chyba jedyną taką uczennicą w karierze Severusa.
Zbyła to milczeniem i posłusznie poszła za nim do gabinetu. Miała dziwne wrażenie,że współpraca z tym facetem wcale nie będzie tak przyjemna, jak jej się na początku wydawało.
- Dość! - ryknął nagle, wyrwał jej dżdżownice z dłoni i zjadł. Wybałuszyła oczy, po czym chciała krzyknąć, gdy on podszedł do niej i nachylił się, by ją pocałować. Nie zdążyła, bo ktoś nagle ją szarpnął za ramię.
- Hermiono! Wstawaj! Już wpół do ósmej, spóźnisz się! - pani Weasley potrząsała nią lekko. Gryfonka usiadła na łóżku mrugając zdumiona oczami. To był bez wątpienia najbardziej dziwaczny sen, jaki do tej pory miała okazję wyśnić.
- O, obudziłaś się! - mama Rona uśmiechnęła się i pogładziła ją po policzku. - Kochana, pośpiesz się, bo nie zdążysz zjeść śniadania!
- Tak, pani Weasley, dziękuję, zaraz zejdę, tylko się ubiorę. - mruknęła, ocierając zaspane oczy. Potrząsnęła głową, jakby mogła w ten sposób pozbyć się dziwacznego snu ze swojej głowy.
***
Po kwadransie dojadała owsiankę i w pośpiechu dopijała kawę.
- Jak ja ci zazdroszczę! - westchnęła Ginny, tęsknie wpatrując się w Hermionę.
- Nie ma czego. Prawdopodobnie dziś większość dnia spędzę na usuwaniu zaklęć Starego Nietoperza, jakie rzucił na lochy. - Granger skrzywiła się. Pani Weasley mruknęła coś pod nosem, ale obie dziewczyny ją zignorowały.
- Mimo wszystko będziesz mogła COŚ robić, w sytuacji gdy ja…
- Ginny! - warknęła jej matka, stawiając głośno tacę z talerzami na stół. Młoda Weasleyówna westchnęła ciężko, kopiąc stojące obok krzesło. Hermiona roześmiała się i rzuciła okiem na zegarek.
- Cholera! - rzuciła, widząc, że ma całe 5 minut, aby przenieść się do Hogwartu i dobiec do lochów. Awykonalne, ale cóż…
W biegu wrzuciła naczynia do zlewu, po czym wskoczyła do kominka. Po paru sekundach wylądowała w kominku profesor McGonagall, która uśmiechnęła się życzliwie.
- Pani dyrektor nie zmieniła gabinetu? - dziewczyna rozejrzała się po zbyt dobrze znanym pokoju nauczycielki Transmutacji. Ta tylko smutno pokiwała głową.
- Jakoś nie mogłam się przemóc, by wprowadzić się do gabinetu dyrektora. Jak dla mnie on już zawsze będzie należał do Albusa. - westchnęła. - Ale kochana, nie czas na to, biegnij, bo Matt pewnie na ciebie już czeka. A nie należy do ludzi cierpliwych.
- Zupełnie jak Snape. - Minerwa roześmiała się i wygoniła ją z gabinetu. Przebiegła kilka korytarzy, zbiegła po schodach i lekko zasapana stanęła przed drzwiami do klasy eliksirów. Matt już tam stał, wyraźnie poirytowany.
- No w końcu! - fuknął. - Ile można czekać? Mam nadzieję, że jesteś gotowa?
- T-t-tak. - wysapała, próbując wyrównać oddech. Podszedł do niej bliżej i machnął krótko różdżką. Dziewczyna w momencie przestała dyszeć i swobodnie nabrała powietrza.
- Co to?
- Małe przydatne zaklęcie, którego może cię nauczę, bo jest dość przydatne na polu walki. - uśmiechnął się łobuzersko. Musiała przyznać, że miał dość ładny uśmiech. Równe, białe zęby, kształtne usta, które nie zmieniały się w nienaturalnie wąską linię… widać nie do końca pozbyła się snu, bo Stary Nietoperz sam cisnął jej się do głowy. Chociaż porównywanie go do stojącego przed nią blondyna było, w najlepszym przypadku, nieporozumieniem.
- Jeśli skończyłaś mi się przyglądać, to wyjmij różdżkę. - przerwał jej brutalnie kontemplację swojej urody, po czym wskazał ręką na drzwi. - Z tego co zdołałem się zorientować przez te dwadzieścia minut twojego spóźnienia, Snape rzucił tu standardowe zaklęcia. Choć, możliwe jest również to, że po prostu te bardziej skomplikowane zamaskował.
- Jaki zatem jest plan? - rzuciła, przybierając bojową postawę. Starszy czarodziej obrzucił ją wzrokiem i parsknął.
- Nie wybieramy się na wojnę, mała. - syknęła na to określenie. - Musimy po prostu tam wejść i liczyć na to, ze nie trafi nas nic paskudnego.
- Tak na żywca?!
- A coś ty myślała? - Matt patrzył na nią jak na idiotkę. - Nie mam całego dnia na to, by bawić się w ciuciubabkę. Szczególnie jeśli potem by się okazało, że Snape nie rzucił ani grama uroku, a wszystko co wykryłem to magia zamku.
- Rozumiem. - mruknęła i wyciągnęła rękę w kierunku klamki. Mężczyzna ją pacnął mocno.
- Auć!
- Zwariowałaś?! - warknął. - Nie jesteś mugolem, do cholery!
- No i co?
- Jak to: no i co?! Od czego masz różdżkę?! - wrzasnął. - Ponoć jesteś taka inteligentna, a nie pomyślałaś o tym, że na klamce może być jakaś klątwa?!
Speszyła się. Fakt, nie wzięła tego pod uwagę. Prawdę mówiąc nie wierzyła w to, że Snape w ogóle rzucił jakieś zaklęcia na to miejsce. Zwyczajnie, jej zdaniem, nie miał na to czasu.
- O co chodzi? - blondyn spojrzał na nią badawczo. Przygryzła dolną wargę.
- Matt, wątpię, aby Snape rzucił tu jakieś dodatkowe zabezpieczenia.
Mężczyzna uniósł zdumiony brwi, po czym się skrzywił.
- Przecież to zdrajca Zakonu i Śmierciożerca a nie pluszowy miś. Osoba, znana ze swojego okrucieństwa i oryginalnej kreatywności w torturowaniu mugoli. Serio myślisz, że nie zabezpieczył jakoś swojej jaskini?
Speszyła się nieco, ale ciągnęła dalej.
- Pytanie, czy faktycznie zdradził Zakon. - wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język. Marcus, który już miał wycelowaną różdżkę w kierunku drzwi, odwrócił się gwałtownie w jej kierunku.
- Co masz na myśli?
- Ja.. po prostu…- zawahała się. Znała tego człowieka niecałą dobę a była o krok od wyznania mu czegoś, co chodziło jej po głowie od paru tygodni. I czego nie miała odwagi powiedzieć nawet swoim przyjaciołom, wiedząc, jaka byłaby ich reakcja.
- No wyduś to z siebie!
- Dla mnie śmierć Dumbledore'a jest zwyczajnie podejrzana. I nie wierzę, że Snape nas zdradził. - rzuciła, wpatrując się hardo w jego oczy. Mężczyzna roześmiał się złowieszczo, jeszcze bardziej marszcząc brwi.
- Jesteś bardziej naiwna niż przypuszczałem. A teraz koniec tych pogaduszek, wchodzimy! - machnął różdżką w kierunku drzwi, które posłusznie się otworzyły. Powoli wszedł do środka, trzymając różdżkę w pogotowiu. Kiedy był już w sali, rozejrzał się dookoła, po czym machnął ręką Hermionie, by weszła za nim.
- Wygląda na to, że jest czysto. Jednak nie spodziewałem się tutaj zaklęć.
- To niby gdzie?
- Tam. - wskazał ręką na drzwi, których nigdy dotąd nie dostrzegła, a które musiały prowadzić do dalszych komnat. Matt znów poszedł przodem, stanął przed drzwiami i coś wymamrotał. Pomachał różdżką, pogładził drzwi i otworzył je. Hermiona przyglądała się temu z wyraźnym sceptycyzmem.
- Co to miało być? - zapytała, przechodząc obok Marcusa, gdy ten gestem nakazał jej wejść do kolejnego pomieszczenia.
- Wykrywałem uroki i je unieszkodliwiałem. - wzruszył ramionami i zamknął drzwi. Dziewczyna w tym czasie rozejrzała się po pomieszczeniu. Było spore, surowe i udekorowane antycznymi meblami. Dwa duże fotele stały na zielonym dywanie przy kominku, a tuż obok niej znajdowało się wielkie, ciężkie biurko z misternymi zdobieniami. Pod ścianami były poustawiane regały z setkami książek o warzeniu eliksirów, a gdzieś w kącie dostrzegła wielki stos wypracowań.
- To tak wygląda gabinet Snape'a!
- Nigdy tu nie byłaś? - roześmiał się, wyraźnie zaskoczony.
- Jakoś nie miałam okazji.
- A szlabany?
Tym razem to ona parsknęła śmiechem.
- Chyba mało o mnie wiesz, co? - pokręciła głową, widząc jego minę. - Szlaban zarobiłam dwa razy w życiu – raz na pierwszym roku, gdy pomagałam Hagridowi przetransportować jego nielegalnego smoka a drugi raz, kiedy Umbridge uparła się ukarać wszystkich z Gwardii Dumbledore'a. Snape nie miał okazji mnie tutaj gościć. - zakończyła dumnie podnosząc głowę. Matt się zamyślił.
- Z tego co o nim wiem, byłabyś pierwszą uczennicą w historii, która nie zarobiła u niego ani jednego szlabanu. - mruknął niechętnie. Hermiona kątem oka dostrzegła, jak mężczyzna rozgląda się po gabinecie dziwnym wzrokiem.
- Coś się stało? - zapytała, wzmagając czujność i trzymając różdżkę w pogotowiu. Marcus jakby się ocknął i chrząknął.
- Idziemy dalej! - rzucił ostro.
- Dalej?
Znów się roześmiał.
- Jak widzisz nie ma tu żadnych składników ani przyrządów. No i raczej Snape tutaj nie sypiał.
- Do składzika prowadzą przecież inne drzwi.
- A ty skąd niby o tym wiesz? - zerknął przez ramię, jednocześnie wykonując dziwne ruchy różdżką przy kolejnych drzwiach.
- Włamałam się do jego magazynku w drugiej klasie.
- I czego tam niby szukałaś? Eliksiru na pryszcze? - dziewczyna zrobiła się czerwona ze złości.
- Nie, potrzebowałam skórki Boomslanga i much siatkoskrzydłych do Eliksiru Wielosokowego.
- A na cóż takiemu dziecku Eliksir Wielosokowy? - Marcus śmiał się w najlepsze, co tylko doprowadziło ją do furii.
- Dla twojej wiadomości, to uwarzyłam go SAMODZIELNIE w DRUGIEJ KLASIE, dzięki czemu Harry i Ron mogli dowiedzieć się, kto nie jest Dziedzicem Slytherina. Jak sądzę o otwarciu Komnaty Tajemnic raczej słyszałeś? - rzuciła jadowicie. Matt w tym momencie otworzył drzwi i wszedł do kolejnego pomieszczenia.
- A dlaczego sama go nie wzięłaś skoro go tak dobrze uwarzyłaś? Chciałaś najpierw przetestować na Wybrańcu i jego kumplu?
Granger zaczerwieniła się, tym razem ze wstydu.
- Nie. Do swojej porcji wrzuciłam nie ten włos i zamiast zamienić się w Ślizgonkę, obrosłam kocim futrem. - Matt zgiął się wpół, rechocząc jak opętany. - Bardzo, kurwa, śmieszne!
- Ooo! Co za język! - Marcus nie mógł pohamować śmiechu. - A swoją drogą, tak, to JEST ŚMIESZNE. Uwarzyć poprawnie eliksir i dać ciała wrzucając zły włos!
- Och, przymknij się! - warknęła i weszła do sypialni Snape'a. Gwizdnęła cicho – musiała przyznać, że Stary Nietoperz miał gust. Ściany były pokryte srebrno-zieloną tapetą, wielkie, dębowe łoże przykryte było jedwabną kapą a w kącie stała stylowa, antyczna szafa. Mimo iż mebli było niewiele, całość wyglądała na dobrze przemyślaną. Rozejrzała się po pomieszczeniu i dostrzegła drzwi do łazienki. Zamyśliła się.
- Gdzie zatem jest magazyn?
- W końcu jakieś inteligentne pytanie! - uśmiechnął się wrednie i wycofał z sypialni. Gdy wrócili do gabinetu, Matt zaczął obchodzić wszystkie ściany i stukać w nie różdżką. Nagle w jednej ukazały się drzwi. Znów coś pomamrotał pod nosem i magazyn stanął otworem.
- O Merlinie! - krzyknęła na widok tego, co ujrzała w środku.
To nie był zwykły szkolny magazynek. Oj nie. To wyglądało jak wielka hala produkcyjna, w dodatku utrzymana w idealnym porządku. Wszystko było poukładane. Po lewej stronie ciągnęły się rzędy rozmaitych przyrządów. Kociołki wszelkiej grubości, rozmiaru i rodzaju – od takiego wielkości szklanki po gigantyczny kocioł, w którym bez problemu zmieściłby się dorosły człowiek. Za nimi ciągnęły się różnego rodzaju naczynia – zlewki, kolby i miarki również posiadały każdą możliwą wielkość. Dalej poukładane w równiuteńkich rzędach były noże – od malutkich po takie przypominające maczety. Na szarym końcu można było znaleźć moździerze i inne pomocnicze przyrządy, takie jak chochelki czy termometry.
Prawa strona to z kolei królestwo dla każdego Mistrza Eliksirów. Całe mnóstwo rozmaitych składników, półproduktów i gotowych eliksirów. Składniki były poukładane pod względem mocy magicznej, choć zauważyła, że część jest poustawiana w grupy. „Pewnie służą do konkretnych eliksirów” - pomyślała. Oniemiała przyglądała się temu wszystkiemu, nie bacząc na to, że chodzi po pomieszczeniu, którego prawdopodobnie nikt poza Snapem i Dumbledorem nie znali.
- Robi wrażenie, co nie? - głos Matta przywrócił ją do rzeczywistości.
- Bez wątpienia. - powiedziała nieco ochryple, błądząc wzrokiem po etykietach. Część nazw brzmiała obco, inne niepokojąco.
- „Krew dziewicy”? - zrobiła wielkie oczy a Marcus się roześmiał.
- Coraz rzadsza ingrediencja a taka przydatna. - uśmiechnął się, widząc jej rozgorączkowanie i podniecenie.
- Wiem o tym! - żachnęła się. - Po prostu… jestem pod wrażeniem, że profesorowi Snapowi udało się zdobyć te wszystkie składniki…
Matt przekrzywił nieco głowę jak sowa i oparł się o futrynę drzwi.
- Ty serio musiałaś go doceniać i szanować. - Hermiona na te słowa odwróciła się w jego kierunku. Podniecenie i głód wiedzy zostały zastąpione przez pewien upór i złość.
- Oczywiście, że go doceniałam i szanowałam! - warknęła. - Odkąd pamiętam ratował nam wszystkim tyłki, narażał się a do tego jego wiedza daleko przekraczała to, co kiedykolwiek byłabym w stanie zdobyć!
Jej irytacja wzmogła się, kiedy zauważyła, że blondyn przygląda się jej jak ciekawemu okazowi kosmity, z którym nie do końca wie co zrobić.
- I nie uważałaś go za Starego Nietoperza?
- Oczywiście, że uważałam! - krzyknęła. - Jego charakter i nienawiść do Gryfonów były nie do zniesienia, co nie oznacza, że w tym wszystkim nie dostrzegałam jego mistrzostwa w tworzeniu wywarów!
- Powtórzę to raz jeszcze. - Matt oderwał się od futryny, rozejrzał bacznie po pomieszczeniu i wycofał z powrotem do salonu. - Jesteś chyba jedyną taką uczennicą w karierze Severusa.
Zbyła to milczeniem i posłusznie poszła za nim do gabinetu. Miała dziwne wrażenie,że współpraca z tym facetem wcale nie będzie tak przyjemna, jak jej się na początku wydawało.
niedziela, 22 stycznia 2017
Rozdział II
Członkowie Zakonu zaczęli się schodzić już koło 19. Hermiona z radością przywitała Tonks, która promieniała szczęściem i każdemu, kto się napatoczył, chwaliła się obrączką. Remus, znacznie mniej szczęśliwy od swojej małżonki, uśmiechał się niepewnie i przyjmował gratulacje. Oprócz nich zjawił się prawie cały Zakon a raczej to, co z niego pozostało. Kingsley i Szalonooki rozmawiali o czymś żywo w kącie salonu Weasleyów. Niedaleko nich stała babcia Neville'a kłócąca się o coś z Billem i Fleur. Hermiona usiadła na jednym z foteli i z ciekawością obserwowała jak Bliźniacy zabawiają mugolskimi sztuczkami Angelinę i Katie. Musiała przyznać, że wychodziło im to całkiem dobrze.
- Cześć! - ktoś krzyknął w jej kierunku i odwróciła głowę. O mało jej szczęka nie opadła.
Przed nią stało dwóch czarodziejów, którzy, na pierwszy rzut oka, wyglądali identycznie. Obaj mieli miodowe włosy i byli nieprzeciętnie przystojni. Nawet uśmiechali się podobnie. Jednak gdy pierwszy szok minął, zauważyła, że wcale nie są tacy do siebie podobni. Ten po lewej musiał być Alexem – był wyraźnie starszy od drugiego mężczyzny a na jego pięknej, męskiej twarzy, widać było nieco blizn. Drugi z kolei, Matt, przyglądał jej się z rozbawieniem w oczach, które były prawie całkowicie czarne. Coś w jego uśmiechu było znajomego, jednak nie umiała tego określić.
- O, cześć… to znaczy dzień dobry.
- Daj spokój, Hermiono. - Alex roześmiał się pogodnie i puścił jej oczko. - Jestem Alex a to Matt. I nie waż się zwracać do nas per „proszę pana”, bo poczujemy się staro.
- Wiesz, Al, ty właściwie jesteś stary. - mruknął Matt, za co zarobił kuksańca. Hermiona roześmiała się – zaczynała rozumieć co McGonagall miała na myśli twierdząc, że to są całkowite przeciwieństwa Snape'a.
- Słyszałem, że zostaniesz dzisiaj zaprzysiężona. - Matt przysiadł na oparciu jej fotela i przyjrzał jej się badawczo. Dziewczyna skinęła głową. - Nie jesteś na to za młoda?
- Matt, teraz ty brzmisz jak stary pryk. - Alex przewrócił teatralnie oczami, co wywołało chichot dziewczyny.
- Na szczęście i tak zawsze będę tym młodszym z naszego duetu. - odgryzł się Matt.
- Alex! Matt! Jak miło! - Kingsley zauważył mężczyzn i podszedł do nich szybkim krokiem. Uściskał rękę Alexa, po czym zwrócił się do Matta.
- Trochę się zmieniłeś od naszego ostatniego spotkania.
- Nie miałem innego wyjścia. - odburknął Marcus, wyraźnie niezadowolony z tematu. Kingsley uśmiechnął się przyjaźnie.
- Cieszę się, że jesteś znowu z nami.
- Uważaj, bo ci jeszcze uwierzę.
- Mogę prosić już o ciszę? - Hermiona podskoczyła, bo nawet nie zauważyła przybycia McGonagall. Wszyscy momentalnie umilkli, a Matt ponownie przysiadł na poręczy jej fotela. Granger zlekceważyła to, kierując swoje spojrzenie na przywódczynię.
- Witajcie moi drodzy na kolejnym zebraniu. Mam dla was wspaniałą informację: dziś powitamy w naszych szeregach trzech nowych członków. Hermionę Granger – dziewczyna poczuła jak na policzki wychodzi jej rumieniec, kiedy kilka osób krzyknęło „super!”. - Alexandra Fillmana oraz Matthew Marcusa, których część z was zna. Obaj panowie zgodzili się również przyjąć posady w Hogwarcie, dzięki czemu będziemy mieli okazję zwiększyć ochronę uczniów. - wszyscy zgromadzeni zaklaskali na ich cześć. Hermiona czuła się głupio. Wcale nie była pewna, czy jest na tyle przydatna, aby witać ją owacjami.
- Zanim przejdziemy do złożenia przez nowych członków Przysięgi Wieczystej, chciałabym najpierw usłyszeć raporty z waszych działań. Alastorze, może ty pierwszy?
- Dziękuję Minerwo. - Szalonooki wyszedł na środek i obrzucił wszystkich groźnym spojrzeniem. Jego oko dłużej zatrzymało się na Marcusie, co blondyn całkowicie zignorował. - W ostatnim tygodniu zdołaliśmy namierzyć Snape'a. Z tego co udało nam się ustalić, Voldemort uczynił go swoją prawą ręką i jednocześnie doradcą w kwestii Hogwartu.
- To znaczy? - warknął Kingsley.
- Voldemort chce przejąć szkołę i, jeśli dobrze zrozumiałem naszych informatorów, chce wcisnąć Snape'a na stanowisko dyrektora. Co mu się oczywiście nie uda, bo znamy te plany i jesteśmy w stanie im zapobiec. Minerwa już się tym zajęła. - machnął ręką w kierunku dyrektorki a ta jedynie skinęła głową. - Jednak Snape jest tutaj najmniejszym problemem. Prawdopodobnie na dniach Śmierciożercy będą próbowali przejąć Ministerstwo i temu już nie uda nam się zapobiec.
- Dlaczego? - George patrzył na aurora z pełną powagą.
- Ponieważ, Weasley, Voldemort nie zrobi tego oficjalnie tylko po cichu. Prawdopodobnie rzucił Imperiusa na któregoś z urzędników i wszystko zorganizuje tak, aby nie wzbudzać żadnych podejrzeń. To nam sporo utrudni, ponieważ Tonks, Artur i ja prawdopodobnie będziemy musieli zrezygnować z pracy, przez co stracimy źródło informacji.
- Coś jeszcze, Alastorze?
- Nie, Minerwo, to wszystko.
- Dziękuję ci zatem. Musimy się tą kwestią zająć i to jak najszybciej. - McGonagall była wyraźnie spięta. Westchnęła. - Remusie, a co z wilkołakami?
- Cały czas się wahają. Śmierć Dumbledore'a sprawiła, że podzielili się oni na dwie grupy. Jedna uważa, że nie ma sensu walczyć z Voldemortem i woli się trzymać z boku, druga rozważa przyłączenie się do nas. O ile zaoferujemy im realne korzyści w zamian za ich pomoc w walce.
- To dobra wiadomość. Owszem, musimy przygotować się na negocjacje z nimi. Mówili jakie stawiają warunki?
- Nie. - Lupin podrapał się po brodzie z kilkudniowym zarostem. - Czekają aż my im coś zaproponujemy.
- Cóż, w takim razie to także jest kwestia do przemyślenia. Remusie, ty ich znasz najlepiej, dlatego proszę abyś przygotował mi listę rzeczy, które mogłyby ich przekonać. - wilkołak skinął głową. - Kto następny?
Zbieranie raportów ciągnęło się w nieskończoność. Hermiona mimo to słuchała uważnie, próbując wyłapać czym właściwie teraz zajmuje się Zakon. Z tego co zrozumiała, niewiele rzeczy zmieniło się od ubiegłego roku – sprzymierzeńców wcale nie przybywało, a Voldemort wcale nie słabł. Przeraziło ją to, ile osób uznało, że walka jest przegrana, skoro Dumbledore nie żyje.
- Dobrze moi mili, pora na tę bardziej podniosłą część zebrania. - McGonagall klasnęła w dłonie, dzięki czemu meble ze środka salonu odsunęły się na boki, pozostawiając pustą przestrzeń. - Hermiono, Alexie i Matcie, proszę podejdźcie tutaj.
Cała trójka zerwała się z fotela. Hermiona czuła lekki niepokój. Mimo iż całym sercem była oddana Zakonowi, bała się, że przysięga będzie skonstruowana w taki sposób, że nie podoła wyzwaniu.
- Chwileczkę, Minerwo. - Szalonooki pokuśtykał do nich w momencie, gdy McGonagall sięgała po swoją różdżkę. Zdumiona zwróciła się do byłego aurora.
- Tak, Alastorze?
- Pozwól, że ja ich zaprzysiężę. Ty będziesz gwarantem. - dyrektorka ściągnęła brwi, ale skinęła głową. Hermiona zauważyła, że rzuciła szybkie spojrzenie do Matta, ten jednak tylko wzruszył ramionami.
- Podajcie mi swoje dłonie. - warknął Szalonooki a oni posłusznie wypełnili rozkaz. - Hermiono, Alexandrze i Matthew, xzy przyrzekacie aktywnie działać przeciwko Voldemortowi, wspierając Zakon Feniksa we wszystkich jego działaniach?
- Tak. - rzucili chórkiem.
- Czy przyrzekacie zapewniać bezpieczeństwo pozostałym członkom i ich rodzinom, nawet, jeśli będzie to oznaczało waszą śmierć?
- Tak.
- Czy przyrzekacie nigdy nie zdradzić tajemnic Zakonu, nie wydać na tortury lub śmierć jego członków, chyba że będzie to konieczne do wypełnienia powierzonych wam zadań?
- Tak. - Hermiona zmarszczyła brwi. Po ostatnim „tak” okalające ich ręce strużki światła zacieśniły się i zniknęły.
- Wspaniale! Witamy was w takim razie w Zakonie. - pozostali członkowie głośno zaklaskali. - Zebranie zakończone.
- Zostańcie jeszcze chwilę, moi drodzy. - McGonagall zwróciła się do nowych członków Zakonu. Gdy pozostałe osoby się rozeszły, dyrektorka zwróciła się do Matta.
- Przepraszam cię za to, nie myślałam, że wyskoczy z czymś takim.
- A ja, szczerze mówiąc, zdziwiłbym się, gdyby tego nie zrobił. - Matt usiadł na krześle i założył nogę na nogę. Granger przyglądała się dwójce czarodziejów, nie do końca rozumiejąc o czym rozmawiają.
- To co mamy robić, Minerwo? - Alex przyglądał się bacznie McGonagall.
- Cóż, Alexie, ciebie będę prosiła o szpiegowanie Śmierciożerców. To teraz priorytet zważywszy na to, co planuje Voldemort. - Alex skinął głową.
- Matt, ciebie prosiłabym o produkcję eliksirów dla Zakonu.
- Jakieś specjalne życzenia, Minerwo?
- Nie, to co zwykle.
- A ja? - Hermiona cała drżała z emocji. Opiekunka Domu uśmiechnęła się pogodnie.
- Ty pomożesz Mattowi.
- Mogę sam warzyć eliksiry! - żachnął się Marcus a starsza czarownica się roześmiała.
- Wiem o tym doskonale, jednak obawiam się, że potrzebna będzie teraz masowa produkcja. Poza tym, panna Granger potrzebuje mentora a ja niestety nie mogę się tym zająć. Mam nadzieję, że to nie problem?
- Żaden. Pytanie tylko, czy Hermiona ze mną wytrzyma. - uśmiechnął się złośliwie.
- Z pewnością, Matt. Wytrzymywałam ze starym nietoperzem, to i z tobą dam sobie radę. - Gryfonka uśmiechnęła się od ucha do ucha na co Alex wybuchł niepohamowanym śmiechem.
- No, Matt, Snape'a to ty nie przebijesz, tu dziewczyna ma rację. - młodszy z mężczyzn burknął coś co brzmiało podobnie do: „a żebyś się, kurwa, nie zdziwił”, po czym obaj pożegnali się i wyszli.
Hermiona głęboko odetchnęła, czując, jak schodzi z niej całe napięcie. Co prawda nie spodziewała się dostać arcytrudnego zadania na początek, jednak i tak mogła trafić na coś dużo gorszego. Dodatkowo czuła wyzwanie dla swoich umiejętności – szczególnie szyfry mogły być ekscytujące. Zanim zdążyła wyjść z salonu, zauważyła, że młodszy z mężczyzn wrócił i uśmiechnął się pogodnie.
- Przy pięknej dziewczynie zapomina się o najważniejszym. - Granger przewróciła oczami. Przez chwilę miała nadzieję, że tylko Alex jest kobieciarzem, ale jak się okazuje i Marcus nie mógł przejść obojętnie obok płci przeciwnej.
- To znaczy?
- Staw się jutro o 8 w Hogwarcie, w lochach. - parsknął widząc jej przerażenie – Co, boisz się, że Snape nas tam znajdzie i ukatrupi?
- Prawdę mówiąc… chyba jeszcze nie przywykłam do myśli, że jego tam już nie ma.
Matt uśmiechnął się smutno, po czym podszedł do niej i delikatnie pogładził policzek. Zdziwiona zamarła.
- Wiesz, Hermiono, tak naprawdę to on zawsze tam będzie. - musiał się zorientować, że cała scena wygląda dość kiczowato, bo odsunął się nagle i uśmiechnął złośliwie. - Nie zdziwiłbym się, gdyby zostawił tam kilka paskudnych pułapek, które uniemożliwią nam pracę. Dlatego gdy przyjdziesz nastaw się na przynajmniej godzinę-dwie walki z zaklęciami ochronnymi. Z tego co Minerwa mówiła, jesteś piekielnie zdolna, więc powinno nam szybko pójść.
Dziewczyna skinęła głową a on tylko uśmiechnął się i czmychnął do kominka. Westchnęła. Zapowiada się, że jednak pierwszy dzień nie będzie taki kolorowy, jak jej się jeszcze przed chwilą wydawało
- Cześć! - ktoś krzyknął w jej kierunku i odwróciła głowę. O mało jej szczęka nie opadła.
Przed nią stało dwóch czarodziejów, którzy, na pierwszy rzut oka, wyglądali identycznie. Obaj mieli miodowe włosy i byli nieprzeciętnie przystojni. Nawet uśmiechali się podobnie. Jednak gdy pierwszy szok minął, zauważyła, że wcale nie są tacy do siebie podobni. Ten po lewej musiał być Alexem – był wyraźnie starszy od drugiego mężczyzny a na jego pięknej, męskiej twarzy, widać było nieco blizn. Drugi z kolei, Matt, przyglądał jej się z rozbawieniem w oczach, które były prawie całkowicie czarne. Coś w jego uśmiechu było znajomego, jednak nie umiała tego określić.
- O, cześć… to znaczy dzień dobry.
- Daj spokój, Hermiono. - Alex roześmiał się pogodnie i puścił jej oczko. - Jestem Alex a to Matt. I nie waż się zwracać do nas per „proszę pana”, bo poczujemy się staro.
- Wiesz, Al, ty właściwie jesteś stary. - mruknął Matt, za co zarobił kuksańca. Hermiona roześmiała się – zaczynała rozumieć co McGonagall miała na myśli twierdząc, że to są całkowite przeciwieństwa Snape'a.
- Słyszałem, że zostaniesz dzisiaj zaprzysiężona. - Matt przysiadł na oparciu jej fotela i przyjrzał jej się badawczo. Dziewczyna skinęła głową. - Nie jesteś na to za młoda?
- Matt, teraz ty brzmisz jak stary pryk. - Alex przewrócił teatralnie oczami, co wywołało chichot dziewczyny.
- Na szczęście i tak zawsze będę tym młodszym z naszego duetu. - odgryzł się Matt.
- Alex! Matt! Jak miło! - Kingsley zauważył mężczyzn i podszedł do nich szybkim krokiem. Uściskał rękę Alexa, po czym zwrócił się do Matta.
- Trochę się zmieniłeś od naszego ostatniego spotkania.
- Nie miałem innego wyjścia. - odburknął Marcus, wyraźnie niezadowolony z tematu. Kingsley uśmiechnął się przyjaźnie.
- Cieszę się, że jesteś znowu z nami.
- Uważaj, bo ci jeszcze uwierzę.
- Mogę prosić już o ciszę? - Hermiona podskoczyła, bo nawet nie zauważyła przybycia McGonagall. Wszyscy momentalnie umilkli, a Matt ponownie przysiadł na poręczy jej fotela. Granger zlekceważyła to, kierując swoje spojrzenie na przywódczynię.
- Witajcie moi drodzy na kolejnym zebraniu. Mam dla was wspaniałą informację: dziś powitamy w naszych szeregach trzech nowych członków. Hermionę Granger – dziewczyna poczuła jak na policzki wychodzi jej rumieniec, kiedy kilka osób krzyknęło „super!”. - Alexandra Fillmana oraz Matthew Marcusa, których część z was zna. Obaj panowie zgodzili się również przyjąć posady w Hogwarcie, dzięki czemu będziemy mieli okazję zwiększyć ochronę uczniów. - wszyscy zgromadzeni zaklaskali na ich cześć. Hermiona czuła się głupio. Wcale nie była pewna, czy jest na tyle przydatna, aby witać ją owacjami.
- Zanim przejdziemy do złożenia przez nowych członków Przysięgi Wieczystej, chciałabym najpierw usłyszeć raporty z waszych działań. Alastorze, może ty pierwszy?
- Dziękuję Minerwo. - Szalonooki wyszedł na środek i obrzucił wszystkich groźnym spojrzeniem. Jego oko dłużej zatrzymało się na Marcusie, co blondyn całkowicie zignorował. - W ostatnim tygodniu zdołaliśmy namierzyć Snape'a. Z tego co udało nam się ustalić, Voldemort uczynił go swoją prawą ręką i jednocześnie doradcą w kwestii Hogwartu.
- To znaczy? - warknął Kingsley.
- Voldemort chce przejąć szkołę i, jeśli dobrze zrozumiałem naszych informatorów, chce wcisnąć Snape'a na stanowisko dyrektora. Co mu się oczywiście nie uda, bo znamy te plany i jesteśmy w stanie im zapobiec. Minerwa już się tym zajęła. - machnął ręką w kierunku dyrektorki a ta jedynie skinęła głową. - Jednak Snape jest tutaj najmniejszym problemem. Prawdopodobnie na dniach Śmierciożercy będą próbowali przejąć Ministerstwo i temu już nie uda nam się zapobiec.
- Dlaczego? - George patrzył na aurora z pełną powagą.
- Ponieważ, Weasley, Voldemort nie zrobi tego oficjalnie tylko po cichu. Prawdopodobnie rzucił Imperiusa na któregoś z urzędników i wszystko zorganizuje tak, aby nie wzbudzać żadnych podejrzeń. To nam sporo utrudni, ponieważ Tonks, Artur i ja prawdopodobnie będziemy musieli zrezygnować z pracy, przez co stracimy źródło informacji.
- Coś jeszcze, Alastorze?
- Nie, Minerwo, to wszystko.
- Dziękuję ci zatem. Musimy się tą kwestią zająć i to jak najszybciej. - McGonagall była wyraźnie spięta. Westchnęła. - Remusie, a co z wilkołakami?
- Cały czas się wahają. Śmierć Dumbledore'a sprawiła, że podzielili się oni na dwie grupy. Jedna uważa, że nie ma sensu walczyć z Voldemortem i woli się trzymać z boku, druga rozważa przyłączenie się do nas. O ile zaoferujemy im realne korzyści w zamian za ich pomoc w walce.
- To dobra wiadomość. Owszem, musimy przygotować się na negocjacje z nimi. Mówili jakie stawiają warunki?
- Nie. - Lupin podrapał się po brodzie z kilkudniowym zarostem. - Czekają aż my im coś zaproponujemy.
- Cóż, w takim razie to także jest kwestia do przemyślenia. Remusie, ty ich znasz najlepiej, dlatego proszę abyś przygotował mi listę rzeczy, które mogłyby ich przekonać. - wilkołak skinął głową. - Kto następny?
Zbieranie raportów ciągnęło się w nieskończoność. Hermiona mimo to słuchała uważnie, próbując wyłapać czym właściwie teraz zajmuje się Zakon. Z tego co zrozumiała, niewiele rzeczy zmieniło się od ubiegłego roku – sprzymierzeńców wcale nie przybywało, a Voldemort wcale nie słabł. Przeraziło ją to, ile osób uznało, że walka jest przegrana, skoro Dumbledore nie żyje.
- Dobrze moi mili, pora na tę bardziej podniosłą część zebrania. - McGonagall klasnęła w dłonie, dzięki czemu meble ze środka salonu odsunęły się na boki, pozostawiając pustą przestrzeń. - Hermiono, Alexie i Matcie, proszę podejdźcie tutaj.
Cała trójka zerwała się z fotela. Hermiona czuła lekki niepokój. Mimo iż całym sercem była oddana Zakonowi, bała się, że przysięga będzie skonstruowana w taki sposób, że nie podoła wyzwaniu.
- Chwileczkę, Minerwo. - Szalonooki pokuśtykał do nich w momencie, gdy McGonagall sięgała po swoją różdżkę. Zdumiona zwróciła się do byłego aurora.
- Tak, Alastorze?
- Pozwól, że ja ich zaprzysiężę. Ty będziesz gwarantem. - dyrektorka ściągnęła brwi, ale skinęła głową. Hermiona zauważyła, że rzuciła szybkie spojrzenie do Matta, ten jednak tylko wzruszył ramionami.
- Podajcie mi swoje dłonie. - warknął Szalonooki a oni posłusznie wypełnili rozkaz. - Hermiono, Alexandrze i Matthew, xzy przyrzekacie aktywnie działać przeciwko Voldemortowi, wspierając Zakon Feniksa we wszystkich jego działaniach?
- Tak. - rzucili chórkiem.
- Czy przyrzekacie zapewniać bezpieczeństwo pozostałym członkom i ich rodzinom, nawet, jeśli będzie to oznaczało waszą śmierć?
- Tak.
- Czy przyrzekacie nigdy nie zdradzić tajemnic Zakonu, nie wydać na tortury lub śmierć jego członków, chyba że będzie to konieczne do wypełnienia powierzonych wam zadań?
- Tak. - Hermiona zmarszczyła brwi. Po ostatnim „tak” okalające ich ręce strużki światła zacieśniły się i zniknęły.
- Wspaniale! Witamy was w takim razie w Zakonie. - pozostali członkowie głośno zaklaskali. - Zebranie zakończone.
- Zostańcie jeszcze chwilę, moi drodzy. - McGonagall zwróciła się do nowych członków Zakonu. Gdy pozostałe osoby się rozeszły, dyrektorka zwróciła się do Matta.
- Przepraszam cię za to, nie myślałam, że wyskoczy z czymś takim.
- A ja, szczerze mówiąc, zdziwiłbym się, gdyby tego nie zrobił. - Matt usiadł na krześle i założył nogę na nogę. Granger przyglądała się dwójce czarodziejów, nie do końca rozumiejąc o czym rozmawiają.
- To co mamy robić, Minerwo? - Alex przyglądał się bacznie McGonagall.
- Cóż, Alexie, ciebie będę prosiła o szpiegowanie Śmierciożerców. To teraz priorytet zważywszy na to, co planuje Voldemort. - Alex skinął głową.
- Matt, ciebie prosiłabym o produkcję eliksirów dla Zakonu.
- Jakieś specjalne życzenia, Minerwo?
- Nie, to co zwykle.
- A ja? - Hermiona cała drżała z emocji. Opiekunka Domu uśmiechnęła się pogodnie.
- Ty pomożesz Mattowi.
- Mogę sam warzyć eliksiry! - żachnął się Marcus a starsza czarownica się roześmiała.
- Wiem o tym doskonale, jednak obawiam się, że potrzebna będzie teraz masowa produkcja. Poza tym, panna Granger potrzebuje mentora a ja niestety nie mogę się tym zająć. Mam nadzieję, że to nie problem?
- Żaden. Pytanie tylko, czy Hermiona ze mną wytrzyma. - uśmiechnął się złośliwie.
- Z pewnością, Matt. Wytrzymywałam ze starym nietoperzem, to i z tobą dam sobie radę. - Gryfonka uśmiechnęła się od ucha do ucha na co Alex wybuchł niepohamowanym śmiechem.
- No, Matt, Snape'a to ty nie przebijesz, tu dziewczyna ma rację. - młodszy z mężczyzn burknął coś co brzmiało podobnie do: „a żebyś się, kurwa, nie zdziwił”, po czym obaj pożegnali się i wyszli.
Hermiona głęboko odetchnęła, czując, jak schodzi z niej całe napięcie. Co prawda nie spodziewała się dostać arcytrudnego zadania na początek, jednak i tak mogła trafić na coś dużo gorszego. Dodatkowo czuła wyzwanie dla swoich umiejętności – szczególnie szyfry mogły być ekscytujące. Zanim zdążyła wyjść z salonu, zauważyła, że młodszy z mężczyzn wrócił i uśmiechnął się pogodnie.
- Przy pięknej dziewczynie zapomina się o najważniejszym. - Granger przewróciła oczami. Przez chwilę miała nadzieję, że tylko Alex jest kobieciarzem, ale jak się okazuje i Marcus nie mógł przejść obojętnie obok płci przeciwnej.
- To znaczy?
- Staw się jutro o 8 w Hogwarcie, w lochach. - parsknął widząc jej przerażenie – Co, boisz się, że Snape nas tam znajdzie i ukatrupi?
- Prawdę mówiąc… chyba jeszcze nie przywykłam do myśli, że jego tam już nie ma.
Matt uśmiechnął się smutno, po czym podszedł do niej i delikatnie pogładził policzek. Zdziwiona zamarła.
- Wiesz, Hermiono, tak naprawdę to on zawsze tam będzie. - musiał się zorientować, że cała scena wygląda dość kiczowato, bo odsunął się nagle i uśmiechnął złośliwie. - Nie zdziwiłbym się, gdyby zostawił tam kilka paskudnych pułapek, które uniemożliwią nam pracę. Dlatego gdy przyjdziesz nastaw się na przynajmniej godzinę-dwie walki z zaklęciami ochronnymi. Z tego co Minerwa mówiła, jesteś piekielnie zdolna, więc powinno nam szybko pójść.
Dziewczyna skinęła głową a on tylko uśmiechnął się i czmychnął do kominka. Westchnęła. Zapowiada się, że jednak pierwszy dzień nie będzie taki kolorowy, jak jej się jeszcze przed chwilą wydawało
sobota, 21 stycznia 2017
Rozdział I.2
Gdy zeszły na dół do kuchni, Hermiona zauważyła, że oprócz pani Weasley, przy stole siedzi nauczycielka Transmutacji. Na widok Gryfonki profesorka uśmiechnęła się.
- Hermiono, dobrze cię widzieć! - uścisnęła dziewczynie rękę i wskazała krzesło obok siebie. - Po długich dyskusjach z innymi członkami Zakonu postanowiliśmy cię przyjąć do naszych szeregów.
- Super! - Hermiona aż podskoczyła uradowana. Do kuchni wparowali Ron i Harry, cali ubłoceni.
- Co się stało? - Ron rzucił okiem na podekscytowaną Hermionę a potem na nauczycielkę.
- Zostałam przyjęta do Zakonu! - dziewczyna podbiega do chłopaków i ich uściskała. McGongall uśmiechnęła się równie uradowana co ona.
- Doszliśmy do wniosku, ze twoja pomoc naprawdę może się przydać. A skoro zostałaś przyjęta to wiedz, że dziś wieczorem odbędzie się spotkanie, na którym zostaniesz zaprzysiężona.
- Zaprzysiężona? - Gryfonka uniosła zdumiona brwi.
- Tak, od czasu… śmierci Dumbledore'a – McGonagall lekko się skrzywiła, a dziewczyna zrozumiała, że chodzi o zdradę Snape'a – wraz zresztą uznaliśmy to za niezbędny środek ostrożności. Oprócz ciebie przysięgę złoży jeszcze dwóch nowych członków.
- Minerwo, nic nie mówiłaś! - pani Weasley właśnie postawiła na stole wazę z zupą, zachęcając gestem wszystkich, by się częstowali.
- Bo aż do dzisiejszego ranka nie wiedziałam, czy te osoby się zgodzą. Na szczęście udało mi się ich namówić do współpracy. - opiekunka Gryffindoru nalała sobie zupy i spróbowała. - Molly, to jest genialne!
Mama Rona i Ginny tylko się uśmiechnęła. Hermiona, zwróciła się do nauczycielki.
- Znamy te dwie pozostałe osoby?
- Wy jesteście za młodzi, aby ich kojarzyć. Obaj brali udział w pierwszej wojnie.
- O, czyżby udało ci się w końcu nakłonić Alexa i Matta? - Molly aż podskoczyła uradowana. McGonagall tylko pokiwała głową. - To wspaniale!
- Kim oni są? - rzucił Ron, sięgając po czwartą dokładkę. Hermiona przyglądała się temu z obrzydzeniem – czasem miała wrażenie, że jej niedoszły chłopak to wielki chodzący przewód pokarmowy.
- Alexander Fillman to niedoszły auror. Uczył kiedyś w Hogwarcie obrony przed czarną magią a w poprzedniej wojnie razem z Severusem szpiegował Śmierciożerców. - wyjaśniła jego matka. - Bardzo sympatyczny człowiek, z tego co pamiętam, przyjaźnili się ze Snapem.
- Czyli był Ślizgonem? - palnął Ron, na co McGonagall parsknęła śmiechem.
- Niech Merlin chroni! Należał do Ravenclawu i jest starszy od Snape'a. Właściwie poznali się, kiedy Severus był na szóstym roku a Alex przyjął posadę nauczyciela. - dyrektorka uśmiechnęła się. - Mogę też z radością oświadczyć, że zgodził się ponownie nauczać.
- Skoro przyjaźnił się ze Snapem, to musi być równie przyjemny. - mruknęła Hermiona, co wywołało wybuch śmiechu obu starszych czarownic.
- Alex to całkowite przeciwieństwo Severusa! Zresztą, przekonasz się już dziś wieczorem. - odparła Molly i różdżką zgarnęła wazę, zastępując ją półmiskami z kurzymi udkami i tłuczonymi ziemniakami.
- A ten drugi, pani profesor? Matt? - Hermiona niepewnie sięgnęła po ziemniaki. Prawdę mówiąc czuła się już najedzona, jednak znała panią Weasley na tyle, by wiedzieć, że jakakolwiek próba odmówienia posiłku skończyłaby się porażką.
- Matthew Marcus z kolei był łącznikiem i, dopóki Severus nie przeszedł na naszą stronę, odpowiadał za wytwarzanie eliksirów dla Zakonu. Również zgodził się nauczać w Hogwarcie. - wyjaśniła dyrektorka.
- A co z profesorem Slughornem? - dziewczyna siłą wmusiła w siebie ostatni kęs ziemniaków.
- Horacy stwierdził, że skoro nie ma już Dumbledore'a, to Hogwart nie jest już tak bezpieczny. I z dwojga złego woli korzystać z życia niż tkwić w zamku. - profesorka uśmiechnęła się smutno. - Szczerze mówiąc, śmierć Albusa bardzo się na nim odbiła i podejrzewam, że zwyczajnie nie zniósłby powrotu do zamku.
Wszyscy skinęli głowami – śmierć Dumbledore'a wszystkimi wstrząsnęła i każdy musiał teraz podjąć decyzję co dalej zrobić. Jedni rezygnowali z bycia w Zakonie, inni walczyli z podwójną determinacją. Hermiona zastanawiała się, czy to dlatego, że dyrektor cieszył się ogólnym szacunkiem czy też dlatego, ze przez wiele lat był ikoną buntu przeciwko Voldemortowi. Teraz ikona padła i należało zrewidować poglądy, czy faktycznie jest sens jakkolwiek walczyć. Ona te rozterki miała już za sobą. Choć, o czym doskonale wiedziała, ona również się zmieniła, co było widać w jej decyzjach.
- Hermiono, dobrze cię widzieć! - uścisnęła dziewczynie rękę i wskazała krzesło obok siebie. - Po długich dyskusjach z innymi członkami Zakonu postanowiliśmy cię przyjąć do naszych szeregów.
- Super! - Hermiona aż podskoczyła uradowana. Do kuchni wparowali Ron i Harry, cali ubłoceni.
- Co się stało? - Ron rzucił okiem na podekscytowaną Hermionę a potem na nauczycielkę.
- Zostałam przyjęta do Zakonu! - dziewczyna podbiega do chłopaków i ich uściskała. McGongall uśmiechnęła się równie uradowana co ona.
- Doszliśmy do wniosku, ze twoja pomoc naprawdę może się przydać. A skoro zostałaś przyjęta to wiedz, że dziś wieczorem odbędzie się spotkanie, na którym zostaniesz zaprzysiężona.
- Zaprzysiężona? - Gryfonka uniosła zdumiona brwi.
- Tak, od czasu… śmierci Dumbledore'a – McGonagall lekko się skrzywiła, a dziewczyna zrozumiała, że chodzi o zdradę Snape'a – wraz zresztą uznaliśmy to za niezbędny środek ostrożności. Oprócz ciebie przysięgę złoży jeszcze dwóch nowych członków.
- Minerwo, nic nie mówiłaś! - pani Weasley właśnie postawiła na stole wazę z zupą, zachęcając gestem wszystkich, by się częstowali.
- Bo aż do dzisiejszego ranka nie wiedziałam, czy te osoby się zgodzą. Na szczęście udało mi się ich namówić do współpracy. - opiekunka Gryffindoru nalała sobie zupy i spróbowała. - Molly, to jest genialne!
Mama Rona i Ginny tylko się uśmiechnęła. Hermiona, zwróciła się do nauczycielki.
- Znamy te dwie pozostałe osoby?
- Wy jesteście za młodzi, aby ich kojarzyć. Obaj brali udział w pierwszej wojnie.
- O, czyżby udało ci się w końcu nakłonić Alexa i Matta? - Molly aż podskoczyła uradowana. McGonagall tylko pokiwała głową. - To wspaniale!
- Kim oni są? - rzucił Ron, sięgając po czwartą dokładkę. Hermiona przyglądała się temu z obrzydzeniem – czasem miała wrażenie, że jej niedoszły chłopak to wielki chodzący przewód pokarmowy.
- Alexander Fillman to niedoszły auror. Uczył kiedyś w Hogwarcie obrony przed czarną magią a w poprzedniej wojnie razem z Severusem szpiegował Śmierciożerców. - wyjaśniła jego matka. - Bardzo sympatyczny człowiek, z tego co pamiętam, przyjaźnili się ze Snapem.
- Czyli był Ślizgonem? - palnął Ron, na co McGonagall parsknęła śmiechem.
- Niech Merlin chroni! Należał do Ravenclawu i jest starszy od Snape'a. Właściwie poznali się, kiedy Severus był na szóstym roku a Alex przyjął posadę nauczyciela. - dyrektorka uśmiechnęła się. - Mogę też z radością oświadczyć, że zgodził się ponownie nauczać.
- Skoro przyjaźnił się ze Snapem, to musi być równie przyjemny. - mruknęła Hermiona, co wywołało wybuch śmiechu obu starszych czarownic.
- Alex to całkowite przeciwieństwo Severusa! Zresztą, przekonasz się już dziś wieczorem. - odparła Molly i różdżką zgarnęła wazę, zastępując ją półmiskami z kurzymi udkami i tłuczonymi ziemniakami.
- A ten drugi, pani profesor? Matt? - Hermiona niepewnie sięgnęła po ziemniaki. Prawdę mówiąc czuła się już najedzona, jednak znała panią Weasley na tyle, by wiedzieć, że jakakolwiek próba odmówienia posiłku skończyłaby się porażką.
- Matthew Marcus z kolei był łącznikiem i, dopóki Severus nie przeszedł na naszą stronę, odpowiadał za wytwarzanie eliksirów dla Zakonu. Również zgodził się nauczać w Hogwarcie. - wyjaśniła dyrektorka.
- A co z profesorem Slughornem? - dziewczyna siłą wmusiła w siebie ostatni kęs ziemniaków.
- Horacy stwierdził, że skoro nie ma już Dumbledore'a, to Hogwart nie jest już tak bezpieczny. I z dwojga złego woli korzystać z życia niż tkwić w zamku. - profesorka uśmiechnęła się smutno. - Szczerze mówiąc, śmierć Albusa bardzo się na nim odbiła i podejrzewam, że zwyczajnie nie zniósłby powrotu do zamku.
Wszyscy skinęli głowami – śmierć Dumbledore'a wszystkimi wstrząsnęła i każdy musiał teraz podjąć decyzję co dalej zrobić. Jedni rezygnowali z bycia w Zakonie, inni walczyli z podwójną determinacją. Hermiona zastanawiała się, czy to dlatego, że dyrektor cieszył się ogólnym szacunkiem czy też dlatego, ze przez wiele lat był ikoną buntu przeciwko Voldemortowi. Teraz ikona padła i należało zrewidować poglądy, czy faktycznie jest sens jakkolwiek walczyć. Ona te rozterki miała już za sobą. Choć, o czym doskonale wiedziała, ona również się zmieniła, co było widać w jej decyzjach.
Rozdział I.1
- Ile razy mam Wam to powtarzać?! WRACAM DO HOGWARTU! - Hermiona miała już serdecznie dość tej rozmowy. Może byłoby inaczej, gdyby nie powtarzała się ona dzień w dzień od pogrzebu Dumbledore'a.
- Sama nam obiecywałaś, że pójdziesz z nami! Że nam pomożesz! - Ron, wściekle czerwony na twarzy, wymachiwał rękami. Cała Wielka Trójca stała na środku jego sypialni w Norze i po raz kolejny odgrywała spektakl pt. „Hermiona zwariowała”.
- Owszem, obiecywałam, ale jak tłumaczę wam od kilku tygodni, zrobiłam to pod wpływem impulsu!
- Chcesz nam powiedzieć, że przez te wszystkie lata też nas wspierałaś wyłącznie dlatego, że taki był impuls? - ton Harrego mógłby w tej chwili śmiało konkurować z głosem Nietoperza z Lochów. Spojrzała na niego zrezygnowana. Chłopak siedział na swoim łóżku i wpatrywał się w nią z mieszaniną żalu i wściekłości.
- Jakby na to nie spojrzeć, tak zawsze było. NIGDY nie mieliśmy okazji niczego zaplanować, ruszaliśmy na żywioł i siłą rzeczy wam towarzyszyłam. Gdybyśmy mogli chociaż jedną z tych rzeczy przemyśleć, wątpię, aby któreś z nas się w to pchało. - powiedziała sucho, odgarniając wściekle burzę włosów, które przysłoniły jej teraz twarz.
- Ach, czyli naszą przyjaciółką też jesteś tylko dlatego, że nie miałaś kiedy o tym pomyśleć i się po prostu stało? - Ron podszedł do dziewczyny z wyciągniętym oskarżycielsko palcem. Fuknęła poirytowana tak, że aż się cofnął z nietęgą miną.
- Ale z was idioci! Przyjaźnię się z wami, bo was kocham – Ron nagle poczerwieniał, a ona przewróciła oczami – jak braci, Ron, ciebie też to dotyczy i rozmawialiśmy też o tym!
- Wiesz, że bez ciebie nie damy sobie rady? - Potter uderzył w błagalną nutę. Westchnęła ciężko i opadła na łóżko Rona, chowając twarz w dłoniach.
- Posłuchajcie mnie uważnie. - powiedziała zrezygnowana, biorąc głęboki oddech. Podniosła głowę i spojrzała na nich. Znali to spojrzenie – twarda stal w jej oczach oznaczała, że podjęła decyzję i nawet rogogon węgierski by jej nie przekonał do zmiany zdania. - Owszem, to ja zazwyczaj za was myślałam, planowałam i robiłam wszystko, abyśmy przeżyli. Ale dość tego. Jestem tym zmęczona. Poszłabym z wami na tę wyprawę, ale za rok. Wiem – ręką uciszyła Harrego, który już chciał coś powiedzieć – że rok dałby mu jeszcze większą przewagę nad nami. Rozumiem, dlaczego nie chcecie czekać. I popieram was. Jednak ja się na to nie piszę. Wielokrotnie rzucaliśmy się głową naprzód w najbardziej niebezpieczne sytuacje, licząc na to, że damy radę. Wtedy jednak zawsze mógł ktoś nas uratować. Dumbledore, McGonagall, Snape… oni mogli nas obronić. Teraz została nam jedynie McGonagall, która prowadzi cały Zakon a do tego nawet nie wie nic o horkruksach, więc nie byłaby w stanie nam pomóc. Po prostu… - przygryzła wargę, delikatnie się wahając – nie czuję się na siłach podejmować się tak ważnej misji, wiedząc, że trójka niewykwalifikowanych czarodziejów jest zdana sama na siebie. Owszem, jesteśmy odważni, pomysłowi i umiemy walczyć, ale przeciwko sobie mamy całą armię Voldemorta.
Wypuściła powoli powietrze z płuc. W końcu powiedziała to, co od dawna jej ciążyło. Naprawdę przerażała ją myśl, że w krótkim czasie stracili dwóch mocnych obrońców.
- Czyli tchórzysz? - Ron warknął, jednak Harry go uciszył.
- Co zatem planujesz, Hermiono? - brunet zmarszczył brwi i przyglądał jej się tak, jakby ją nawet próbował zrozumieć. To zawsze jakiś sukces – do tej pory wydzierał się na nią na równi z Ronem.
- Mówiłam już. Wrócę do Hogwartu i, jeśli profesor McGonagall się zgodzi, dołączę do Zakonu. Pytałam ją o to, ma mi dać znać w najbliższym czasie czy i w jaki sposób mogłabym pomóc. Z racji na to, że jest nas zaledwie garstka, podejrzewam, że się zgodzi. - powiedziała spokojnie, wygładzając ręką niesforne włosy.
- Ale…
- Ron, dość. - mruknęła, wstając i otrzepując spódnicę. - To moje ostatnie słowo. Przykro mi, że was zawiodłam i nie mam zamiaru was odwodzić od waszych planów. Rozumiem, że bez tego nie mamy żadnych szans pokonać Voldemorta. Wierzę w was i serio, chłopcy, zawsze wam pomogę, gdybyście tego chcieli.
- Jak, skoro nie będzie cię z nami?! - rudy w końcu wybuchł. Podeszła do niego i, ku jego zaskoczeniu, przytuliła go mocno do siebie.
- Zawsze będę z wami. Po prostu teraz ciut dalej. Ale to nie oznacza, że nie będziecie mogli mnie wezwać, gdy zajdzie taka potrzeba. - cmoknęła go w policzek, na co chłopak pokrył się szkarłatnym rumieńcem. Odsunęła się od niego i zwróciła do Harrego.
- Tylko mnie nie całuj! - rzucił brunet. Napięcie ostatnich kilku tygodni gdzieś uleciało – wszyscy jak na komendę wybuchnęli niepohamowanym śmiechem. Gdy się opanowała, poklepała Pottera po plecach i wyszła z ich sypialni, dając im czas na przemyślenie tego wszystkiego. Czuła się winna. Szczególne, że nie była z nimi do końca szczera.
Powoli zeszła piętro niżej do sypialni, którą dzieliła z Ginny. Młodej Weasleyówny nigdzie w pobliżu nie było, co Hermiona przywitała z ulgą. Uwielbiała siostrę Rona, ba! Bez oporów mogłaby ją nazwać przyjaciółką. Jednak w tej chwili potrzebowała pobyć sama. Padła na swoje łóżko i wlepiła wzrok w sufit.
„Jestem złą przyjaciółką. Zostawiam ich na pastwę losu, wiedząc, że nie dadzą sobie rady. Tchórzę, zachowuję się jak Ślizgon i dbam tylko o siebie.” - zaczęła się katować w myślach, gdy jakiś głosik ją ofuknął. „Przestań! Jedyna osoba, której Voldemort się bał, nie żyje. Twój zdrowy rozsądek wszczął alarm, gdy zorientował się, że trójka niewykwalifikowanych czarodziejów chce się samoistnie pchać na poszukiwanie najbardziej czarnoksięskich przedmiotów, jakie świat widział.. Żeby tego było mało, wszystko po to, by na koniec uśmiercić najbardziej psychopatycznego czarnoksiężnika w dziejach nowożytnej historii magii. Nawet Grindelwald, z tego co o nim słyszałaś, przejawiał więcej empatii. Nie jest tchórzostwem w tej chwili odpuścić, wiedząc, że zadanie jest praktycznie awykonalne!”
Westchnęła ciężko i obróciła się na bok. Mimo iż wiedziała, że ma rację, czuła się tak, jakby skazała swoich przyjaciół na śmierć. Nie mogła nic na to poradzić – jej gryfońska natura domagała się, by poszła razem z nimi i pchała się w kolejne niebezpieczeństwo. Problem polegał na tym, że tym razem podskórnie czuła, że te ryzyko jest zbyt wielkie a szanse powodzenia nikłe. Dodatkowo dręczyła ją jeszcze jedna kwestia, o której nie mówiła przyjaciołom. Czuła, że coś im umknęło a sama sprawa śmierci Dumbledore'a nie jest wcale taka oczywista. Coś tutaj nie pasowało. Z tego, co mówił Harry, dyrektor kazał mu iść po Snape'a. Ten znienacka sam się pojawił. I zabił. Nie wiedzieć czemu, miała wrażenie, że chyba wszyscy zbyt pochopnie ocenili sytuację i dali się zwieść dwójce tych piekielnie inteligentnych czarodziejów. Jednak dopóki tego nie rozgryzie, nie będzie o tym wspominać komukolwiek. Już widziała te kłótnie. „Snape go zabił Hermiono! ZABIŁ, ROZUMIESZ?” – tu wstawić wściekłą twarz Harrego. „Dumbledore sam chciał śmierci? Czy ty jesteś normalna?!” - tu dla odmiany może pojawić się wściekła twarzyczka Rona. Jeśli do tego dodać pozostałych członków Zakonu, skończyłoby się tym, że musiałaby sama uciekać, gdzie pieprz rośnie, oskarżona o zdradę i bluźnierstwa.
- Cześć! - Ginny przerwała jej rozmyślania, wparowując do pokoju oblepiona błotem od góry do dołu.
- Niech zgadnę, quidditch? - Hermiona podniosła się do pozycji siedzącej i przyjrzała się przyjaciółce. Ruda wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Pokonałam ich obu i, z tego co widzę, słusznie im skopałam tyłki. Znowu to samo?
Hermiona pokiwała głową. Weasleyówna tylko westchnęła.
- Nie martw się, w końcu do nich dotrze, że masz rację. Nie wiem co prawda po co i gdzie się dokładnie wybierają, ale widocznie masz swoje powody, aby się w to nie pchać. Ja i mama cię popieramy całym sercem, wiesz o tym, prawda? - Ruda usiadła na łóżku starszej Gryfonki, nie zwracając uwagi na jej jęki.
- Ginny! Teraz wszystko jest w błocie!
- Przestań, jesteś w końcu czarownicą, co nie? - Ginny uśmiechnęła się pogodnie. - A teraz wstawaj, mama prosiła o pomoc przy obiedzie.
- Sama nam obiecywałaś, że pójdziesz z nami! Że nam pomożesz! - Ron, wściekle czerwony na twarzy, wymachiwał rękami. Cała Wielka Trójca stała na środku jego sypialni w Norze i po raz kolejny odgrywała spektakl pt. „Hermiona zwariowała”.
- Owszem, obiecywałam, ale jak tłumaczę wam od kilku tygodni, zrobiłam to pod wpływem impulsu!
- Chcesz nam powiedzieć, że przez te wszystkie lata też nas wspierałaś wyłącznie dlatego, że taki był impuls? - ton Harrego mógłby w tej chwili śmiało konkurować z głosem Nietoperza z Lochów. Spojrzała na niego zrezygnowana. Chłopak siedział na swoim łóżku i wpatrywał się w nią z mieszaniną żalu i wściekłości.
- Jakby na to nie spojrzeć, tak zawsze było. NIGDY nie mieliśmy okazji niczego zaplanować, ruszaliśmy na żywioł i siłą rzeczy wam towarzyszyłam. Gdybyśmy mogli chociaż jedną z tych rzeczy przemyśleć, wątpię, aby któreś z nas się w to pchało. - powiedziała sucho, odgarniając wściekle burzę włosów, które przysłoniły jej teraz twarz.
- Ach, czyli naszą przyjaciółką też jesteś tylko dlatego, że nie miałaś kiedy o tym pomyśleć i się po prostu stało? - Ron podszedł do dziewczyny z wyciągniętym oskarżycielsko palcem. Fuknęła poirytowana tak, że aż się cofnął z nietęgą miną.
- Ale z was idioci! Przyjaźnię się z wami, bo was kocham – Ron nagle poczerwieniał, a ona przewróciła oczami – jak braci, Ron, ciebie też to dotyczy i rozmawialiśmy też o tym!
- Wiesz, że bez ciebie nie damy sobie rady? - Potter uderzył w błagalną nutę. Westchnęła ciężko i opadła na łóżko Rona, chowając twarz w dłoniach.
- Posłuchajcie mnie uważnie. - powiedziała zrezygnowana, biorąc głęboki oddech. Podniosła głowę i spojrzała na nich. Znali to spojrzenie – twarda stal w jej oczach oznaczała, że podjęła decyzję i nawet rogogon węgierski by jej nie przekonał do zmiany zdania. - Owszem, to ja zazwyczaj za was myślałam, planowałam i robiłam wszystko, abyśmy przeżyli. Ale dość tego. Jestem tym zmęczona. Poszłabym z wami na tę wyprawę, ale za rok. Wiem – ręką uciszyła Harrego, który już chciał coś powiedzieć – że rok dałby mu jeszcze większą przewagę nad nami. Rozumiem, dlaczego nie chcecie czekać. I popieram was. Jednak ja się na to nie piszę. Wielokrotnie rzucaliśmy się głową naprzód w najbardziej niebezpieczne sytuacje, licząc na to, że damy radę. Wtedy jednak zawsze mógł ktoś nas uratować. Dumbledore, McGonagall, Snape… oni mogli nas obronić. Teraz została nam jedynie McGonagall, która prowadzi cały Zakon a do tego nawet nie wie nic o horkruksach, więc nie byłaby w stanie nam pomóc. Po prostu… - przygryzła wargę, delikatnie się wahając – nie czuję się na siłach podejmować się tak ważnej misji, wiedząc, że trójka niewykwalifikowanych czarodziejów jest zdana sama na siebie. Owszem, jesteśmy odważni, pomysłowi i umiemy walczyć, ale przeciwko sobie mamy całą armię Voldemorta.
Wypuściła powoli powietrze z płuc. W końcu powiedziała to, co od dawna jej ciążyło. Naprawdę przerażała ją myśl, że w krótkim czasie stracili dwóch mocnych obrońców.
- Czyli tchórzysz? - Ron warknął, jednak Harry go uciszył.
- Co zatem planujesz, Hermiono? - brunet zmarszczył brwi i przyglądał jej się tak, jakby ją nawet próbował zrozumieć. To zawsze jakiś sukces – do tej pory wydzierał się na nią na równi z Ronem.
- Mówiłam już. Wrócę do Hogwartu i, jeśli profesor McGonagall się zgodzi, dołączę do Zakonu. Pytałam ją o to, ma mi dać znać w najbliższym czasie czy i w jaki sposób mogłabym pomóc. Z racji na to, że jest nas zaledwie garstka, podejrzewam, że się zgodzi. - powiedziała spokojnie, wygładzając ręką niesforne włosy.
- Ale…
- Ron, dość. - mruknęła, wstając i otrzepując spódnicę. - To moje ostatnie słowo. Przykro mi, że was zawiodłam i nie mam zamiaru was odwodzić od waszych planów. Rozumiem, że bez tego nie mamy żadnych szans pokonać Voldemorta. Wierzę w was i serio, chłopcy, zawsze wam pomogę, gdybyście tego chcieli.
- Jak, skoro nie będzie cię z nami?! - rudy w końcu wybuchł. Podeszła do niego i, ku jego zaskoczeniu, przytuliła go mocno do siebie.
- Zawsze będę z wami. Po prostu teraz ciut dalej. Ale to nie oznacza, że nie będziecie mogli mnie wezwać, gdy zajdzie taka potrzeba. - cmoknęła go w policzek, na co chłopak pokrył się szkarłatnym rumieńcem. Odsunęła się od niego i zwróciła do Harrego.
- Tylko mnie nie całuj! - rzucił brunet. Napięcie ostatnich kilku tygodni gdzieś uleciało – wszyscy jak na komendę wybuchnęli niepohamowanym śmiechem. Gdy się opanowała, poklepała Pottera po plecach i wyszła z ich sypialni, dając im czas na przemyślenie tego wszystkiego. Czuła się winna. Szczególne, że nie była z nimi do końca szczera.
Powoli zeszła piętro niżej do sypialni, którą dzieliła z Ginny. Młodej Weasleyówny nigdzie w pobliżu nie było, co Hermiona przywitała z ulgą. Uwielbiała siostrę Rona, ba! Bez oporów mogłaby ją nazwać przyjaciółką. Jednak w tej chwili potrzebowała pobyć sama. Padła na swoje łóżko i wlepiła wzrok w sufit.
„Jestem złą przyjaciółką. Zostawiam ich na pastwę losu, wiedząc, że nie dadzą sobie rady. Tchórzę, zachowuję się jak Ślizgon i dbam tylko o siebie.” - zaczęła się katować w myślach, gdy jakiś głosik ją ofuknął. „Przestań! Jedyna osoba, której Voldemort się bał, nie żyje. Twój zdrowy rozsądek wszczął alarm, gdy zorientował się, że trójka niewykwalifikowanych czarodziejów chce się samoistnie pchać na poszukiwanie najbardziej czarnoksięskich przedmiotów, jakie świat widział.. Żeby tego było mało, wszystko po to, by na koniec uśmiercić najbardziej psychopatycznego czarnoksiężnika w dziejach nowożytnej historii magii. Nawet Grindelwald, z tego co o nim słyszałaś, przejawiał więcej empatii. Nie jest tchórzostwem w tej chwili odpuścić, wiedząc, że zadanie jest praktycznie awykonalne!”
Westchnęła ciężko i obróciła się na bok. Mimo iż wiedziała, że ma rację, czuła się tak, jakby skazała swoich przyjaciół na śmierć. Nie mogła nic na to poradzić – jej gryfońska natura domagała się, by poszła razem z nimi i pchała się w kolejne niebezpieczeństwo. Problem polegał na tym, że tym razem podskórnie czuła, że te ryzyko jest zbyt wielkie a szanse powodzenia nikłe. Dodatkowo dręczyła ją jeszcze jedna kwestia, o której nie mówiła przyjaciołom. Czuła, że coś im umknęło a sama sprawa śmierci Dumbledore'a nie jest wcale taka oczywista. Coś tutaj nie pasowało. Z tego, co mówił Harry, dyrektor kazał mu iść po Snape'a. Ten znienacka sam się pojawił. I zabił. Nie wiedzieć czemu, miała wrażenie, że chyba wszyscy zbyt pochopnie ocenili sytuację i dali się zwieść dwójce tych piekielnie inteligentnych czarodziejów. Jednak dopóki tego nie rozgryzie, nie będzie o tym wspominać komukolwiek. Już widziała te kłótnie. „Snape go zabił Hermiono! ZABIŁ, ROZUMIESZ?” – tu wstawić wściekłą twarz Harrego. „Dumbledore sam chciał śmierci? Czy ty jesteś normalna?!” - tu dla odmiany może pojawić się wściekła twarzyczka Rona. Jeśli do tego dodać pozostałych członków Zakonu, skończyłoby się tym, że musiałaby sama uciekać, gdzie pieprz rośnie, oskarżona o zdradę i bluźnierstwa.
- Cześć! - Ginny przerwała jej rozmyślania, wparowując do pokoju oblepiona błotem od góry do dołu.
- Niech zgadnę, quidditch? - Hermiona podniosła się do pozycji siedzącej i przyjrzała się przyjaciółce. Ruda wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Pokonałam ich obu i, z tego co widzę, słusznie im skopałam tyłki. Znowu to samo?
Hermiona pokiwała głową. Weasleyówna tylko westchnęła.
- Nie martw się, w końcu do nich dotrze, że masz rację. Nie wiem co prawda po co i gdzie się dokładnie wybierają, ale widocznie masz swoje powody, aby się w to nie pchać. Ja i mama cię popieramy całym sercem, wiesz o tym, prawda? - Ruda usiadła na łóżku starszej Gryfonki, nie zwracając uwagi na jej jęki.
- Ginny! Teraz wszystko jest w błocie!
- Przestań, jesteś w końcu czarownicą, co nie? - Ginny uśmiechnęła się pogodnie. - A teraz wstawaj, mama prosiła o pomoc przy obiedzie.
Prolog
Cisza. Niczym nie przenikniona, nienaturalna cisza. A może to z jej słuchem się coś stało, że nie był w stanie rejestrować tego, co się wokół niej dzieje? W końcu wzrok dostrzegał stojących ludzi. Płaczących i chyba krzyczących. Ale ona nie słyszała.
Stała.
Patrzyła.
I nie chciała uwierzyć.
Przed nią, na ziemi, leżało ciało profesora Dumbledore'a – największego i najbardziej sfiksowanego czarodzieja, jakiego miała okazję poznać. Leżało w nienaturalnej pozie, od której robiło jej się niedobrze.
„W sumie jak ma leżeć, skoro spadł z wieży?” - jakiś cichy głosik odezwał się w jej głowie. O mało nie parsknęła. Wszyscy stali i patrzyli na to, co zostało z wielkiego dyrektora Hogwartu. Harry klęczał przy ciele, jakby ktoś go w tej pozycji spetryfikował.
Nagle jej ból przekroczył poziom krytyczny.
Odwróciła się na pięcie i puściła się biegiem do zamku.
Nie chciała wierzyć swoim oczom.
Nie chciała wierzyć innym, którzy lamentowali.
Nie chciała wierzyć Hagridowi, który chyba dostał załamania nerwowego.
Dotarła do Skrzydła Szpitalnego. Gdy pani Pomfrey tylko rzuciła na nią okiem, od razu do niej podeszła i siłą wlała jakiś eliksir do gardła. Nie czuła smaku, ale powoli zaczęła rejestrować dźwięki otoczenia.
I żałowała, że tak się stało.
Bo teraz słyszała z podwójną siłą pojękiwanie bólu Billa.
Nierówny i niebezpiecznie cichy oddech Neville'a.
Kłótnię pani Weasley z Fleur i irytujące szepty bliźniaków.
Koło niej pojawił się Remus i siłą usadził na jakimś łóżku.
- Hermiono? W porządku?
Spojrzała na niego pustym wzrokiem. Chciała odpowiedzieć! Nie mogła. Eliksir chyba nie do końca zadziałał.
- Hermiono? - lekkie szarpnięcie za ramię. Walczyła ze swoją niemocą, ale była zbyt silna.
Nagle do pomieszczenia wpadł Harry i wszystkie oczy zwróciły się w jego kierunku. Był rozżalony i wściekły.
- Co się stało? - McGonagall podeszła do jej przyjaciela i przyjrzała mu się uważnie.
- Dumbledore nie żyje.
Remus wrzasnął, Tonks zakryła usta a kilka osób zaniosło się płaczem. Patrzyła na to wszystko i czuła się jakby była poza własnym ciałem.
- Kto?
- To Snape. Snape to zrobił. Zdradził nas…
Stała.
Patrzyła.
I nie chciała uwierzyć.
Przed nią, na ziemi, leżało ciało profesora Dumbledore'a – największego i najbardziej sfiksowanego czarodzieja, jakiego miała okazję poznać. Leżało w nienaturalnej pozie, od której robiło jej się niedobrze.
„W sumie jak ma leżeć, skoro spadł z wieży?” - jakiś cichy głosik odezwał się w jej głowie. O mało nie parsknęła. Wszyscy stali i patrzyli na to, co zostało z wielkiego dyrektora Hogwartu. Harry klęczał przy ciele, jakby ktoś go w tej pozycji spetryfikował.
Nagle jej ból przekroczył poziom krytyczny.
Odwróciła się na pięcie i puściła się biegiem do zamku.
Nie chciała wierzyć swoim oczom.
Nie chciała wierzyć innym, którzy lamentowali.
Nie chciała wierzyć Hagridowi, który chyba dostał załamania nerwowego.
Dotarła do Skrzydła Szpitalnego. Gdy pani Pomfrey tylko rzuciła na nią okiem, od razu do niej podeszła i siłą wlała jakiś eliksir do gardła. Nie czuła smaku, ale powoli zaczęła rejestrować dźwięki otoczenia.
I żałowała, że tak się stało.
Bo teraz słyszała z podwójną siłą pojękiwanie bólu Billa.
Nierówny i niebezpiecznie cichy oddech Neville'a.
Kłótnię pani Weasley z Fleur i irytujące szepty bliźniaków.
Koło niej pojawił się Remus i siłą usadził na jakimś łóżku.
- Hermiono? W porządku?
Spojrzała na niego pustym wzrokiem. Chciała odpowiedzieć! Nie mogła. Eliksir chyba nie do końca zadziałał.
- Hermiono? - lekkie szarpnięcie za ramię. Walczyła ze swoją niemocą, ale była zbyt silna.
Nagle do pomieszczenia wpadł Harry i wszystkie oczy zwróciły się w jego kierunku. Był rozżalony i wściekły.
- Co się stało? - McGonagall podeszła do jej przyjaciela i przyjrzała mu się uważnie.
- Dumbledore nie żyje.
Remus wrzasnął, Tonks zakryła usta a kilka osób zaniosło się płaczem. Patrzyła na to wszystko i czuła się jakby była poza własnym ciałem.
- Kto?
- To Snape. Snape to zrobił. Zdradził nas…
Reguły gry
Cześć!
Bardzo mi miło, że wpadłeś odwiedzić mojego bloga. Zanim jednak zaczniesz czytać opowiadanie, jakim chcę Cię uraczyć, chcę abyś wiedział o kilku rzeczach.
Publikuję tutaj SKOŃCZONE opowiadanie. Nie piszę go na bieżąco. A to oznacza, że nawet jeśli masz pewne sugestie do fabuły - nie zostaną one uwzględnione.
To jest po prostu skończone dzieło, którego nie zamierzam modyfikować. No, chyba, że wkradła się gdzieś literówka lub inny błąd.
Jako, że jest to skończone opowiadanie, pisane w Wordzie - rozdziały są długie i będą szatkowane na mniejsze fragmenty (stąd numeracja np. I.2, etc.). Całość ma około 200 stron A4, więc gwarantuję, że lektury Wam nie zabraknie.
Opowiadanie jest FanFickiem. A to oznacza, że przedstawia pewną alternatywną rzeczywistość w stosunku do tej, którą zaserwowała nam J.K. Rowling.
Nie będę ukrywać, że moim guru była, jest i będzie Mroczna. Po przeczytaniu kilkanaście razy jej opowiadania odważyłam się napisać swoje.
Jeśli zatem fani Mrocznej wyczują tutaj podobne elementy jak u Mrocznej - wybaczcie, to jedynie inspiracja, nie próba plagiatu lub skopiowania jej. Bo przedstawiona przeze mnie historia jest zupełnie inna. Przede wszystkim - z większą dozą cukru, choć nie zawsze.
A skoro o Mrocznej mowa - jeśli przypadkiem kiedyś trafisz na ten blog, wiedz, że dziękuję Ci za Twoje teksty. Za to, że dzięki Tobie mogłam na nowo uciec w świat fantazji świata Harry'ego Pottera i poznać naprawdę piękne alternatywne rzeczywistości.
Na koniec informuję o tym, iż kopiowanie tego opowiadania jest oczywiście niemile widziane. Po pisaniu go przez pół roku, przywiązałam się do niego i nie chciałabym, aby ktoś sobie je po prostu ukradł. Dlatego uprzejmie proszę - nie rób tego. Nie kopiuj. Szanuj czyjąś pracę.
Życzę miłej lektury,
Melisa Snape
Subskrybuj:
Posty (Atom)